Był arystokratą sceny, cokolwiek grał – mawiała jego żona, aktorka Małgorzata Niemirska. Krytycy nazywali go „urodzonym wykonawcą ról Witkacowskich”, „aktorem Jarockiego i Grzegorzewskiego”. W niedzielę mija 10. rocznica śmierci wybitnego aktora teatralnego i filmowego Marka Walczewskiego.
"Walczewskiego po raz pierwszy ujrzałem na scenie Teatru Dramatycznego w Warszawie w +Królu Learze+ Williama Shakespeare'a w inscenizacji Jerzego Jarockiego z 1977 roku w roli Edgara, syna Gloucestera. W końcówce jako Szalony Tomek pojawiał się łysy, w drucianych okularach i nieomal nagi, bo jedynie z przepaską na biodrach. Jego monologi miały ton lamentu. Stawał się figurą ludzkiej bezbronności w obliczu cierpienia" - pisał w 2009 r. Rafał Węgrzyniak w felietonie dla "E-teatru".
"Wiele świetnych ról ma w swoim dorobku Marek Walczewski, by wymienić bodaj Leona w drugiej wersji Witkacego +Matki+, Króla w +Wszystko dobre, co się dobrze kończy+, Leopolda Blooma w +Bloomusalem+, Edgara w +Królu Learze+. Tworzy postaci pełne ekspresji, nie całkiem rzeczywiste, jakby nie do końca przytomne toczącej się akcji, która wpływa przecie i na ich losy" – oceniała Marta Fik w tomie "Trzydzieści pięć sezonów. Teatry dramatyczne w Polsce w latach 1944–1979".
Był niezapomnianym Konsulem w "Powolnym ciemnieniu malowideł" wg Lowry'ego w inscenizacji Jerzego Grzegorzewskiego. To wtedy na scenie Teatru Studio w 1985 r. wykreował metafizycznego ślepca-proroka kresu-alkoholika. W ciemnych okrągłych okularach przypominał ociemniałego króla Leara.
"Był arystokratą sceny, cokolwiek grał" – mawiała jego żona, aktorka Małgorzata Niemirska.
Marek Walczewski urodził się 9 kwietnia 1937 r. w Krakowie, w rodzinie o polsko-lwowskich korzeniach. Jego dziadkowie to była linia wiedeńska, a ojciec Marka pochodził z Kresów, ze Stanisławowa, które wtedy należało do Polski. Jego ojciec studiował prawo międzynarodowe jeszcze w Wiedniu, a matka pochodziła z Krakowa. Był młodszym bratem Jacka Walczewskiego – wybitnego inżyniera i naukowca, konstruktora rakiet meteorologicznych.
Po zakończeniu II wojny światowej i powrocie do Krakowa matka ratowała ich domowy budżet, szyjąc peleryny przeciwdeszczowe. Ojciec - doktor praw międzynarodowych - pozostawał bez pracy. "Żyli w nędzy z dwojgiem dzieci. Odebrano im piękne mieszkanie, zostawiono z tego tylko wydzieloną część. Mama Marka pomagała w szkole i potem faktycznie szyła peleryny. Marek też się tego nauczył i szył z nią nie tylko te peleryny, ale także sobie i kolegom majteczki na gimnastykę" - mówiła w 2009 r. wywiadzie dla "Dużego Formatu" Niemirska.
Marek Walczewski ukończył II Liceum im. Króla Jana III Sobieskiego w Krakowie. Jako nastolatek uczęszczał do klasy skrzypiec szkoły muzycznej, jednak skusił go sport. Był reprezentantem Polski juniorów w szermierce.
"Studiował architekturę jako wolny słuchacz, bo nie przyjęli go na pierwszy rok. A w ogóle to on bardzo ładnie rysował i wielką miał wyobraźnię, pomysły wręcz prekursorskie. Zaprojektował np. buty z obcasem wygiętym do tyłu - potem, w latach 70., przyszła przecież taka moda" - wspominała Niemirska.
Rok później zdał do krakowskiej szkoły aktorskiej, którą ukończył w 1960 r. Na trzecim roku studiów w krakowskiej PWST poznał Annę Polony. Razem skończyli studia aktorskie, a potem w 1961 r. pobrali się i zamieszkali z mamą Anny. Przeżyli ze sobą 13 lat, choć ona była domatorką, a on... "Nienawidziłam stylu życia, który kochał mój mąż, czyli nocnych biesiad i wyciągania z lodówki wszystkiego, co się z trudem zdobyło" - wspominała po latach Polony.
Po studiach został zaangażowany do Teatru im. Juliusza Słowackiego w Krakowie, gdzie grał w latach 1960-64. Zadebiutował rolą służącego Troillusa w "Sławnej historii o Troillusie i Kresydzie" Szekspira w reż. Bohdana Korzeniewskiego (1960).
"Zagrał tutaj ważne role w klasycznym repertuarze - tytułową postać z +Don Juana+ Moliera w reż. Bohdana Korzeniewskiego (1962) i Gustawa w +Ślubach panieńskich+ Aleksandra Fredry w reż. Romana Niewiarowicza (1963). Wystąpił również w polskim romantycznym repertuarze. Wcielił się w postać Gustawa-Konrada w +Dziadach+ Adama Mickiewicza w reż. Bohdana Korzeniewskiego (1962), zagrał tytułowego Fantazego z dramatu Juliusza Słowackiego w reż. Haliny Gryglaszewskiej (1963)" - napisała Monika Mokrzycka-Pokora w "Culture.pl".
W 1965 r. przeniósł się do krakowskiego Starego Teatru im. H. Modrzejewskiej, gdzie występował przez osiem lat. To tam zetknął się z wielkimi reżyserskimi indywidualnościami - Konradem Swinarskim, Jerzym Jarockim i Józefem Szajną.
W Starym Teatrze zagrał m.in. Hrabiego Henryka w wystawionej w stulecie Starego Teatru "Nie-Boskiej komedii" w reż. Konrada Swinarskiego. O tej roli Walczewskiego Joanna Walaszek pisała: "Mąż, chociaż co chwila wpada w fałszywie napuszoną tonację (czemu sprzyja tu wypunktowana lekka maniera Walczewskiego - śpiewne przeciąganie przedostatniej zgłoski ostatniego w zdaniu słowa), ma jednak świadomość swojej małości i cierpienia bliskich" ("Konrad Swinarski i jego krakowskie inscenizacje", Warszawa 1991).
Kreował też Króla Francji we "Wszystko dobre, co się dobrze kończy" Szekspira w reż. Swinarskiego (1971). Ale w powszechnej opinii uchodził "za aktora Jarockiego".
U tego reżysera zagrał Benię Krzyka w "Zmierzchu" Babla (1966), Postumusa z "Cymbelina" Szekspira (1967) i Wierszynina w "Trzech siostrach" Czechowa (1969). Ale najwyżej oceniono jego role w sztukach Witkacego, które inscenizował Jarocki. Walczewski kreował prokuratora Scurvy'ego w "Szewcach" (1971) i jako Leon partnerował Ewie Lassek w "Matce" (1972).
Współpracował też z Józefem Szajną - zagrał Bałandaszka i Ryszarda III" w "Onych. Nowym wyzwoleniu" wg Witkacego (1967) i Pobiedonosikowa w "Łaźni" wg Majakowskiego (1967).
To chyba wtedy matka zaczęła go karcić, mówiąc po krakowsku: "Sinku - ty grasz takie nikczemne role".
Na deskach Starego Teatru można go było podziwiać także m.in. jako Filinta w "Mizantropie" Moliera w reż. Zygmunta Huebnera (1966) i Segismunda w "Życie jest snem" Calderona w reż. Bogdana Hussakowskiego (1969).
W 1972 r. aktor przeprowadził się do Warszawy. Jak wyjaśniał, "Kraków zostawił z powodu alergii", choć często podkreślał w rozmowach, że "krakowscy wielcy reżyserzy - Swinarski, Jarocki, Szajna - rozbudzili jego apetyt".
W sezonie 1972/73 pracował w Teatrze Współczesnym, następnie w latach 1973-76 był związany z zespołem Teatru Ateneum, gdzie zetknął się z Jerzym Grzegorzewskim. "Na potrzeby widowiska zrezygnował z aktorstwa kreacyjnego. Zagrał wtedy Leopolda Blooma w +Bloomusalem+ wg Jamesa Joyce'a (1974)" - przypomniano w "Culture.pl". Sam Walczewski najczęściej wspominał właśnie inscenizację "Ulissesa" Grzegorzewskiego. Mawiał, że "doprowadziła go do szaleństwa".
Podczas realizacji trzyodcinkowego spektaklu telewizyjnego "Desperaci" (w popularnym cyklu "Kobra") w 1974 r. Walczewski spotkał Małgorzatę Niemirską - niezapomnianą telegrafistkę Lidkę z "Czterech pancernych". Jak wspominał, by ją rozbawić, "rysował na odwrocie scenariusza zabawne historyjki, a kiedy marzła - pożyczał kożuch". "Przez dwa odcinki nie było nic między nami, a przy trzecim doszło do eksplozji uczuć, oświadczyłem się błyskawicznie i zostałem przyjęty" - opowiadał aktor.
Rozwiązanie małżeństwa Małgorzaty Niemirskiej, która wcześniej poślubiła kolegę ze studiów, obyło się bez sensacji. Rozwód Walczewskiego wywołał środowiskową burzę.
Niemirska i Walczewski pobrali się w grudniu 1974 r. Do urzędu stanu cywilnego na Pradze-Południe pojechali wartburgiem, który aktor nabył za kabaretowe występy w krakowskiej Jamie Michalikowej. Zamieszkali wspólnie w maleńkim, kilkunastometrowym mieszkanku, które przed nimi zajmował... Jerzy Grzegorzewski.
Ponownie spotkał się z Józefem Szajną, który obsadził go w roli Dantego w wizyjnym przedstawieniu "Dante" na motywach "Boskiej Komedii" w Teatrze Studio (1974). Zagrał też u Macieja Prusa - rolę tytułową w "Tragicznych dziejach doktora Fausta" Christophera Marlowe'a w Ateneum (1975).
W 1976 r. przeniósł się do Teatru Dramatycznego, który obok Teatru Studio, stał się jego "teatralnym domem w Warszawie". W Dramatycznym występował w latach 1976-82, 1992-96 i 1997-2004.
Jak przypomniano w "Culture.pl", "pierwszy okres pracy Walczewskiego w Teatrze Dramatycznym przyniósł pięć ważnych ról, w tym dwie z repertuaru Szekspirowskiego". Zagrał Edgara w "Królu Learze" w reż. Jerzego Jarockiego (1977), mając za partnerów Gustawa Holoubka (Króla-Leara), Zbigniewa Zapasiewicza (Hrabia Kentu) i Piotra Fronczewskiego (Błazen). Z kolei w "Hamlecie" wyreżyserowanym przez Gustawa Holoubka "przebrany przez Kazimierza Wiśniaka na tle ascetycznych brązów, beżów i czerni w szaty godne władcy bizantyjskiego, w tłoczone jedwabne róże i karminy zagrał Klaudiusza jako władcę groźnego, inteligentnego i przewrotnego" - jak oceniła Agnieszka Baranowska ("Kultura" 1980 nr 10).
Sztukę aktorską Walczewskiego analizowała w "Teatrze" (1979 nr 7) Anna Grzejewska. "Zawiera w sobie nie tylko tajemnicę pewnego szaleństwa, ale i możliwości wejścia w ten stan, konieczny do przekraczania granicy świata konkretów. I czyni to nie na płaszczyźnie filozoficznych rozważań, lecz w kręgu konfliktów natury psychologicznej, takich, które łatwo mogą uzewnętrznić się poprzez cielesność aktora. Wierny swej metodzie, konsekwentnie bada i sprawdza możliwości człowieka na własnym organizmie, ustawiając siebie jakby w wielu wariantach tej samej sytuacji, z niezwykłą zarazem świadomością całej niedoskonałości ludzkiej. Ambicją jego jest nie poprawianie kondycji człowieka, lecz odkrywanie wobec nas tego, do czego rzadko wobec samych siebie chcemy się przyznać: wszystkich obsesji, zahamowań, sadystycznych skłonności, głęboko skrywanych intymnych doznań" - pisała.
W 1982 r. kolejne przenosiny - tym razem do Teatru Studio, gdzie spędził 10 lat. Walczewski zagrał tam u Jerzego Grzegorzewskiego postać Pana Blankensee w "Parawanach" Jeana Geneta (1982) i Jonatana Peachuma w "Operze za trzy grosze" Bertolta Brechta (1986). W 1983 r. wyreżyserował i zagrał tytułowa rolę markiza de Sade w "Męczeństwie i śmierci Jean Paul Marata przedstawionym przez zespół aktorski przytułku w Charenton pod kierownictwem pana de Sade'a".
W 1984 r. też pod batutą Grzegorzewskiego zagrał pamiętnego Ojca w "Pułapce" Tadeusza Różewicza. Jako Franz partnerował mu Olgierd Łukaszewicz. Walczewski za tę rolę otrzymał nagrodę na 24. Festiwalu Polskich Sztuk Współczesnych we Wrocławiu (1984), a rok później - nagrodę teatralną prezydenta m.st. Warszawy.
"Mówi się o Swinarskim czy Jarockim, ale znakomity tandem Marek stworzył z Jurkiem Grzegorzewskim - już w Warszawie, po opuszczeniu Starego Teatru. To oni we dwójkę stworzyli potęgę Teatru Studio. W pewnym sensie byli od siebie uzależnieni, zafascynowani sobą. Pamiętam taką próbę generalną przed "Pułapką" Różewicza. Marek grał Ojca. Miał taki monolog, którego jakoś nigdy w całości nie próbował, aż do tego dnia. I to, co pokazał, to była taka eksplozja, że wszyscy uciekliśmy z sali, włącznie z Jurkiem, wszyscy się rozpierzchliśmy. Nie było o czym mówić, sięgnął absolutu" - wspominała Małgorzata Niemirska.
W 1992 r. Walczewski powrócił do Teatru Dramatycznego, gdzie zagrał m.in. Poloniusza w "Hamlecie" Szekspira w reż. Andrzeja Domalika (1992), króla Jerzego III w "Szaleństwie Jerzego III" Alana Benetta w reż. Filipa Bajona (1994) i Głagoliewa w "Płatonowie" Czechowa w reż. Pawła Miśkiewicza (2002).
"Życie ludzkie jest napiętą między tęsknotą i marzeniami struną, która ciągle wibruje. Rolą aktora jest, by wyczuć te wibracje, których zwykle człowiek nie dostrzega. Jestem aktorem, który zbudował swoje własne charakterystyczne oblicze (…). Potrafię mocno zróżnicować role w teatrze i w filmie, role realistyczne i całkowicie fikcyjne. Bardzo przykładam się do każdej roli, ale nie jestem (…) perfekcjonistą. Zawsze zostawiam sobie jakiś margines, zawsze trochę improwizuję" – wyjaśnił Walczewski w wywiadzie dla "Rzeczpospolitej" (1994).
Od 1968 r. Walczewski grywał także w Teatrze Telewizji. Aktor stworzył pamiętne role m.in. w spektaklach Jerzego Gruzy. "Był tytułowym bohaterem w +Karierze Artura Ui+ Bertolta Brechta (1973), tytułowym Erykiem XIV z dramatu Augusta Strindberga (1979) i Kreonem w +Antygonie+ Sofoklesa (1981). Zagrał w spektaklach Laco Adamika: Filipa II w +Elżbiecie królowej Anglii+ Ferdynanda Brücknera (1984) i Hieronima Courvoisier w +Grze miłości i śmierci+ Romaina Rollanda (1986)" - przypomniano w "Culture.pl".
Pamięta się też jego Wierszynina z "Trzech sióstr" Czechowa w reż. Aleksandra Bardiniego (1974) i Parrisa z "Czarownic z Salem" Arthura Millera w reż. Zygmunta Huebnera (1979).
W filmie Marek Walczewski zadebiutował w 1963 r. rolą Tadeusza w "Pasażerce" Andrzeja Munka. Potem zagrał główną rolę - ojca Grzegorza w "Ruchomych piaskach" Władysława Ślesickiego (1968).
W 1972 r. był Gospodarzem w "Weselu" Andrzeja Wajdy. Z Wajdą spotkał się raz jeszcze przy "Ziemi Obiecanej" (1974), w której wystąpił w roli Bum-Buma. "Te małe rólki czasem bywają bardziej interesujące niż olbrzymie rólska, z którymi z reguły nie ma czasu się oswoić, że nie powiem już zbratać" – komentował w wywiadzie dla "Filmu" (2000 nr 1).
Za najważniejsze swoje role filmowe uważał Niewiadomskiego w "Śmierci prezydenta" Jerzego Kawalerowicza (1977) i Pernata w "Golemie" Piotra Szulkina (1979), którego nazywał "czarnym Fellinim". Zagrał u niego jeszcze w "Wojnie światów - następnym stuleciu", "O-bi, o-ba. Końcu cywilizacji" i "Ga, ga. Chwale bohaterom".
W "Śmierci prezydenta" wcielił się w postać zabójcy Gabriela Narutowicza - Eligiusza Niewiadomskiego. "Niczym oficer śledczy tropiłem losy tego człowieka, przebieg jego procesu, rozmawiałem z ludźmi, którzy go znali. Bo to nie lada wyzwanie, żeby niemal wyłącznie w zbliżeniach zagrać tę postać tak, aby nie została odebrana jako tuzinkowy dewiant czy wariat, lecz promieniowała na wielu poziomach" - mówił o pracy nad rolą w "Filmie" (2000 nr 1).
Dwukrotnie wystąpił w filmach Juliusza Machulskiego. W 1984 r. zagrał Twardijewicza, pechowego naczelnika więzienia na Sikawie w "Vabanku II, czyli ripoście", trzy lata później - tatę Ali (Katarzyny Figury) w "Kingsajzie".
W 2003 r. aktora można było ponownie zobaczyć w "Ubu królu" Piotra Szulkina, w którym zagrał generała.
Telewidzowie mają w pamięci postać "zwariowanego Stępnia" z serialu „13 Posterunek". Grywał też w innych serialach, m.in. "Ekstradycji 3", "Banku nie z tej ziemi" i "S.O.S". Kreował postać generała Władysława Andersa w serialu "Do krwi ostatniej" (1978). Był "znienawidzonym konfidentem i agentem Abwehry" - Henrykiem Gorączko w "Polskich drogach" (1976-77).
Pod koniec życia Marek Walczewski cierpiał na alzheimera. Nie ustępował i walczył z chorobą, zażywając leki podawane mu przez żonę. Z uporem występował w Teatrze Dramatycznym. Ostatnim spektaklem, w którym zagrał postać kardynała Spadoliniego, było "Wymazywanie" Thomasa Bernharda w inscenizacji Krystiana Lupy. Przedstawienie trwało sześć godzin, a Walczewski grał ze słuchawkami, by móc słyszeć suflera, który czytał mu jego kwestie.
W 2001 r. nagrodzono go za tę kreację "Feliksem Warszawskim" w kategorii "najlepsza drugoplanowa rola męska".
Jak przypomniała wp.pl, "przed kamerą aktor po raz ostatni stanął na planie filmu +Ono+" w 2004 r., gdzie zagrał Stefana - ojca głównej bohaterki Ewy. "Reżyser Małgorzata Szumowska jego rolę napisała specjalnie dla niego, ponieważ bohater, w którego wcielał się Walczewski, również cierpiał na alzheimera" - napisano.
Choroba postępowała i rodziła coraz większe problemy. Małgorzata Niemirska podjęła decyzję, by męża przenieść do prywatnego domu opieki, gdzie pod okiem specjalistów spędził ostatnie pięć lat życia. "Codziennie się z nim żegnałam. To było straszne patrzeć, jak najukochańsza osoba traci rozum" – wspominała artystka.
Zmarł 26 maja 2009 r. w Warszawie. Miał 72 lata. Jak wyznała Niemirska w wywiadzie dla "Życia na gorąco" ostatnie słowa przed śmiercią Walczewski skierował wprost do niej. "Małgolku, jakaś ty piękna" – powiedział - tak, jakby ją rozpoznał.
Mimo propozycji ZASP-u ciało artysty nie spoczęło na Powązkach, lecz w rodzinnym grobie żony na cmentarzu w podwarszawskich Pyrach.
Otrzymał m.in. Złotą Odznakę "Za zasługi dla miasta Krakowa" (1971), Nagrodę Komitetu ds. Radia i Telewizji za twórczość radiową i telewizyjną (1974), Złoty Krzyż (1977), dwukrotnie Nagrodę Przewodniczącego Komitetu ds. Radia i Telewizji I stopnia (1981 i 1983), Medal 40-lecia Polski Ludowej (1986), odznakę honorową "Za Zasługi dla Warszawy" (1988).
W 2004 r. Marek Walczewski otrzymał nagrodę ministra kultury i sztuki w dziedzinie teatru, a 12 kwietnia 2006 r. - list gratulacyjny od Prezydenta RP Lecha Kaczyńskiego. Pośmiertnie przyznano mu Złoty Medal "Zasłużony Kulturze Gloria Artis". (PAP)
autor: Grzegorz Janikowski
gj/ pat/