Każdy reżyser spodziewa się usłyszeć coś, co chodzi mu po głowie, co niekiedy gdzieś już usłyszał, ale nie do końca wie, co i jak – powiedział kiedyś Ennio Morricone. Jeden z najwybitniejszych twórców muzyki filmowej, który skończył niedawno 90 lat, w sobotę w Krakowie pożegnał się z polską publicznością.
Sobotni koncert Ennio Morricone w krakowskiej Tauron Arenie według zapowiedzi kompozytora i organizatorów miał być ostatecznym pożegnaniem artysty z polską publicznością. Nagrodzony dwoma Oscarami (w tym jednym honorowym) włoski kompozytor i dyrygent, który w listopadzie ubiegłego roku świętował 90. urodziny, po zakończeniu trasy "90th Celebration Concert" zamierza odłożyć batutę i skupić się wyłącznie na tworzeniu.
Morricone uznaje się za jednego z najważniejszych kompozytorów w dziejach kina. Ma na koncie cenioną zarówno przez krytyków, melomanów, jak i filmoznawców muzykę do ponad pięciuset filmów i seriali. Do tej pory płyty Morricone rozeszły się w nakładzie przekraczającym 70 mln egzemplarzy. Sobotnia wizyta artysty w Polsce była już dziewiątą – wcześniej dyrygował orkiestrami w Warszawie (2000, 2010), w Gdańsku (2009), we Wrocławiu (2016), w Łodzi (2017) i trzykrotnie w Krakowie (2007, 2015, 2017). Tym razem wystąpił wraz ze 160-osobową Czeską Narodową Orkiestrą Symfoniczną oraz chórem. Towarzyszyły mu również dwie światowej sławy solistki – włoska sopranistka Susanna Rigacci i portugalska pieśniarka Dulce Pontes.
Wydarzenie rozpoczęto minutą ciszy, poświęconą zamordowanemu w Gdańsku Pawłowi Adamowiczowi – w tym czasie na telebimach pojawiło się zdjęcie prezydenta, którego Ennio Morricone poznał osobiście 10 lat temu, występując w Stoczni Gdańskiej na 2. Festiwalu Solidarności.
Morricone, zarówno na scenie, jak i w rozmowach z dziennikarzami, zdaje się uosobieniem skromności. Bezpretensjonalny wygląd, maksymalne skupienie, małomówność – oto jego styl. Nie ma temperamentu showmana, nie flirtuje z publicznością, nie opowiada na scenie anegdot, nie zachęca słuchaczy do żywiołowych reakcji. Kiedy staje przed orkiestrą, stawia na maksymalną precyzję.
Przyszły twórca muzyki do "Misji", "Cinema Paradiso", "Pewnego razu na Dzikim Zachodzie" i "Dobrego, złego i brzydkiego" urodził się w Rzymie 10 listopada 1928 roku w rodzinie o mocnych inklinacjach muzycznych – to ojciec przyszłego kompozytora, zawodowy trębacz, nauczył syna czytać nuty i grać na trąbce. W wywiadzie-rzece z Alessandro De Rosą Morricone zwierzył się, że w dzieciństwie wcale nie marzył o karierze muzycznej. Wolał zostać szachistą (szachy to jego odwieczna pasja) albo lekarzem. Tymczasem niekonwencjonalny ojciec miał wobec syna plany, które inny rodzic potraktowałby jako mrzonki lekkoducha. "Mój ojciec Mario, zawodowy trębacz, inaczej na to patrzył. Pewnego dnia wsadził mi trąbkę do ręki i powiedział: +Dzięki niej mogłem was wychować i utrzymać naszą rodzinę. Teraz kolej na ciebie+" – wspominał Ennio Morricone.
Mario zapisał syna do konserwatorium. Uzdolniony chłopiec miał zaledwie sześć lat, kiedy zaczął komponować. Cztery lata później rozpoczął naukę w prestiżowym Konserwatorium św. Cecylii. "Miłość do pracy oraz pasja przyszły z czasem i stopniowo, wraz z czynionymi postępami" – opowiadał artysta w autobiografii.
Jak dostał się do świata filmu i telewizji? Po części dzięki ojcu i jego znajomościom w świecie artystów. Ale o jego drodze życiowej ostatecznie zadecydował talent, nie towarzyskie koneksje. Młody Morricone nie stronił od kultury popularnej. Na początku lat 50. aranżował dla innych wykonawców piosenki pop; pisał także własne, grywając jednocześnie jazz. Wtedy także nawiązał współpracę z radiem, telewizją i teatrem. Debiutanckim filmem, do którego napisał muzykę, był „Il Federale” Luciano Salcego z 1959 roku.
Muzykę Morricone cechuje eklektyzm, opiera się ona na brzmieniu orkiestrowym. W dorobku artysty znajdują się zarówno utwory wyjątkowo melodyjne i lekkie, niekiedy pełne nostalgii, jest też sporo kompozycji awangardowych. W latach 60. Morricone był prekursorem wśród muzyków sięgających po nietypowe dla orkiestry instrumenty, jak gitara elektryczna, fletnia Pana, okaryna, drumla, harmonijka ustna. Potrafił zaskoczyć słuchacza, wplatając w utwór muzyczny tak niespodziewane dźwięki jak wycie kojota, gwizdanie, trzask łamanych patyków, tykanie zegara czy stukot kół jadącego pociągu.
"Wówczas, tak jak i dziś, trudno było utrzymać się w tym zawodzie, zwłaszcza w formie, jaką początkowo sobie założyłem, czyli tworząc muzykę niewpisującą się bezpośrednio w kanon rozrywkowo-popularny, ale nawiązującą do wielkich współczesnych kompozytorów, których znałem i podziwiałem, muzykę wyrażającą siebie samą i niezwiązaną z obrazem czy dodatkowymi wymogami, ale jedynie z twórczą potrzebą kompozytora… Jakby ją określić? Muzykę artystyczną. Muzykę +absolutną+, jak zacząłem ją definiować w tamtych latach… No cóż, utrzymywanie się z komponowania takiej muzyki było prawdziwym wyzwaniem" – czytamy na kartach autobiografii Morricone. Wtedy pisanie muzyki filmowej w jego środowisku uważano raczej za chałturzenie niż twórczość z prawdziwego zdarzenia. "Gdyby (…) moi koledzy kompozytorzy z konserwatorium dowiedzieli się, że pracuję w rozrywce, przestano by mi podawać rękę" – wspominał, wyznając, że początkowo ukrywał, jaki rodzaj twórczości przynosi mu dochody. Ale prawda musiała w końcu wyjść na jaw.
Wśród jego współpracowników byli najwybitniejsi reżyserzy, jak Sergio Leone, Franco Zeffirelli, Pier Paolo Pasolini, Bernardo Bertolucci, Pedro Almodóvar, Brian De Palma i Giuseppe Tornatore. Z tym ostatnim pracował 13-krotnie. Muzyka do "Maleny" przyniosła Morricone jedną z sześciu nominacji do Oscara. Sam kompozytor pięknie opowiedział po latach o słynnym filmie Tornatore, interpretując filmową opowieść z Monicą Bellucci w roli głównej. "Jestem blisko związany z tym filmem niezależnie od nominacji, ponieważ podejmuje on ważny i trudny temat sytuacji kobiet. Naturalnie Tornatore przedstawił filmową opowieść, ale ile razy – w przeszłości i obecnie – kobiety doświadczały i doświadczają dyskryminacji w męskim, szowinistycznym świecie? Często. Za często. Zwłaszcza we Włoszech, gdzie ocenia się je bezlitośnie, bo tak jest wygodnie, bo można wtedy pokazać, że w społecznej hierarchii plasują się daleko za mężczyznami. Nienawidzę takiego myślenia" – mówił kompozytor.
Już w latach 60. zyskał sławę przede wszystkim autor ścieżek dźwiękowych do najbardziej popularnych spaghetti-westernów, w tym "Dobrego, złego i brzydkiego", "Dawno temu na Dzikim Zachodzie" czy "Za garść dolarów". Nawet, jeśli nie znamy nazwiska kompozytora, nierzadko bezbłędnie potrafimy zanucić jego najsłynniejsze westernowe motywy. Później przyszedł czas na podbicie Ameryki. W historii kina zapisała się współpraca Morricone z Terrence'em Malickiem przy "Niebiańskich dniach", Wolfgangiem Petersenem przy thrillerze "Na linii ognia" czy Adrianem Lyne'em przy jego ekranizacji "Lolity" Vladimira Nabokova.
W końcu doszło do spotkania z Quentinem Tarantino, które przyniosło twórcy upragnionego Oscara za muzykę do "Nienawistnej ósemki" w 2015 roku. Współpraca z Tarantino była wielką przygodą, choć dwóch twórców, których różnią wiek i artystyczne temperamenty, nie zawsze nadawało na tych samych falach. Morricone nie krył na przykład, że wobec "Django" nie był zupełnie bezkrytyczny. "Uważałem go zawsze za wielkiego reżysera" – mówił o Tarantino. Ale dodawał: "Mam oczywiście swoje preferencje. Nie przepadam na przykład za +Django+. To prawda, że w oryginalny – jak zawsze – sposób opowiada historię murzyńskich niewolników w Ameryce, ale nie podoba mi się, kiedy krew zaczyna dosłownie wylewać się ze wszystkich stron ekranu. Jak dla mnie to prawdziwy kinowy +terror+".
Nie ukrywa, że czuje potrzebę bycia docenionym. "Nie przeczę, że kiedy w 1986 roku nie dostałem Oscara za +Misję+, bardzo mnie to zabolało. Nie tyle sama przegrana, ile fakt, że statuetkę dostał film +Około północy+ Bertranda Taverniera, gdzie pod świetnymi skądinąd aranżacjami Herbiego Hancocka większość muzyki nie jest oryginalna. Oczywiście nie chciałem nigdy myśleć, że stał za tym jakiś spisek, ale publiczność ostro i otwarcie zaprotestowała, słysząc nazwisko laureata" – opowiedział artysta w swej autobiografii.
Ma jednak podziw dla wielu kolegów po fachu – starszego i młodszego pokolenia. Ceni Johna Williamsa (gdy Morricone otrzymał statuetkę Oscara w 2015 roku, serdecznie objęli się z konkurującym z nim twórcą muzyki do "Gwiezdnych wojen"), Bernarda Herrmanna, Maxa Steinera, Elmera Bernsteina, Jerry’ego Goldsmitha, Maurice’a Jarre’a.
W jego dorobku nie brak także polskich akcentów, a to za sprawą muzyki do thrillera Romana Polańskiego "Frantic" oraz do "Maddaleny" Jerzego Kawalerowicza. Ennio Morricone jest również autorem muzyki do opartych na biografii papieża Jana Pawła II filmów „Karol. Człowiek, który został papieżem” i „Karol. Papież, który pozostał człowiekiem”. Artysta ma w dorobku dzieła symfoniczne, kameralne i chóralne.
Morricone, który posługuje się wyłącznie językiem włoskim, mieszka w Rzymie (rozważał kiedyś przeprowadzkę do Los Angeles, uznał jednak, że to nie dla niego). Od 63 lat jest szczęśliwie żonaty z Marią Travią, którą poznał w 1950 roku. "Inspiruje mnie i nieprzerwanie dodaje mi odwagi" – powiedział kiedyś o małżonce.
Razem wychowali synów Marco, Andreę (także kompozytora) i Giovanniego (reżysera i producenta), a także córkę Alessandrę.
W 2007 roku otrzymał Oscara za całokształt twórczości, odbierając statuetkę z rąk Clinta Eastwooda. Z tej okazji ukazał się wówczas album „We All Love Ennio Morricone”. Znalazły się na nim jego utwory w wykonaniu takich artystów, jak Bruce Springsteen, Metallica, Roger Waters, Pink Floyd, Céline Dion, Dulce Pontes, Andrea Bocelli, Yo-Yo Ma, Renée Fleming, Quincy Jones i Herbie Hancock. "Nie mogłem uwierzyć, że muzycy reprezentujący tak odmienne gatunki chcieli mnie tak uhonorować" – mówił po latach wzruszony Ennio Morricone. (PAP)
Autorka: Malwina Wapińska
mwp/ wj/