Yorgos Lanthimos sprawia, że między aktorami wytwarza się dobra atmosfera, że się lubią, zaczynają sobie ufać, stają się szczęśliwą rodziną - powiedział PAP w listopadzie ub.r. Willem Dafoe, który zagrał w nowym filmie greckiego reżysera. „Biedne istoty” - od piątku w polskich kinach.
Z okazji kinowej premiery "Biednych istot" przypominamy wywiad przeprowadzony w listopadzie ub.r. podczas 31. festiwalu Energa Camerimage w Toruniu, którego gościem był Willem Dafoe.
W swoim nowym obrazie, opartym na powieści Alasdaira Graya, grecki reżyser Yorgos Lanthimos przenosi widzów do epoki wiktoriańskiej. Genialny naukowiec dr Godwin Baxter przeprowadza wyjątkową operację – przywraca do życia ciało samobójczyni, wszczepiając jej mózg dziecka, a następnie obserwuje jej rozwój. Nieświadoma społecznych konwenansów, nieskażona uprzedzeniami, olśniewająco piękna Bella chętnie poznaje domowe otoczenie, w którym Godwin jawi się niczym Bóg. Uczy się mówić, wykonywać coraz bardziej złożone czynności. W końcu dziewczyna wkracza w okres dorastania, odkrywa swoją seksualność i zaczyna snuć marzenia o życiu pełnym przygód. Razem z prawnikiem Duncanem Wedderburnem wyrusza w podróż po Europie, która jest jej drogą ku wolności i dojrzałej niezależności od mężczyzn.
PAP: W "Biednych istotach" gra pan doktora Godwina Baxtera, ekscentrycznego uczonego, który w przeszłości doznał traumy. Jego twarz została zdeformowana wskutek eksperymentu chirurgicznego, przez co wiódł żywot samotnika. Dopiero Bella obudziła w nim rodzicielskie instynkty. Trudno było panu wniknąć w myśli tej postaci?
Willem Dafoe: Nie tak bardzo, ponieważ świat wykreowany przez Yorgosa był bardzo kompletny, a historia i relacje między bohaterami – angażujące. Poza tym maska, którą zakładałem – zarówno ta fizyczna, jak i w sensie metaforycznym – była naprawdę wyzwalająca. Zainteresował mnie literacki pierwowzór filmu i wiele innych spraw. Jeśli coś ci się podoba, nie możesz myśleć o trudnościach.
PAP: Ma pan na swoim koncie ponad sto ról, zagrał m.in. w "Dzikości serca" Davida Lyncha, "Plutonie" Olivera Stone'a, "Siberii" Abla Ferrary i "Spider-Man: Bez drogi do domu" Jona Wattsa. Nigdy nie bał się radykalnych metamorfoz, ekspresji przed kamerą, bycia oszpecanym do roli. Jakie znaczenie ma dla aktora wizualna przemiana?
W.D.: Jest prawie wszystkim. Aktorstwo polega na stawianiu się w różnych sytuacjach i grze. Kiedy oddajesz się temu całkowicie i wyzwalasz w sobie emocje, psychologia postaci tworzy się sama, podobnie zresztą jak cała opowieść. Często mówi się, że aktorzy muszą dokonywać wyborów. Owszem, ale one są w pewnym sensie intuicyjne, wynikają z działania. Wskazujesz na coś, robisz to, nie pokazujesz, nie uciekasz w tautologię. Zawsze uważałem, że to jest klucz, ponieważ jeśli pokazujesz, jesteś zbyt świadomy siebie, za bardzo poza swoją rolą. To nie to samo co całkowite zatracenie się w postaci. Zaczynasz wyobrażać sobie, jak to jest być kimś innym, co za każdym razem jest ekscytujące. Nie żebym siebie nie lubił czy odczuwał potrzebę ucieczki od tego, kim jestem. Chodzi o to, że uczysz się wielu rzeczy, które pomagają ci lepiej zrozumieć życie.
PAP: Podobno przygotowując się do roli w tym filmie, razem z grającym asystenta dra Baxtera Ramym Youssefem uczestniczył pan w zajęciach dla laborantów sekcyjnych.
W.D.: Nie powiedziałbym, że to była szkoła dla pracowników prosektorium. Natomiast rzeczywiście szkoliliśmy się pod okiem kogoś, kto przeprowadza sekcje zwłok. To była bardzo interesująca kobieta, piękna nauczycielka. Obydwaj naprawdę ją lubiliśmy. Tłumaczyła nam, jak wykonywać podstawowe czynności, zszywać, ciąć itp. To była nauka przez praktykę, ponieważ niektóre z tych rzeczy robimy w filmie i potrzebowaliśmy autorytetu w tej dziedzinie, kogoś, kto skutecznie nas przeszkoli. Nauka sprawiała nam frajdę. Nie robiliśmy tego intensywnie, ale traktowaliśmy te zagadnienia z należytą powagą. Braliśmy kawałki mięsa i na nich uczyliśmy się, jak robić nacięcia, jak wyjmować pewne rzeczy.
PAP: Odkrył pan do tego naturalny dryg?
W.D.: Co zabawne, czułem się trochę tak, jakbym wrócił do domu. Mój ojciec był chirurgiem, podobnie jak jeden z moich braci. A wszystkie moje siostry są pielęgniarkami. Przez całe życie byłem w pewien sposób związany z chirurgią i medycyną.
PAP: Między grającą Bellę Emmą Stone a panem szybko wytworzyło się zaufanie, nić porozumienia?
W.D.: Tak. Okres zdjęciowy poprzedziły przygotowania, w trakcie których nie pracowaliśmy zbyt dużo nad scenami, za to skupiliśmy się na próbach jak w teatrze. Dzięki tym zadaniom czuliśmy się coraz bardziej komfortowo w swoim towarzystwie. Yorgos bardzo dobrze prowadzi takie ćwiczenia. Sprawia, że między aktorami wytwarza się dobra atmosfera, że się lubią, zaczynają sobie ufać, stają się szczęśliwą rodziną. Poza tym bardzo podoba mi się sposób, w jaki relacja tej dwójki bohaterów została zapisana w scenariuszu.
A Emma jest naprawdę cudowna, pracowita, inteligentna, niesamowicie zdolna i urocza. Uwielbiam z nią pracować. Moje uznanie dla niej jest wprost proporcjonalne do miłości, jaką darzy ją dr Godwin Baxter. To dwie paralelne kwestie. Gdybym nie lubił Emmy, prawdopodobnie musiałbym włożyć w grę wiele wysiłku, ale ja ją uwielbiam. To trochę nudne, gdy aktorzy opowiadają o tym, jak bardzo lubią ludzi, z którymi pracują, jednak w tym wypadku warto o tym wspomnieć. Emma jest wyjątkowa. Razem z nią i z Yorgosem Lanthimosem robimy kolejny film "AND". Przebywanie w jego towarzystwie również bardzo sobie cenię. Kiedy o coś mnie prosi, od razu czuję się zmotywowany, by to zrobić. Ma świetne podejście do tworzenia filmów.
Rozmawiała Daria Porycka (PAP)
We wrześniu ub.r. "Biedne istoty" doceniono w Wenecji Złotym Lwem. Natomiast w styczniu obraz zdobył Złoty Glob dla najlepszej komedii lub musicalu.(PAP)
autorka: Daria Porycka
dap/ dki/