„Rok1944. Armie hitlerowskie znajdują się w odwrocie, a wielu wysokich urzędników ginącego państwa myśli już o stworzeniu Czwartej Rzeszy. Bazą materialną przyszłego nazistowskiego państwa mają stać się zasoby złota, obcych walut i kosztowności zrabowanych w podbitych krajach […] Późną jesienią 1944 r. władze wrocławskiej policji i SS wywożą owe depozyty bankowe w niewiadomym kierunku. Jedyną bezpieczną drogą, którą transport mógł wyjechać z Wrocławia, była droga do Jeleniej Góry” – czytał mocnym, przekonującym głosem lektor filmu dokumentalnego z 1972 r., nakręconego po to, by odnaleziono ludzi posiadających jakiekolwiek informacje o ukrytym złocie.
O jego poszukiwaniach, sterowanych przez UB, a później SB, a także przez ogarnięte gorączką złota PRL-owskie władze, na czele z Czesławem Kiszczakiem, pisze Tomasz Bonek w książce „Zaginione złoto Hitlera. Bezpieka PRL na tropie skarbu Festung Breslau”.
Poszukiwania domniemanego skarbu zaczęły się już w pierwszych dniach po zakończeniu wojny. Wówczas to nowe, komunistyczne władze uroiły sobie, że w odbudowie zniszczonego kraju zdecydowanie pomogłoby im odnalezienie hitlerowskiego skarbu. Wyobraźnię rozbudzały opowieści o sztabach złota ukrytych w twierdzy Breslau. Wynikało z nich, że dziesiątki skrzyń ze zrabowanym podczas wojny bogactwem znajdowało się w tamtejszym Deutsche Banku. Stąd, jak domniemano, dobra te zostały wywiezione i ukryte gdzieś na Dolnym Śląsku.
W celu odnalezienia przeróżnych zasobów, które miały przejść na własność Skarbu Państwa, w tym niemieckiego złota, w 1948 r. utworzono Przedsiębiorstwo Poszukiwań Terenowych. Wysiłki pracującyCH w nim ludzi nie przyniosły jednak spektakularnych rezultatów. Możemy więc sobie tylko wyobrazić, jak funkcjonariuszom UB zaświeciły się oczy, gdy pod koniec lat czterdziestych w ich ręce wpadł Herbert Klose.
Był on zwykłym policjantem, a później prawdopodobnie też gestapowcem, który po wojnie zdecydował się pozostać na terenie Polski. Tu się ożenił, tu prowadził praktykę weterynaryjną, która przynosiła mu całkiem niezły dochód. I pewnie życie by mu się jakoś ułożyło, gdyby na jego trop nie wpadł Urząd Bezpieczeństwa, który bardzo interesował się niemiecką ludnością pozostałą na Ziemiach Odzyskanych. Torturowany Klose, żeby odsunąć od siebie podejrzenia o niecne działania podczas II wojny światowej, wymyślił historię o wywiezieniu skarbu z Deutsche Banku w Breslau. Liczył na to, że w ten sposób stanie się pomocny UB i nie zostanie skazany. Nie był tylko w stanie powiedzieć, gdzie owo złoto zostało schowane. Jak wynika z zachowanych stenogramów przesłuchań, twierdził, że w trakcie transportu skarbu miał wypadek i przez to nie uczestniczył w akcji do końca. Wyznał tylko, że złoto może być ukryte w sztolniach góry Wielisławki, albo gdzieś w masywie Śnieżki. To były jednak tak ogólne informacje, że odnalezienie skrzyń nie było możliwe.
Jak dowodzi autor „Zaginionego złota Hitlera”, Herbert Klose wywiódł w pole zarówno ubeków, jak i najwyższe władze państwowe, które z niecierpliwością czekały na wyniki śledztwa i poszukiwań. Bowiem złota we Wrocławiu podczas wojny po prostu nie było. Tomasz Bonek prześledził całą drogę, jaką należący do Rzeszy kruszec mógł przejść w latach 1939–1945. Było to możliwe dzięki skrupulatności niemieckich urzędników, którzy w imię powiedzenia „ordnung muss sein” prowadzili ścisłą, bankową dokumentację. Wynikało z niej, że złota, które było zaksięgowane i którego nie odnaleziono po wojnie na terenie Niemiec, brakowało stosunkowo niewiele. Były jakieś zaginione sztaby, które zostały wysłane z Berlina do Bawarii, jednak nic nie wskazywało na to, by miały one kiedykolwiek trafić do Wrocławia.
O tym jednak nie wiedział Czesław Kiszczak, kiedy w 1981 r. został ministrem spraw wewnętrznych. Od dłuższego już czasu ten historyk amator i kolekcjoner monet interesował się tajemnicami Dolnego Śląska. Wyobraźnię generała podsycały jeszcze historie preparowane przez Służbę Bezpieczeństwa. Na jego biurko trafiały dziesiątki raportów, które były tak napisane, że rzeczywiście brzmiały wiarygodnie. Dlatego głęboko wierzył, że skarby zdeponowane w banku w Breslau istniały. Zachowały się nawet dokumenty, w których własnoręcznie wydał zgodę na rozpoczęcie poszukiwań złota.
Trudno dzisiaj powiedzieć, czy był to wyraz naiwności, czy desperacji. Zważywszy na to, że gospodarka państwa została w owych czasach rozłożona na łopatki, zastrzyk gotówki, jaki mogłyby przynieść cenne sztaby, bez wątpienia rozwiązałby wiele problemów.
Magda Huzarska-Szumiec
Źródło: MHP