„Nie róbcie dzieciom niespodzianek, jeśli nie chcą. Powinny wiedzieć, zawczasu być uprzedzone. Czy będą strzelać, czy na pewno, kiedy i jak. Trzeba się przygotować do długiej, dalekiej, niebezpiecznej podróży – stwierdził niegdyś Janusz Korczak.
Książka Agnieszki Witkowskiej-Krych jest próbą odtworzenia ostatnich lat, miesięcy, tygodni, a nawet dni żydowskiego Domu Sierot. Autorka tym samym przyjrzała się losom Janusza Korczaka, który tę instytucję prowadził.
„Przykład Domu Sierot był (i jest) pod wieloma względami niecodzienny. Przede wszystkim uderzała wybitna konsolidacja instytucji, poczucie wspólnoty panujące wśród jej mieszkańców i pracowników oraz oddanie i szacunek, jakim darzono się wzajemnie. Ważna była również owa wspólnie zaplanowana i realizowana ustawiczna praca, ciągłe, codzienne łączenie korczakowskiej teorii wychowania z praktyką, nawet w dniach, kiedy możliwości były ograniczone, a okoliczności coraz mniej sprzyjające. Troska o komfort wychowanków była celem nadrzędnym. Także w warunkach na wskroś kryzysowych” – czytamy.
Janusz Korczak w ostatnim tekście, który został opublikowanym za jego życia, w styczniu 1942 roku na łamach „Gazety Żydowskiej”, napisał: „Dom Sierot nie był, nie jest, nie będzie Domem Sierot Korczaka. Za mały, za słaby, za biedny i za głupi na to, by dwie setki bez mała dzieci wybrać, ubrać, zgromadzić – wyżywić, ogrzać – otoczyć opieką i w życie wprowadzić... Tej wielkiej pracy dokonał wysiłek zbiorowy wielu setek ludzi dobrej woli i światłego zrozumienia sprawy dziecka... sieroty. Są wśród nich liczne piękne imiona, są liczni bezimienni... – ich praca, pomoc, rada, doświadczenie budowały materialnie i duchowo wartości tego warsztatu i bogatego przedsiębiorstwa”.
Finał historii Domu Sierot oraz Janusza Korczaka jest tragiczny. Dzieci z Domu Sierot, Janusz Korczak, Stefania Wilczyńska i inni pracownicy opuścili Dom Sierot 5 sierpnia 1942 roku w godzinach porannych i wyruszyli z ulicy Siennej 16 w kierunku Umschlagplatzu. Pociąg z transportem Żydów, w tym dzieci z sierocińca, najprawdopodobniej dotarł do Treblinki następnego dnia rano. Do południa wszyscy zostali zagazowani. Następnie zwłoki zostały wyniesione z komór gazowych i wrzucone do dołów. To tam, pośród 900 000 innych ofiar Zagłady, znalazło się ciało Janusza Korczaka oraz jego współpracowników i wychowanków. Jak dowiadujemy się z książki, udało się jednak uratować trzem chłopcom oraz wychowawcy, pracującym wówczas na placówce po stronie aryjskiej. „Z relacji Michała Wróblewskiego, wynika, że poza nim przeżyli następujący wychowankowie: Jakubek Bojm, Moniuś, Dawidek” – czytamy.
Jak ocenia autorka, to, że Janusz Korczak opuścił warszawskie getto oraz razem z dziećmi i personelem żydowskiego Domu Sierot wsiadł do wagonu pociągu towarowego jadącego do Treblinki, „unieśmiertelniło go w ludzkiej pamięci i zmieniło jego życie w legendę, której zostały podporządkowane prawie wszystkie elementy jego doświadczenia i twórczości. Legenda ta w dużej mierze przesłoniła zaś człowieka z krwi i kości, jego problemy, niepokoje, wątpliwości, okresy trudne i bolesne. Przesłoniła także złożoność jego egzystencji, wachlarz postaw i różnorodnych funkcji społecznych, które do końca życia pełnił. Badacz życia i spuścizny Korczaka stoi zatem wobec niełatwego problemu. Z jednej strony nie jest w stanie całkowicie odejść od legendy (która zapewne wyrosła z prawdy...) i w sumie wcale nie chciałby jej przeczyć, z drugiej zaś powinien zrobić wszystko, by oddzielić fakty od zapisów zachowanych w społecznej pamięci, niejednokrotnie opierającej się jedynie na zasłyszanych historiach, domysłach i plotkach. Dotyczy to szczególnie ostatniego okresu życia Janusza Korczaka” – wskazuje Agnieszka Witkowska-Krych.
Książka „Mniej strachu. Ostatnie chwile z Januszem Korczakiem” Agnieszki Witkowskiej-Krych ukazała się nakładem Wydawnictwa Akademickiego DIALOG.
Anna Kruszyńska (PAP)
akr/