Poprzedni obraz Françoisa Ozona „Wszystko poszło dobrze” zainspirowała autobiograficzna książka jego zmarłej w 2017 r. przyjaciółki. W piątek francuski twórca powraca do kin z filmem „Peter von Kant” stanowiącym hołd dla kina i jednego z jego mistrzów – Rainera Wernera Fassbindera.
Prezentowany premierowo podczas ubiegłorocznego festiwalu w Berlinie "Peter von Kant" to historia utrzymana w lżejszym tonie niż "Wszystko poszło dobrze" i doceniony w 2019 r. Srebrnym Niedźwiedziem – Wielką Nagrodą Jury "Dzięki Bogu". Ozon sięga w niej do sztuki Fassbindera "Gorzkie łzy Petry von Kant", przeniesionej przez autora po raz pierwszy na ekran w 1972 r. Pierwotnie była to opowieść o miłosnym trójkącie tworzonym przez uznaną projektantkę mody Petrę, jej wierną asystentkę Marlene i modelkę Karin, która marzy o wielkiej karierze. Francuski reżyser i scenarzysta postanowił nadać tej historii bardziej osobisty ton - zamiast świata mody ukazał bohaterów z branży filmowej. Jednym z nich jest reżyser Peter von Kant (Denis Ménochet), który uwielbia wydawać polecenia swojemu asystentowi Karlowi (Stéfan Crepon). Pewnego dnia Peter, dzięki swojej przyjaciółce Sidonie (Isabelle Adjani), poznaje Amira (Khalil Ben Gharbia), w którym zakochuje się od pierwszego wejrzenia. Reżyser nie może jednak liczyć na bezinteresowne uczucie. Obsadę dopełnia Hanna Schygulla, która w filmie Fassbindera zagrała modelkę, a tym razem – matkę Petra.
Fassbinder był jednym z artystów, których twórczość towarzyszyła Ozonowi w okresie młodości. Wprowadziła go do świata sztuki i poruszała w wymiarze estetycznym i politycznym. "W latach 80. gwiazdą niemieckiego kina był Wim Wenders. Nie byłem jego wielkim fanem, ale wtedy odkryłem Fassbindera i zakochałem się. Jego filmy wydawały mi się tak zabawne, że w kinie śmiałem się sam do siebie. Pokazywał rzeczywistość niesamowicie szczerze, co było dość szokujące. Właściwie wszyscy niemieccy reżyserzy uciekli z Niemiec. Fassbinder był jedynym, który był na tyle dumny, by pokazać, że Niemcy próbują uporać się z wojennym piętnem" – wspomniał reżyser w rozmowie z IndieWire.
W 2000 r. François zrealizował adaptację innej sztuki Fassbindera - "Kropli wody na rozpalonych kamieniach" - za którą został doceniony podczas festiwalu w Berlinie Nagrodą Teddy. Dwadzieścia lat później, w pierwszych miesiącach pandemii, wrócił do lektury "Gorzkich łez Petry von Kant". "O ich adaptacji myślałem od dawna, ale początkowo ta perspektywa mnie zniechęcała. Pragnienie, by podjąć się adaptacji oryginału - który wszedł do klasyki współczesnego teatru - wzmocniła praca reżyserów teatralnych takich jak Thomas Ostermeier czy Krzysztof Warlikowski. Twórcy ci z wielką swobodą adaptowali klasyczne teksty, desakralizując je, wtłaczając w nie nowoczesność i własną wizję" – zwrócił uwagę Ozon w wywiadzie dla The Hollywood Reporter.
Czytając "Gorzkie łzy Petry von Kant", reżyser poczuł, że ta historia ma zawoalowany motyw autobiograficzny. "Mam tu na myśli nieszczęśliwy romans Fassbindera z jego ulubionym aktorem Güntherem Kaufmannem, który artysta w swojej sztuce zamienił w lesbijską historię projektantki mody i modelki. Z kolei postać Marlene została zainspirowana Peerem Rabenem, który odpowiadał za muzykę do filmów Fassbindera i był jego asystentem. Rozmawiałem o tym z ostatnią partnerką Fassbindera Juliane Lorenz. Potwierdziła, że tak było. Dlatego zmieniłem płeć bohaterów" – wspominał Ozon w ub.r. w Berlinie podczas konferencji prasowej promującej film.
François przyznał również, że Fassbinder wciąż pozostaje dla niego w pracy niedoścignionym wzorem. "W swojej twórczości opowiadał o niemożności życia we dwoje, nieuchronności codziennej rutyny skażonej walką o władzę, kłamstwem, niewiernością. Dla Fassbindera każdy aspekt miłości był przytłaczający. Rozmawiałem o tym wielokrotnie z Hanną Schygullą. Jej zdaniem Fassbinder szukał miłości czystej, ale był w związkach, które nie spełniały jego oczekiwań. Przeżył wiele rozczarowań, dlatego tak wiele cierpienia jest w jego sztuce. W mojej wersji chciałem pozostać wierny jego mrocznemu, okrutnemu poglądowi na miłość, ale jednocześnie odsłonić ironię i humor tkwiące w mechanizmach pożądania. Peter zawsze tonie w emocjach. Jest zbyt stanowczy. I najczęściej na haju" – podsumował.
Już na etapie pisania scenariusza Ozon wiedział, że główną rolę powierzy Denisowi Ménochetowi, który wystąpił także w "Dzięki Bogu". Twórcy znają się na tyle dobrze, że mogą sobie nawzajem ufać. "Stojąc przed jego kamerą, potrafię się zrelaksować. A później zaczęliśmy razem szukać kogoś, kto mógłby zagrać Amira. Mieliśmy zaszczyt poznać wielu aktorów, ale kiedy Khalil wszedł do pokoju, od razu wiedzieliśmy, że to będzie on. Był tym jedynym, ponieważ chciał się czegoś nauczyć, ale także dlatego, że jest niesamowicie utalentowany. To ktoś taki jak James Dean, ma naturalny talent. Dzięki François razem dotarliśmy do granic naszych aktorskich możliwości" – stwierdził Ménochet.
"Peter von Kant" w piątek trafił na ekrany polskich kin. Autorem zdjęć jest Manuel Dacosse. Za muzykę odpowiada Clement Ducol. Dystrybutorem obrazu jest Aurora Films. (PAP)
autorka: Daria Porycka
dap/ dki/