Młodzi muzycy pchają mnie w nowe rejony mojej muzyki. Staram się nie mieć raz na zawsze określonego zdania - mówi w rozmowie z PAP trębacz Tomasz Stańko. "To jakby ktoś całe życie chodził ubrany w jednym stylu. Trzeba zmieniać stroje" - dodaje.
PAP: Ostatnio miał pan wiele okazji do udzielania się „historycznie” przy okazji występów w Muzeum Powstania Warszawskiego oraz na otwarciu Muzeum Historii Żydów Polskich. Jak się panu podoba Muzeum Historii Żydów Polskich?
Tomasz Stańko: Grało mi się tam bardzo fajnie. Muzeum jest kapitalne, sala koncertowa także. Warszawa może być w przyszłości wyjątkowo pięknym miastem. Jest niesłychanie rzadko zabudowana. Te blokowiska prędzej czy później upadną, na ich miejsce przyjdzie coś innego. To może być niezwykłe miejsce. Sam budynek muzeum jest fantastyczny.
Obydwa zaproszenia są dla mnie dużym wyróżnieniem i bardzo się na nie cieszyłem. To fantastyczne muzea i piękne idee. Muzyka, jaką napisałem dla MHŻP jest dość otwarta – bardziej niż hermetyczna muzyka poważna. Jednocześnie ma swój poziom. Pisałem ją z przyjemnością, dostałem wolność, zresztą tylko tak pracuję.
Podobnie było z Muzeum Powstania Warszawskiego, swoją drogą już prawie 10 lat temu. Partie smyczków napisał dla mnie Wojciech Karolak, ja zrobiłem trochę muzyki elektronicznej. W przypadku Muzeum Historii Żydów Polskich, organizatorom bardzo zależało, żebym zagrał w kwintecie, z saksofonem.
Tomasz Stańko o swoich ostatnich występach w Muzeum Powstania Warszawskiego i Muzeum Historii Żydów Polskich: Obydwa zaproszenia są dla mnie dużym wyróżnieniem i bardzo się na nie cieszyłem. To fantastyczne muzea i piękne idee.
Ostatnio, gdy byłem w Nowym Jorku, wybrałem się na koncert Raviego Coltrane’a. Wtedy pomyślałem – to jest bomba pomysł! Zrobiłem ten kwintet i zacząłem pisać suitę. Poważnie się przyłożyłem, z wielu różnych przyczyn. Miałem ogromną ochotę pisania, przygotowałem pięć nowych kompozycji. Nagraliśmy płytę w Nowym Jorku i nagraliśmy koncert. Lubię te projekty. Choć mój główny projekt to nowojorski Kwartet, z którym ruszam właśnie w europejska trasę.
PAP: Czy te projekty nie odciągają pana od tego głównego projektu?
Tomasz Stańko: Zdecydowanie nie. Dowcip polega na tym, że ja gram te same kompozycje, tylko w różnych konwencjach. 5 grudnia będę grał na koncercie BMW Jazz Club w warszawskim Teatrze Wielkim wraz z Anną Marią Jopek i Kroke. W jakiś sposób to jest zgodne z moją osobowością – jestem otwarty na wiele różnych rzeczy, wiele rzeczy podoba mi się jako słuchaczowi. Mam dosyć charakterystyczne brzmienie i muzykę, nie boję się jakichkolwiek połączeń, flirtów z różnymi gatunkami. Czegokolwiek bym się do dotknął, odcisnę na tym swój własny znak.
Działanie w różnych konwencjach pozwala mi przybliżyć się do dzisiejszych czasów, w których jest miejsce i dla wyrafinowanych artystów i dla niszowych i dla popularnych. Świat jest duży i potrzebuje sztuki, domaga się jej. Jednocześnie respektuję publiczność i liczę się z tym, że różni słuchacze mają różne potrzeby; należy szanować się nawzajem. W związku z tym coraz bardziej jest częścią kultury, by akcentować wszystko, co ludzkie. Stąd wzięła się popkultura; to nie tylko pieniądze, choć może od nich się zaczęło. To jednak jest naturalny proces – mamy coraz mniej geniuszy, coraz więcej ludzi, którzy zajmują się po prostu życiem. Niczym więcej. Zależy im na dobrym przeżyciu życia, i to jest bardzo w porządku. Trudno mieć cokolwiek przeciwko temu.
Tego typu koncertami staram się znaleźć w tym nowym trendzie, a jednocześnie urządzam sobie powroty do korzeni – zamierzam urządzać ich jeszcze więcej – i „odwiedzam” niszowe gatunki muzyki – grałem np. z Marcinem Maseckim w bardzo fajnym duecie, będę chciał nawiązać kontakt ze sceną klubu Pardon, To Tu – czuję, że to może odświeżyć moją kreatywność i „wietrzyć” moją duszą w tym, bardzo istotnym aspekcie.
PAP: Odnoszę wrażenie, że nowojorski kwartet, z którym nagrał pan „Wisławę”, dzięki obecności takich muzyków jak pianista David Virelles, wyprowadziła pańską muzykę w inne rejony. W jakim kierunku zaprowadził pana kwintet?
Tomasz Stańko: Jest wielu wielkich muzyków, ale David jest wspaniały dzięki swojej różnorodności. On ma ją we krwi. Dlatego z nim gram. Zna moją muzykę – zna rodzaj liryzmu, choćby to, co grałem na +Balladynie+. Perkusista Gerald Cleaver i basista Thomas Morgan też są fantastyczni, chociaż fajnie też pograć z różnymi sekcjami rytmicznymi.
Dobór muzyków w jazzie jest potwornie ważny – to właściwie rodzaj instrumentacji, jak orkiestrowanie w muzyce klasycznej. Daje się wiele wolności – im więcej jej jest, tym świeższa staje się muzyka, inaczej się rozwija. Inaczej zagra mi Thomas Morgan, inaczej Dezron Douglas. To świetny basista, uparty w tradycji Jimmy’ego Garrisona i Paula Chambersa. Ale jednocześnie doskonale potrafi zagrać free-jazzowo. Fajnie się to układa. Dodatkowo, David doskonale zna tradycję jazzowej pianistyki, ma w swojej grze romantyzm, świetne przygotowanie i edukację. Wydaje mi się, że latynoskie korzenie też mu wiele dają.
Mnie ci młodzi muzycy pchają w nowe rejony mojej muzyki. Staram się nie mieć raz na zawsze określonego zdania. To jakby ktoś całe życie chodził ubrany w jednym stylu – mi się coś takiego nie podoba. Trzeba zmieniać stroje.
Rozmawiał Piotr Jagielski (PAP)
pj/ mhr/