Przed Sądem Okręgowym w Katowicach rozpoczął się proces Romana S., byłego członka plutonu specjalnego ZOMO, oskarżonego o strzelanie do górników w kopalni Wujek w grudniu 1981 r. Od milicyjnych kul zginęło wtedy dziewięciu protestujących górników, a 21 zostało rannych.
Prok. Dariusz Psiuk z IPN odczytał zarzuty z aktu oskarżenia. Oskarżony nie przyznał się do winy.
S., który ma niemieckie obywatelstwo, był ścigany Europejskim Nakazem Aresztowania. Został zatrzymany 17 maja w Chorwacji. Władze tego kraju zdecydowały o wydaniu go polskim organom wymiaru sprawiedliwości. 11 czerwca usłyszał zarzut w katowickim oddziale IPN i został aresztowany. Niedługo później prokurator Oddziałowej Komisji Ścigania Zbrodni przeciwko Narodowi Polskiemu w Katowicach przesłał do sądu akt oskarżenia. S. odpowiada za popełnienie zbrodni komunistycznych, stanowiących jednocześnie zbrodnie przeciwko ludzkości. Grozi mu do 10 lat więzienia.
Jeszcze przed odczytaniem aktu oskarżenia obrońca S. domagał się umorzenia postępowania i zwolnienia jego klienta z aresztu. Jak argumentował, śledztwo przeciwko jego klientowi zostało w Niemczech umorzone, co powinno być wiążące dla organów ścigania w innym kraju Unii Europejskiej. Prokurator IPN uznał wniosek za bezzasadny, wniósł o jego oddalenie. Jak argumentował, istnieje wiele orzeczeń, z których wynika, że rozstrzygnięcia prokuratora nie są tożsame z orzeczeniami sądu.
Sąd nie dostrzegł podstaw do umorzenia postępowania. Powołał się na orzeczenie Trybunału Sprawiedliwości Unii Europejskiej, z którego wynika, że rozstrzygnięcie prokuratora nie może zostać uznane za prawomocne orzeczenie jeżeli nie przeprowadzono szczegółowego postępowania dowodowego. Takie właśnie było postępowanie w Niemczech – wskazał sędzia Maciej Dutkowski. Nie uwzględnił też wniosku o uchylenie S. aresztu.
"Spotykamy się w miejscu, w którym nie powinniśmy się spotykać" – oświadczył w swoich wyjaśnieniach oskarżony, po czym przeprosił za "niedogodności spowodowane jego zachowaniem sprzed lat". Zgodził się odpowiadać tylko na pytania swych obrońców.
Jak mówił, do plutonu specjalnego wstąpił w 1978 r., podczas odbywania zastępczej służby wojskowej, by – jak oświadczył – służyć społeczeństwu. Nigdy nie było mowy, by pluton specjalny miał służyć do konfrontacji z cywilami, nie była to organizacja upartyjniona – zaznaczył. Zapewnił też, że decyzję o wprowadzaniu stanu wojennego ocenił negatywnie i podkreślił, że miał wielu bliskich i znajomych pracujących w kopalniach.
Jak opowiadał, przed samą akcją w Wujku nie było typowej odprawy, na której członkowie plutonu byliby informowani o tym, gdzie zostaną skierowani i jakie będzie ich zadanie. Po przyjeździe w pobliże kopalni mówiło się, że mają odbić milicjantów pojmanych przez protestujących górników.
Oskarżony przekonywał, że jego rolą było zabezpieczenie tyłów i nie mógł zbyt wiele zobaczyć ze względu na wysokie barykady. Nie widział momentu śmiertelnego postrzelenia górników ani nawet, gdzie stoją jego koledzy z plutonu. "Nie dokonywałem żadnych innych czynności poza zabezpieczaniem tyłów" - zapewnił i dodał, że o śmierci górników dowiedział się po powrocie do jednostki, z radia. "Wszyscy byli w szoku, nikt nie chciał zamienić żadnego słowa" - oświadczył.
W napisanym krótko po akcji raporcie z użycia broni S. napisał, że podczas pacyfikacji w Wujku zużył cztery naboje – miał strzelać w powietrze. W środę oświadczył, że to nieprawda i został do tego zmuszony przez przełożonych. Przypomniał, że podobne raporty napisali także jego koledzy.
Z milicji S. zwolnił się w połowie lat 80. Wyjazd w kraju tłumaczył m.in. brakiem kolegów i znajomych w kraju – wszyscy, nawet członkowie rodziny, odsunęli się od niego, gdy dowiedzieli się, że służył w plutonie specjalnym. Z podobnego powodu zrzekł się polskiego obywatelstwa. Zapewnił, że nigdy się nie ukrywał.
Na rozpoczęciu procesu nie stawił się żaden z pokrzywdzonych, do sądu przyjechał natomiast pierwszy świadek w procesie - Jacek Jaworski. To jeden z taterników, którzy złożyli w procesie zeznania obciążające część oskarżonych. Taternicy - Jacek Jaworski, Ryszard Szafirski i Janusz H. - zeznali, że niektórzy spośród oskarżonych podczas obozu szkoleniowego w Tatrach na początku 1982 r. opowiadali im, jak strzelali do górników. Informacje wydobyte od milicjantów podczas wspinaczek i zakrapianych alkoholem spotkań miały zostać spisane w tzw. raporcie taterników.
Raport taterników miał w latach 80. trafić do liderów podziemnej "Solidarności", ale zaginął. Dowodem w procesie jest raport, odtworzony po latach przez Jaworskiego. W środę w sądzie mówił on dziennikarzom, że nie pamięta, który z braci R. (Roman S. zmienił nazwisko) był wtedy w Tatrach. Według świadka, z informacji zomowców wynikało, że jeden z braci "na pewno strzelał - tak, żeby zabić". Według Jaworskiego zomowcy mieli opowiadać, że strzelali do górników "w łeb" i "na komorę" – czyli w głowę i klatkę piersiową.
"Jestem tutaj, by dać świadectwo prawdzie" – oświadczył Jaworski, zaznaczając, że to do sądu należy ocena. Wyraził opinię, że ofiarami pacyfikacji byli nie tylko górnicy, ale też zomowcy z plutonu specjalnego, zostawieni przez przełożonych i oszukani przez system.
Roman S. zapewnił, że nigdy nie uczestniczył w szkoleniu w Tatrach dla zaawansowanych wspinaczy. Brał w nich udział jego brat, który także był członkiem plutonu specjalnego, jednak – jak zapewnił – nigdy na ten temat z nim nie rozmawiał.
Romana S. IPN oskarżył o to, iż "16 grudnia 1981 r. w Katowicach, będąc funkcjonariuszem państwa komunistycznego, (...) członkiem plutonu specjalnego Pułku Manewrowego KW MO w Katowicach, działając wspólnie z innymi członkami tego plutonu, dopuścił się zbrodni komunistycznej stanowiącej zbrodnię przeciwko ludzkości, polegającej na stosowaniu represji i naruszaniu praw człowieka".
Chodzi o udział oskarżonego "w pobiciu strajkujących górników kopalni Wujek". Roman S. - jak czytamy w akcie oskarżenia - "użył niebezpiecznego narzędzia w postaci broni palnej, oddając strzały w kierunku wyżej wymienionej grupy osób, narażając je na bezpośrednie niebezpieczeństwo utraty życia, ciężkiego uszkodzenia ciała lub ciężkiego rozstroju zdrowia".
Pacyfikacja kopalni Wujek była największą tragedią stanu wojennego. W wyniku działań sił milicyjnych śmierć poniosło 9 osób, a 21 osób doznało obrażeń ciała. W ocenie IPN, stanowiło to "poważne prześladowania z powodu przynależności osób prześladowanych do określonej grupy polityczno-społecznej, która sprzeciwiła się bezprawnemu wprowadzeniu stanu wojennego oraz pozbawieniu podstawowych praw i wolności obywatelskich".
Większość członków plutonu specjalnego ZOMO, który strzelał do górników z Wujka, została prawomocnie osądzona. W czerwcu 2008 r. Sąd Apelacyjny w Katowicach skazał prawomocnie b. dowódcę plutonu specjalnego Romualda C. na 6 lat więzienia, a 13 jego podwładnym wymierzył kary od 3,5 do 4 lat więzienia. To C. dał sygnał do otwarcia ognia - wynika z procesu.
Według sądu, w sposób niewątpliwy w toku procesu ustalić można było jedynie, że oskarżeni działali wspólnie oraz, że w wyniku działań niektórych z nich, a za wiedzą pozostałych, śmierć ponieśli górnicy. Zmowa milczenia uniemożliwiła wskazanie, kto konkretnie strzelał i zabił lub ranił górników. Wniesione kasacje oddalił w 2009 r. Sąd Najwyższy - wyrok stał się ostateczny blisko 28 lat po tragedii.
Roman S. na początku lat 90. wyjechał na stałe do Niemiec - jeszcze zanim sformułowano wobec niego zarzuty w sprawie pacyfikacji śląskich kopalń. Zrzekł się obywatelstwa polskiego i przyjął niemieckie. Jak podaje IPN, strona niemiecka odmówiła wydania podejrzanego. Wniosek o wydanie Europejskiego Nakazu Aresztowania wobec byłego milicjanta w 2012 r. złożył do katowickiego sądu prokurator IPN w Katowicach. Sąd Okręgowy w Katowicach 7 stycznia 2013 r. wydał taki nakaz, co umożliwiło zatrzymanie poszukiwanego w tym roku w Chorwacji. (PAP)
autor: Krzysztof Konopka
kon/ aj/