Przed 40 laty na igrzyskach w Moskwie polscy bokserzy zdobyli aż pięć medali. Jeden z brązowych krążków wywalczył debiutujący w turnieju olimpijskim Kazimierz Adach. „Sprawiłem największą niespodziankę na IO w Związku Radzieckim” – mówi PAP pięściarz ze Słupska.
W 1980 roku do Moskwy udało się 11 polskich pięściarzy, a jednym z debiutantów i najmłodszych zawodników w kadrze olimpijskiej był 23-letni wówczas Adach (kat. 60 kg). Jadąc na igrzyska nie miał na koncie żadnego tytułu mistrza Polski seniorów, ale przekonał do siebie trenerów ogromną pracowitością, niesamowitym zaangażowaniem i wytrwałością w dążeniu do celu.
„Moim głównym rywalem w walce o miejsce w reprezentacji w wadze lekkiej był Leszek Kosedowski, brązowy medalista olimpijski z Montrealu w kategorii piórkowej. Kilka miesięcy przed igrzyskami w Moskwie spotkaliśmy się w finale mistrzostw kraju. Leszek miał wtedy kontuzję i pojedynek przerwano już w drugiej rundzie. Kosedowski był lotny na nogach i jemu przyznano zwycięstwo na punkty. Żałowałem, że tak się skończyło, bo rozkręcałem się z rundy na rundę, lubiłem boks ofensywny i wiedziałem, że mam szansę wygrać na pełnym dystansie. Ale nie poddawałem się i dalej starałem się przekonać trenerów, aby na mnie postawili. Dobrze wypadłem na sparingach w Zakopanem z rywalami z NRD oraz Kosedowskim, miałem też dobre występy w turniejach. Na ostatnie zgrupowanie do Cetniewa Leszek już nie przyjechał, było pewne, że to ja jadę do ZSRR” – wspominał Adach.
Na igrzyskach w Moskwie słupszczanin był pierwszym polskim pięściarzem, który wszedł na ring. W eliminacjach wagi 60 kg spotkał się z Bouną Sonskhamphona z Laosu.
„W tamtych czasach nie było możliwości zdobycia jakichkolwiek informacji o przeciwnikach z tak egzotycznego państwa. Na moje szczęście był wyraźnie słabszy i w drugiej rundzie bój się skończył. Nie chciałem dać plamy, bowiem zaczynałem turniej bokserski. Później boksowałem z silnym fizycznie Tanzańczykiem (Omari Golayala – PAP), raz był liczony i ostatecznie zwyciężyłem na punkty. To oznaczało awans do ćwierćfinału” – dodał.
Do strefy medalowej nie udało się wejść m.in. mistrzowi świata Henrykowi Średnickiemu i Grzegorzowi Skrzeczowi. Adach w 1/4 finału trafił na Rumuna Floriana Livadaru.
„Rumun walczył nie fair, chciał doprowadzić do sytuacji, w której odpadnę z zawodów wskutek kontuzji. A tymczasem sam doznał urazu łuku brwiowego i na 3 sekundy przed ostatnim gongiem sędzia przerwał walkę. Byłem trochę zaskoczony, bo i tak był już koniec, ale taka była decyzja. Cieszyłem się bardzo, miałem zapewniony medal, lecz byłem też zmartwiony, gdyż nasz lekarz odradzał mi rywalizację w półfinale z Angelem Herrerą. Byłem porozbijany, miałem pod jednym okiem rozcięcie, a drugie było spuchnięte, ale przecież boks nie należy do łatwych dyscyplin. Chciałem walczyć i dostałem zgodę” – przyznał.
Półfinałowy rywal – Kubańczyk Herrera, rówieśnik Adacha, był mistrzem igrzysk w Montrealu i mistrzem globu w wadze piórkowej. „Zdawałem sobie sprawę, że czeka mnie najtrudniejsza walka w życiu. Sam walczyłem jako mańkut, a Herrera też boksował z odwrotnej pozycji, co mi nie pasowało. Przegrałem, ale byłem szczęśliwy z brązowego krążka” – dodał.
W półfinałach zwyciężył tylko Paweł Skrzecz (81 kg), późniejszy srebrny medalista, zaś porażki doznali też Krzysztof Kosedowski (57 kg, walkowerem), Kazimierz Szczerba (67 kg) i mistrz igrzysk 1976 Jerzy Rybicki (75 kg).
„Z jednej strony pięciu Polaków było w półfinale, a z drugiej tylko jeden w finale. Ale nie ma co, wszyscy radowaliśmy się, bo to był kolejny ogromny sukces naszego pięściarstwa. Później udane były jeszcze igrzyska w Seulu (z brązowymi krążkami do Polski wrócili: Jan Dydak, Henryk Petrich, Andrzej Gołota, Janusz Zarenkiewicz - PAP). A wracając do Moskwy, w półfinale z powodu kontuzji nie mógł walczyć Krzysiek Kosedowski z rywalem z Kuby, niewiele brakowało, by to samo i mnie spotkało. Żałuję, że nie mam żadnych nagrać pojedynków sprzed 40 lat. W telewizji widziałem urywki, a chciałbym znów zobaczyć całe walki i znów przeżywać te emocje. Pamiętam też, że jeden z dziennikarzy przed zawodami w ZSRR negatywnie mnie oceniał na łamach swojego pisma, a potem przepraszał za niezasłużoną krytykę” – opowiadał Adach.
Były zawodnik Czarnych Słupsk, wychowanek trenera Aleksego Antkiewicza (dwukrotny medalista IO), ma do dziś bardzo dobre wspomnienia z Moskwy. „Pewnego dnia jadąc autobusem z wioski olimpijskiej na arenę bokserską rozmawiałem z jednym z zawodników gospodarzy. Opowiadał, że organizatorzy bardzo mocno szykowali się do igrzysk. Niebezpiecznych ludzi wywożono poza stolicę, z kolei do Moskwy ściągano milicję z całego dawnego Związku Radzieckiego, aby strzegła porządku”.
Adach nie poszedł za ciosem i ani w mistrzostwach kontynentu w 1981 roku w Tampere, ani w mistrzostwach globu w 1982 w Monachium nie stanął na podium.
„Po starcie olimpijskim powinienem odpocząć przez rok od startów w reprezentacji i przygotować się do mistrzostw świata w Monachium. Niepotrzebnie pojechałem do Finlandii i później do Niemiec. Już przed igrzyskami bardzo ostro trenowałem, nie oszczędzałem się, ale jeszcze wtedy hamowali mnie specjaliści z AWF Wrocław. Analizując wyniki badań nie mieli wątpliwości, że ćwiczę za mocno, więc wysyłali mnie, abym odpoczywał. Po olimpiadzie czułem niesamowity syndrom przetrenowania, nie miał chęci do boksowania, byłem wolny, nie miałem refleksu itd. Powinienem wtedy zrobić rok przerwy i z wielkim animuszem wrócić na ring. Niestety, zabrakło takiej decyzji, stąd brak kolejnych międzynarodowych sukcesów” – powiedział złoty medalista MP z 1982, 1983 i 1984 roku.
Opowiadając o swojej karierze, nie ukrywał: "Sukces ma wiele ojców, a porażka jest sierotą. Otóż za moim sukcesem stał profesjonalny wówczas klub z działaczami, władze Słupska i władze utworzonego województwa słupskiego. Z ich strony mieliśmy, jako zawodnicy, zabezpieczone najlepsze warunki treningowe i finansowe. To był sukces wspólny. A ja byłem jednym z ogniw w tej machinie".
Według oficjalnych danych, Adach stoczył 309 walk, 275 wygrał, 6 zremisował i 28 przegrał. Po zakończeniu kariery był trenerem Czarnych Słupsk. Ten zespół sięgnął po tytuł mistrza Polski w roku 1990.
Od 2001 do 2015 roku medalista olimpijski z Moskwy kierował jako prezes klubem ze Słupska. Potem został prezesem honorowym, a obowiązki szefa przejął Marek Pałucki, w pierwszej połowie lat 80. trzykrotny mistrz Polski w wadze superciężkiej.
„Kiedy zbliżałem się do 60. roku życia postanowiłem, że więcej czasu będę poświęcał rodzinie, wnuczkom. Chciałem też coś zrobić dla siebie i zacząłem biegać maratony. Do tej pory przebiegłem trzy, a mój rekord to 3 godziny 23 minuty. Niedawno wróciłem do treningów po kontuzji kolan. Oba nadal skrzypią jak stare zawiasy, ale nie jest źle. Biegam co drugi dzień, aby po treningu móc spokojnie się zregenerować. Startuję w tzw. wirtualnym Pucharze Pomorza na 5 i 10 km, czasy z biegów są porównywalne z innymi uczestnikami i muszę przyznać, że idzie mi bardzo dobrze. Dystans 5 km przebiegłem w 22.19, zaś 10 km w 46.33. Mając 63 lata rywalizuję ze znacznie młodszymi biegaczami” – dodał.
Adach nie zerwał z boksem, interesuje się wynikami SKB Energa Czarni Słupsk (w przeszłości sukcesy odnosił m.in. nieżyjący Jan Dydak) i reprezentacji Polski. „W kadrze biało-czerwonych podoba się walczący w wadze 63 kg Damian Durkacz z Concordii Knurów. Ten chłopak ma smykałkę do pięściarstwa. Dobrym bokserem jest też Mateusz Polski kat. 69 kg, ale stylowo to inny zawodnik niż Durkacz”.
Rozmawiał Radosław Gielo (PAP)
giel/ krys/