Zosia miała 12 lat, gdy wybuchła wojna. Jej rodzinna wieś Biała Krynica na Wołyniu wydawała się bezpiecznym miejscem, w którym zgodnie żyli Polacy, Ukraińcy i Żydzi. Zosia wtedy jeszcze nie przypuszczała, że niebawem znikną stamtąd jej żydowscy koledzy, a ukraińscy znajomi zaczną mordować Polaków. Nie miała pojęcia, że ona sama wykaże się tak dużą odwagą i uratuje żydowską dziewczynkę, a następnie ucieknie z pociągu jadącego do Auschwitz. Niesamowitą historię Zofii Hołub, będącej świadkiem rzezi wołyńskiej i losów tych ziem pod okupacją rosyjską, a potem niemiecką, opisał jej wnuk Mateusz Madejski.
Z wkroczenia Rosjan na Wołyń Zosia zapamiętała dziwnych żołnierzy, którzy wyglądali jak proszalne dziady z karabinami zawieszonymi na sznurkach. Nosili buty z brezentu, oprócz jednego, który przechadzał się w wysokich, skórzanych oficerkach. Musiał już zdążyć zabrać je jakiemuś polskiemu oficerowi. I choć zaczęli znikać co bogatsi mieszkańcy okolicy, których wywożono na Sybir, niezbyt majętna rodzina Zosi nie odczuła tego tak bardzo dotkliwie jak inne. Prawdziwy niepokój dopadł dziewczynkę dopiero, gdy wkroczyli Niemcy. Ukraińscy nacjonaliści zaczęli wówczas podnosić głowy, a obiektem ich nienawiści stali się Polacy.
Dla Zosi rzeź wołyńska zaczęła się w dniu, kiedy banderowcy po raz pierwszy podpalili jej chałupę. Było to straszne, ale tato kazał się dzieciom nie przejmować, bo waśnie kończył budować nowy, lepszy dom, do którego niebawem się przeprowadzili. Kiedy jednak i ten budynek został zniszczony, rodzina zrozumiała, że musi natychmiast uciekać ze swojej wsi. Zosia razem z tatą i bratem, bo mama już od paru lat nie żyła, trafiła do pobliskiego Radziłłowa. Tam zamieszkali w pożydowskim domu. Nie byli jego jedynymi lokatorami. Obok nich dwa pokoje zajmowała rodzina Miszczaków.
Zosia, jak to ciekawskie dziecko, nie raz przemykała koło kuchni sąsiadów. Dochodziły z niej czasami dziwne odgłosy, które zaintrygowały dziewczynkę. Kiedy Miszczaków nie było w domu, postanowiła sprawdzić, co tak u nich dziwnie kwili. W kuchni nie znajdowało się nic podejrzanego. Szybko jednak zorientowała się, że dźwięki dochodzą z komórki na drewno. Otworzyła ją i stanęła jak wryta. Nie mogła wejść do środka, bo smród, jaki wydobywał się z pomieszczenia, był nie do wytrzymania. Tak śmierdziały leżące na ziemi ludzkie odchody. Pochodziły one z kołyski, w której zrobiono dziurę, by nikt nie musiał przewijać leżącego w niej dziecka.
Wyglądało ono jak szkielet, w którym nie wiadomo, jakim cudem tliło się jeszcze życie. Zosia pobiegła do domu, aby przynieść mu coś do jedzenia. Ale tak naprawdę nie wiedziała, co ma dalej z nim zrobić. Bała się komukolwiek o swoim odkryciu powiedzieć, bała się też Miszczaków, którzy wyraźnie postanowili zagłodzić na śmierć okołodwuletnią dziewczynkę. Przez trzy miesiące dokarmiała ją, gdy nikogo nie było w domu.
Dopiero gdy państwo Roztropowiczowie, z którymi jej rodzina była zaprzyjaźniona jeszcze na wsi, także uciekli do Radziłłowa, postanowiła im się zwierzyć ze swojego problemu. Największe zaufanie miała do mamy swoich koleżanek, pani Natalii. Kobieta obiecała jej pomóc, choć decyzja o wzięciu do siebie żydowskiego dziecka nie była łatwa. Jak się później okazało, dziewczynka nazywała się Inka Kagan, a jej rodzice ukrywali się u Miszczaków, kiedy uciekli z getta. Jednak pazerni ludzie kazali im się wynieść, gdy zorientowali się, że Żydom kończą się pieniądze. Udało im się jednak ubłagać gospodarzy, żeby za ostatnie grosze, które im zostały, zaopiekowali się ich córeczką.
Natalia Roztropowicz poszła do pana Miszczaka, który był granatowym policjantem, i oświadczyła mu, że wie o dziecku. Zaproponowała też, że zabierze je do siebie. Przyjął to z ulgą i przekazał jej dziecko. W tym czasie Zosia razem z tatą i bratem musiała opuścić Radziłłowo. Wyjechali do miejscowości Brody w Generalnej Guberni, skąd przypadkowo razem z siostrą i bratem trafiła do pociągu jadącego do Auschwitz. Do dzisiaj nie wie, skąd we trójkę znaleźli w sobie tyle odwagi, żeby gdy pociąg zatrzymał się na stacji w Żurawicy i uchylono na chwilę drzwi, po prostu z niego wysiąść. Mieli mnóstwo szczęścia: nikt tego nie zauważył. Dzięki temu rodzeństwu udało się dotrzeć do mieszkającej w Przemyślu krewnej.
Zosia przeżyła wojnę, wyszła za mąż. I dopiero już jako dorosła osoba dowiedziała się o dalszych losach Inki, która teraz nazywa się Sabina Heller i mieszka w Ameryce. To ona wystąpiła o medal Sprawiedliwich wśród Narodów Świata dla Zosi i rodziny Roztropowiczów.
Magdalena Szumiec
Źródło: MHP