Złożeniem kwiatów i uroczystością pod tablicą na Dworcu Gdańskim upamiętniono 51. rocznicę Marca '68. Dziękuję, że jesteście dzisiaj z nami, bo Dworzec Gdański jest symbolem wszystkich dworców z całej Polski – mówiła dyrektor Fundacji Shalom Gołda Tencer.
Podczas piątkowych obchodów dyrektor Fundacji Shalom odczytała swoje wspomnienia sprzed ponad dwudziestu lat poświęcone wydarzeniom marcowym. "Chodziłam do żydowskiej szkoły im. Pereca, uczęszczałam do żydowskiego klubu, na żydowskie kolonie. Żyłam jak pod kloszem, nie wiedziałam nawet, że oprócz mojego świata istnieje inny żydowski świat. Za zdanie matury miałam pojechać do Izraela. Dostaliśmy odmowę. Wiedzieliśmy już, że jest źle. Później atmosfera zaczęła się zagęszczać. Pamiętam dzień, kiedy mój brat przyszedł do domu w podartych spodniach, pobity i nic nie mówił" - czytała dodając, że brat wyjechał, a ojciec, który "uwielbiał go ponad wszystko wystawał godzinami przy oknie jakby jego syn za chwilę miał wrócić".
"Pamiętam dzień, kiedy już się zaczęło wyrzucanie wszystkich, od robotnika, studenta do dyrektorów. To był jeden wielki płacz, skrzynie i ten przeraźliwy gwizd na peronie. Do dzisiaj u mnie w domu leży takie zaświadczenie, promesa wizy z Królestwa Holandii - Sonia Tencer, Szmul Tencer, Gołda Tencer. Wiza ważna w jedną stronę przez Zebrzydowice, Austrię, Włochy. To był kierunek do Izraela. Nie wyjechaliśmy (...) Jako córka taty związałam się z Teatrem Żydowskim, zawsze chciałam być w teatrze. Wydawało mi się, że już Żydów nie ma, przynajmniej w Warszawie. Kiedy graliśmy premierę przychodziło trochę osób starszych, ale tych z mojego pokolenia nie było. Myśleliśmy, że została nas tylko garstka" - wspominała Tencer.
Jak mówiła, dopiero kiedy w latach 90. zakładała żydowskie przedszkole, poznała kilka rodzin. "Teraz na naszej żydowskiej drodze jest nas wielu. Bilans strat jest ogromny, nasza żydowska szkoła po haniebnym marcu została zlikwidowana. Nie ma już tej Łodzi, w naszych domach mieszkają inni ludzie, nie ma taty, który zmarł. Nie mogę tam wracać, więcej razy byłam w Ameryce niż w Łodzi. Jeżeli cokolwiek osiągnęłam to dzięki temu, że zawsze miałam jakiś cel w życiu i że mogłam żyć w dwóch światach. Tutaj mam wspaniałych kolegów, przyjaciół, ale kiedy przyjeżdżam do Stanów albo na spotkanie Reunion to oddycham innym życiem" - odczytała dziękując także zebranym za przybycie. "Dziękuję, że jesteście dzisiaj z nami, a szczególnie z tymi, którzy odjeżdżali, bo Dworzec Gdański jest symbolem wszystkich dworców z całej Polski" - podkreśliła.
Żenia Barnea, która w 1968 r. wyemigrowała z Polski wspominała, że "niegrzecznie wyproszeni, bezpaństwowcy ze łzami w oczach patrzyli na oddalający się dworzec i malejące postacie odprowadzających przyjaciół". "Rodzice uratowani z Zagłady, 20 lat po wojnie jadą w nieznane dla przyszłości dzieci. Mój Dworzec Gdański to historia młodego studenta Politechniki Warszawskiej w pociągu zbliżającym się do stacji granicznej Zebrzydowice. Tuż przed wyjazdem Michał postanowił zapuścić sobie małą, egzystencjalistyczną brodę. Wsiadają WOP-iści, kontrola graniczna. Zdjęcie w bezpaństwowym dokumencie podróży bez brody. Zaczyna się tragikomedia. +Jeżeli pan natychmiast nie zgoli brody wysadzamy w Zebrzydowicach+. Bieganie po wagonie, ktoś pożycza elektryczną maszynkę do golenia. W Zebrzydowicach zadowoleni WOP-iści wysiedli, Michał z częściowo ogoloną brodą dojechał do Wiednia" - powiedziała.
"Mój Dworzec Gdański to nauka trudnego, nowego języka dla kontynuacji studiów, to wojsko, wojna jedna i druga w Izraelu. Mój Dworzec Gdański to trzy obywatelstwa - izraelskie, kanadyjskie, amerykańskie. Bo Żyd to nie tylko wieczny tułacz, to też kolekcjoner. Mój Dworzec Gdański to moja kariera zawodowa. Mój Dworzec Gdański to nasze wspaniałe dzieci i wnuki, dorastające bez kompleksów narodowościowych. Mój Dworzec Gdański to moja przymusowa znajomość pięciu języków i szóstego w trakcie nauki. To jest mój Dworzec Gdański" - mówiła Barnea.
P.o. dyrektora Muzeum Historii Żydów Polskich POLIN Zygmunt Stępiński przyznał, że dla niego Dworzec Gdański jest najsmutniejszym miejscem w Warszawie. "Stąd wyjechali moi liczni znajomi, przyjaciele, z którymi od 50 lat utrzymuję bliski kontakt. I wszystkie nasze rozmowy zawsze sprowadzają się do tego, co było. Rok temu POLIN zorganizowało wystawę +Obcy w domu+ i program edukacyjny poświęcony wydarzeniom sprzed 50 lat. Obejrzało ją prawie 117 tys. osób, nagle okazało się, że temat, który był przez wiele lat kompletnie zapomniany, pomijany w nauczaniu spotkał się z ogromnym zainteresowaniem społeczeństwa. I mam poczucie, że w jakimś sensie spełniliśmy nasz obowiązek, zrobiliśmy to, co powinniśmy, w 50. rocznicę tamtych dla nas smutnych i tragicznych wydarzeń, bo czasem żegnać jest trudniej niż odjeżdżać" - zaznaczył.
Podczas uroczystości przed tablicą zostały złożone kwiaty m.in. w imieniu prezydenta, władz Warszawy i przedstawicieli organizacji żydowskich. W ramach obchodów wieczorem w Teatrze Żydowskim zaplanowano jeszcze czytanie performatywne książki Joanny Wiszniewicz "Życie przecięte. Opowieści pokolenia Marca".
8 marca 1968 r. na dziedzińcu Uniwersytetu Warszawskiego odbył się wiec protestacyjny w związku ze zdjęciem przez władze komunistyczne wystawianych w Teatrze Narodowym "Dziadów" w inscenizacji Kazimierza Dejmka oraz relegowaniem z uczelni Adama Michnika i Henryka Szlajfera. Zgromadzeni na wiecu studenci zostali brutalnie zaatakowani przez oddziały milicji oraz "aktyw robotniczy".
Stało się to początkiem tzw. wydarzeń marcowych, czyli kryzysu politycznego związanego z falą studenckich protestów oraz walką polityczną wewnątrz PZPR, rozgrywaną w atmosferze antysemickiej i antyinteligenckiej propagandy, z powodu której Polskę opuściło kilkanaście tysięcy osób pochodzenia żydowskiego. (PAP)
autor: Anna Kondek-Dyoniziak
akn/ agz/