Przedstawiciele Europy Zachodniej i Południowej w niewielkim stopniu są zainteresowani naszą specyfiką historyczną, okazują także niewiele otwartości i wrażliwości dla naszych doświadczeń – mówi PAP historyk i politolog prof. Tomasz Grzegorz Grosse z Uniwersytetu Warszawskiego. 15 lat temu, 13 czerwca 2004 r., w Polsce po raz pierwszy odbyły się wybory do Parlamentu Europejskiego.
Polska Agencja Prasowa: Jak nasza obecność w strukturach Unii Europejskiej, a zwłaszcza w Parlamencie Europejskim, wpłynęła na naszą sytuację geopolityczną? W jaki sposób wpłynęła ona na nasze bezpieczeństwo przez te 15 lat?
Prof. Tomasz Grzegorz Grosse: Wejście do UE przyniosło Polsce korzyści ekonomiczne, w tym związane z napływem funduszy unijnych i inwestycji prywatnych, a także możliwości rozwoju gospodarczego wynikające z dostępu do rynku wewnętrznego UE. Liczyły się też możliwość podejmowania nauki lub pracy w bogatszych państwach oraz swoboda podróży gwarantowana w całej Unii, ale w szczególności ułatwiona w strefie Schengen.
Dużą wagę miała poprawa bezpieczeństwa. Wynikała ona z przynależności do najsilniejszego paktu obronnego na świecie, czyli NATO, ale wypływała również z członkostwa w UE, które stabilizowało sytuację geopolityczną w Europie. Na przykład Unia Europejska łagodzi konflikty graniczne oraz te dotyczące mniejszości narodowych między państwami członkowskimi. Stabilizuje też relacje polsko-niemieckie.
Ponadto instrumenty unijnej polityki zewnętrznej są wykorzystywane do stabilizacji naszego wschodniego sąsiedztwa. Mam na myśli przede wszystkim politykę sąsiedztwa UE, a także jej element, czyli Partnerstwo Wschodnie. Wprawdzie państwa członkowskie mają zróżnicowane opinie wobec Rosji, ale mimo wszystko Unia wprowadziła sankcje na to państwo za jego agresję na Ukrainę, a państwa członkowskie solidarnie co jakiś czas je odnawiają, uznając, że Rosja nie spełniła warunków do ich wycofania. Można też uznać, że członkostwo w UE podwyższa pozycję geopolityczną Polski. Jako państwo członkowskie mamy większy prestiż międzynarodowy, a także potencjalnie większy wpływ na oddziaływanie w relacjach zewnętrznych dzięki korzystaniu z instrumentów unijnych, przede wszystkim w wymiarze gospodarczym.
PAP: Czy z pomocą PE udało się nam, chociaż w pewnym stopniu, nauczyć Europę tego, jaka jest nasza historia? Czy udało się nam „wykorzystać” PE do tego, by inni poznawali naszą historię i wynikające z niej uwikłania, o których chcemy pamiętać?
Prof. T. G. Grosse: Parlament Europejski jest forum dyskusji, w tym okazją dla polskich deputowanych do przedstawiania polskiej historii i naszej specyfiki kulturowej. Choć należy docenić te możliwości, to jednak nie należy przeceniać ich skuteczności. W dalszym ciągu przedstawiciele Europy Zachodniej i Południowej w niewielkim stopniu są zainteresowani naszą specyfiką historyczną, okazują także niewiele otwartości i wrażliwości dla naszych doświadczeń. Tym ważniejsze są próby ponawiania inicjatyw w tym kierunku, w czym pomocna jest też współpraca z innymi państwami naszego regionu w celu informowania i tłumaczenia naszych doświadczeń.
Niekiedy są potrzebne bardziej dobitne formy zaznaczania naszej obecności w UE oraz odmienności nastawienia do niektórych wyzwań, tak jak to się działo w przypadku kryzysu migracyjnego. Dzięki temu rośnie świadomość odmienności historycznej i kulturowej Europy Środkowej, a także tego, że należy do tego obszaru podchodzić w sposób partnerski, a nie przedmiotowy. Niemniej w tych kwestiach wiele jeszcze zostało do zrobienia.
PAP: Dlaczego w strukturach unijnych obecnie bardziej podkreśla się zagrożenia odwołujące się do nazizmu, jednocześnie nie dostrzegając w Europie pozostałości ideologii komunistycznej?
Prof. T. G. Grosse: Komunizm kojarzy się w Europie Zachodniej i Południowej z czymś raczej pozytywnym, jako bardziej radykalna forma socjalizmu. Nie dostrzega się powiązanych z komunizmem działań imperialnych, łamania podstawowych wartości demokratycznych i praw człowieka, odbierania niepodległości wielu narodom itp. Europa Środkowa ma inne doświadczenia związane z komunizmem aniżeli społeczeństwa zachodniej części kontynentu. Dlatego na Zachodzie trudno zrozumieć, że komunizm był równie tragicznym reżimem na wschodzie kontynentu, co zjawisko nazizmu przed II wojną światową i w jej trakcie. Co więcej, wielu pamięta o tym, że nazizm udało się pokonać dzięki sojuszowi z ZSRS, a więc państwem komunistycznym. To wszystko utrudnia postawienie znaku równości między nazizmem a komunizmem, zwłaszcza w Europie Zachodniej.
PAP: Czy dobre są pomysły pisania wspólnej historii przez członków UE? Czy w tej sprawie Polska mogła i nadal może się wykazać?
Prof. T. G. Grosse: Polska podejmuje próby napisania swojej własnej historii na nowo, po okresie realnego socjalizmu, choć w tej mierze napotyka pewne trudności. Historia najnowsza nadal budzi pewne kontrowersje polityczne, i jest narzędziem oddziaływania na wyborców przez partie polityczne. Myślę, że czasu wymaga bardziej zdystansowane i stabilne nastawienie Polaków do własnej historii.
Współpraca z innymi państwami lub instytucjami unijnymi w zakresie pisania wspólnej historii jest jeszcze większym wyzwaniem, gdyż różne państwa i instytucje mają własne polityki historyczne w odniesieniu do stosunków międzynarodowych. Uważam więc, że państwo polskie powinno przede wszystkim określić stosunek do własnej historii jako elementu edukacji i wychowania patriotycznego młodego pokolenia, a następnie zbudować przekaz historyczny w relacjach zewnętrznych, w tym w stosunku do partnerów z UE. Być może później, na tych fundamentach, będzie możliwy rozwój współpracy z innymi państwami europejskimi, szczególnie z naszymi sąsiadami.
PAP: Co znaczy dziś, po 15 latach, obrona tożsamości chrześcijańskiej w Europie? Co udało się w tej kwestii zrobić?
Prof. T. G. Grosse: Można zauważyć, że tożsamość chrześcijańska w UE słabnie. Widoczny jest też na naszym kontynencie proces podziału na kościół konserwatywny i liberalny. Instytucje europejskie generalnie sprzyjają osłabianiu chrześcijańskiej tożsamości w narodach europejskich, a więc wspierają proces laicyzacji, jak również liberalizacji społeczeństw, co także dotyka coraz bardziej liberalnego nastawienia wobec chrześcijaństwa. Przykładowo przy instytucjach europejskich funkcjonują organizacje chrześcijańskie, takie jak Komisja Konferencji Biskupów Unii Europejskiej albo Caritas, ale w niewielkim stopniu wpływają one na funkcjonowanie instytucji UE. Jednocześnie w dużym stopniu funkcjonują w liberalnym nurcie Kościoła katolickiego.
PAP: Czy Polska realnie broni konserwatyzmu tak, jak jest to postrzegane? A może to tylko mit, a tak naprawdę w tej kwestii nie udało się wiele zrobić?
Prof. T. G. Grosse: Ostatnie wybory do PE przyniosły silną ofensywę przywódców chadeckich i odwołujących się do korzeni chrześcijańskich Europy. Wśród nich wymienić należy Salviniego, Kaczyńskiego i Orbána. Ten głos został niewątpliwie usłyszany, gdyż po raz pierwszy od bardzo długiego czasu nikt w kampanii europejskiej tak głośno nie odwoływał się do tych wartości. Teraz należy się spodziewać, że konserwatywni politycy kierujący się moralnością społeczną Kościoła będą słyszalni w PE także w kolejnych latach. Nie będzie to głos wiodący, bo w Parlamencie dominują środowiska lewicowe i liberalne, ale ich ambicje i kolejne inicjatywy napotkają przynajmniej odmienną narrację ze strony alternatywnie myślących polityków.
Najważniejsze zadanie dla polityków konserwatywnych to ułożenie roboczej współpracy w tych kwestiach, które ich łączą, mimo że politycy tego nurtu należą do różnych frakcji i generalnie są w PE w mniejszości. Jednak dzięki kooperacji mogą tylko zyskać silniejsze możliwości wpływania na dyskusję, a być może w niektórych sprawach również na decyzje PE.
Jednocześnie specyfika ostatnich wyborów do PE spowodowała, że dotychczasowa chadecja w tym Parlamencie, czyli Europejska Partia Ludowa (EPL) – traci mandaty i pod względem programowym coraz bardziej przesuwa się w stronę obozu liberalno-lewicowego. To stwarza ogromną szansę na zajęcie tego miejsca przez nowe siły konserwatywne i chadeckie, które są obecnie określane jako eurosceptyczne. Niemniej wygrywają one wybory w wielu dużych krajach UE, m.in. we Francji, Włoszech i w Polsce. Słabość mainstreamowej prawicy, czyli EPL, stwarza możliwości ekspansji dla nowych sił konserwatywnych w UE w kolejnych wyborach. Na sam koniec dla niektórych spośród polityków będących obecnie w EPL współpraca z nową prawicą może być programowo bardziej obiecująca aniżeli z ugrupowaniami lewicowymi. Pomostem dla takiej współpracy jest partia Orbána, dopóki nie opuści ona EPL.
PAP: Do jakiej wizji powinniśmy się dzisiaj odwoływać, aby w PE być skuteczni w realizowaniu spraw, nie tylko tych tożsamościowych?
Prof. T. G. Grosse: Oparcie się na podobnych wartościach europejskich jest fundamentem do podjęcia współpracy w innych sprawach. Oczywiście w dalszym ciągu istnieją różnice interesów narodowych, niemniej wiele lat integracji dowodzi, że ich przełamywanie w wielu sprawach jest możliwe, szczególnie w ramach tej samej rodziny politycznej (czyli podobnie myślącej o sprawach fundamentalnych, ideowych). Sposobów na wypracowanie porozumienia jest zatem sporo, tym bardziej że alternatywą dla polityków prawicowych jest utrzymanie dominacji w instytucjach unijnych przez polityków liberalnych i lewicowych, z czym możemy mieć do czynienia w najbliższych latach.
Rozmawiała Anna Kruszyńska (PAP)
akr/ skp /