Ron Davis, jeden z najlepszych jazzowych pianistów Kanady, zagra w Warszawie w sierpniu, podczas Festiwalu "Warszawa Singera". Davis to wnuk „Grubego Joska”, z piosenki „Bal na Gnojnej”.
Dziadkiem kanadyjskiego pianisty był Josef Ladowsky, właściciel znanej przedwojennej warszawskiej restauracji (zgodnie z tekstem piosenki - „u Grubego Joska przy ulicy Gnojnej zebrał się ferajny kwiat”). Piosenkę o ulicy Gnojnej śpiewali m.in. Stanisław Grzesiuk, Szwagierkolaska, duet: Maleńczuk i Waglewski. W 2010 r. Davis nagrał trzy wersje tej piosenki na płycie "My Mother's Father's Song" (z ang. piosenka ojca mojej matki). Jesienią tego roku ukaże się jego najnowszy album "Symphronica", zapis jazzowych improwizacji nagranych razem z orkiestrą symfoniczną. Koncerty Davisa w Polsce pomogło zorganizować polskie Ministerstwo Spraw Zagranicznych i Konsulat Generalny RP w Toronto.
PAP: Nie można być z Warszawy i nie znać „Balu na Gnojnej”...
Ron Davis: Moja mama, która trafiła do warszawskiego getta mając tylko 14 lat, opowiadała o swoich wojennych przeżyciach. Ale czasem sama sobie przeczyła, czasem nie wierzyliśmy. Dorastałem więc ze sceptycznym nastawieniem wobec tych opowieści. Jedna z nich była o ojcu mamy, który miał restaurację, wszyscy politycy tam przychodzili, nawet Piłsudski. Nie wierzyliśmy, tak samo jak w to, że o restauracji napisano piosenkę. Jakieś 15 lat temu poszedłem z mamą na wystawę. Chodziliśmy po terenie Canadian National Exhibition i w pewnym momencie straciłem mamę z oczu, więc zacząłem szukać i zobaczyłem ją przy polskim pawilonie. Zawołała mnie, trzymała w ręku nuty i pokazywała – znalazłam tę piosenkę! Podano tam dwie wersje tytułu – "Bal na Gnojnej" i "U Grubego Joska". Joska mogłem rozpoznać, to przecież dziadek. Opowieści mamy o restauracji były prawdziwe!
PAP: To piosenka o dwóch światach, które już nie istnieją – warszawskiej „ferajnie” i świecie warszawskich Żydów.
RD: Kiedy na portalu YouTube pojawiła się moja interpretacja, byłem tam krytykowany za jej smutny nastrój. Inne wersje są w większości bardziej „dekadenckie”. Restauracja dziadka to raczej przecież spelunka z nielegalnym wyszynkiem. Rozumiem, że wersje dekadenckie mają sens, ale ta piosenka jest dla mnie opowieścią łącząca światy, które już nie istnieją. To opowieść mojej mamy, dziadek, którego nigdy nie poznałem, to Gnojna, którą zniszczono, żydowska dzielnica, którą zniszczono. Jest też muzyczna część tej historii, ta piosenka ma bardzo piękną linię melodyczną. Z producentką radia CBC wybraliśmy się na Roncesvalles (polska ulica w Toronto – PAP). Producentka zatrzymywała ludzi na ulicy i pytała: "Jesteś Polakiem?". Jeśli ktoś odpowiadał – tak, pytała o to, czy zna tę piosenkę – i pokazywała na mnie, a ja nuciłem "Bal na Gnojnej". Z wyjątkiem kilku najmłodszych osób wszyscy to znali. Dlatego myślę, że ta piosenka jest zarówno połączeniem z czasem, z miejscem, które już nie istnieją, jak i połączeniem z czasem teraźniejszym.
PAP: Jazz pozwala łączyć najrozmaitsze tradycje muzyczne. Dzięki temu w „Balu na Gnojnej” można odkryć zupełnie inną warstwę muzyczną.
RD: Każda muzyka pozwala na interpretację, ale w jazzie tworzy się na nowo w chwili grania i reinterpretuje. Jeśli wziąć trzy wersje "Balu na Gnojnej" - pierwsza z nich, z kontrabasem i perkusją, była mniej więcej przemyślana przed nagraniem. Wersja z kontrabasem była całkowicie wymyślona w studiu, nazwaliśmy ją "Bass Lament". W końcu zostałem sam w studiu i powiedziałem, że mógłbym nagrać jeszcze wersję tylko z fortepianem. To było całkowicie spontaniczne. Związane jest z tym pewne ważne dla mnie wydarzenie. Mój ojciec jest pochodzenia węgiersko-rumuńskiego, moja mama jest z Polski, pochodzą z różnych światów. Spotkali się w obozie dla uchodźców, po wyjściu z obozu koncentracyjnego i wzięli ślub zaledwie po tygodniu. Byli małżeństwem przez 62 lata. Mój ojciec nie był zadowolony z mojego wyboru kariery muzycznej, wolał, bym był prawnikiem lub profesorem (Ron Davis skończył najpierw prawo i był adwokatem - PAP). Ale kiedy nagrywałem płytę, bardzo mnie wspierał, zaczął rozumieć. Kiedy byłem w studiu, zadzwonił telefon – to był mój ojciec. Nie odebrałem. Potem nagrałem tę fortepianową wersję „Balu na Gnojnej”, która jest ostatnim utworem na "My Mother's Father's Song". Byłem już bardzo zmęczony, ale pojechałem do rodziców. I to był ostatni raz, kiedy rozmawiałem z ojcem. Zmarł 12 godzin później. Tak więc „Bal na Gnojnej” ma dla mnie bardzo wiele znaczeń i intrygujących związków ze światem.
PAP: Co zagrasz w Warszawie? Festiwal Singera to z jednej strony odtwarzanie przeszłości, a z drugiej – reinterpretacja tej tradycji.
RD: Będę grał z polskimi muzykami jazzowymi, a także z Filipem Gałązką, perkusistą Brygady Kryzys. Jestem otwarty na różne pomysły. W planach jest też wyjazd do Krakowa i spotkanie z Nigelem Kennedym. Choć od dzieciństwa chłonąłem kulturę żydowską, nie gram tradycyjnej muzyki żydowskiej czy klezmerskiej. Miałem do dyspozycji także inną kulturę. Rozumiem tę tradycję, znam ten akcent, nie ma wątpliwości, skąd się wziąłem – to tak jak z Woodym Allenem. Do Warszawy wysłałem kolegom kilka pomysłów, nuty, ale wszystko powstanie na miejscu, na scenie. Zagram na pewno "Bal na Gnojnej", "Chassal Siddur Pesach" z płyty "Shimmering Rhythm", może zagramy "Whirlycurl". Zagramy też coś z płyty, która ukaże się jesienią ("Symphronica") - "Dror Yikrah", który jest sefardyjską melodią. Ale możemy też zagrać Gershwina, Irvinga Berlina – żydowską tradycję słychać w ich muzyce. Jazz ma to do siebie, że wciąż odświeża przeszłość. To platforma. Wynton Marsalis mówi, że jazz jest jak gulasz, to jednogarnkowa potrawa. Mieszanka.
PAP: W Warszawie będziesz po raz pierwszy i będzie to jak powrót do źródeł?
RD: W Warszawie, w Polsce, w Europie Środkowej. Nie znam Polski, nie mówię po polsku, ale wiem, że jest to kultura, gdzie ważne jest jedzenie, ważna jest matka, pasja, zaangażowanie, a czasem walka, czasem ludzie się biją, czasem robią straszne rzeczy. Dla kultury żydowskiej ważne jest to samo. Kiedy myślę o takich krajach jak Ghana, Pakistan, wiem, że jest tam na pewno wiele rzeczy interesujących. Ale z Polską to co innego, moja mama była przecież Polką. To miejsce, z którego pochodzę.
Z Ronem Davisem rozmawiała Anna Lach.(PAP)
lach/ mrt/ mlu/