19 października mija 80 lat od urodzin najwybitniejszego polskiego boksera Jerzego Kuleja, dwukrotnego mistrza olimpijskiego. W mistrzostwach Europy zdobył dwa złote i jeden srebrny medal. Zmarł 13 lipca 2012 roku w wieku 71 lat.
Kulej zwyciężył w igrzyskach w Tokio w 1964 roku i w Meksyku w 1968. W mistrzostwach kontynentu triumfował w 1963 i 1965 roku, zaś w 1967 sięgnął po srebro. Był ośmiokrotnie mistrzem Polski (1961-1965, 1967, 1969-1970). Wszystkie sukcesy odniósł w wadze lekkopółśredniej, 63,5 kg.
Osiągnięć międzynarodowych mógł mieć więcej, podobniej jak jeszcze kilku polskich pięściarzy z tamtych czasów, ale nie było wtedy mistrzostw świata. Pierwszą edycję rozegrano dopiero w 1974 roku w Hawanie.
Kulej urodził się 19 października 1940 rok. w Częstochowie. Boksował w barwach Startu Częstochowa i Gwardii Warszawa. Był absolwentem warszawskiej AWF.
Wychował się na Ostatnim Groszu, jednej z biedniejszych dzielnic Częstochowy. "Rozbrajaliśmy z kolegami pociski, sprzedawaliśmy proch i w ten sposób zarabialiśmy pierwsze pieniądze. Mogliśmy kupić sobie prawdziwą piłkę i grać pod szczytem Jasnej Góry, jedynym bezpiecznym miejscu" - opowiadał przed laty.
Jeden z najsłynniejszych pięściarzy w historii światowego boksu amatorskiego był niższy i wątlejszy od większości swych rówieśników.
"Był w mojej klasie taki Henio, najsilniejszy chłopak, który rządził na każdym kroku. Również chciałem zaistnieć, dlatego kupiłem książkę +ABC boksu+ i nauczyłem się podstaw tej dyscypliny. Na długiej przerwie wywołałem z Heniem sprzeczkę, szybko zrobiono nam miejsce pod tablicą. Rywal mnie złapał, a ja zrobiłem krok w tył i lewym prostem uderzyłem go w nos, a potem jeszcze powtórzyłem akcję parę razy. Następnego dnia jego matka nie chciała uwierzyć, że właśnie ja pobiłem jej syna" - wspominał w 2010 roku.
Kulej rozpoczął treningi w wieku niespełna 15 lat, a jego pierwszym szkoleniowcem był Wincenty Szyiński. "Traktował swych podopiecznych bardzo ciepło, serdecznie, wszyscy byliśmy mu potrzebni. Ze mną się zaprzyjaźnił, kiedy pracował w fabryce, ja towarzyszyłem jego chorej żonie podczas spacerów. W trakcie wojny przeżyli dramat, bowiem żona trenera została wywieziona w okolice Częstochowy. W wyniku okrutnych doświadczeń straciła równowagę psychiczną, zapomniała jak się nazywa, ale mój szkoleniowiec odnalazł ją i bardzo się nią opiekował".
To właśnie Kulej był autorem znanego powiedzenia: "nie ma bokserów odpornych na ciosy, są tylko źle trafieni". W swym drugim finale olimpijskim, na ringu w Meksyku, był trzykrotnie mocno, choć "źle" trafiony przez groźnego Kubańczyka Enrique Regueiferosa, ale potrafił przetrwać i wygrał (stosunkiem głosów sędziowskich 3:2) walkę na punkty, powtarzając triumf z Japonii.
Gdy wchodził na podium, by odebrać złoty medal, nogi się pod nim uginały. Było widać, że mówiąc językiem sportu - dał z siebie wszystko. W 1964 roku znacznie łatwiej zdobył złoty medal olimpijski, również w kategorii lekkopółśredniej, pokonując w finale reprezentanta ZSRR Jewgienija Frołowa. W 1967 w Rzymie zdobył srebrny medal mistrzostw Europy, przegrywając w finale z bratem Jewgienija Frołowa, Walerym.
Zawsze imponował walecznością i niespożytą energią w ringu. Stosował ofensywny styl walki, dosłownie "zamęczał" tempem swych rywali. Był jak "maszynka do bicia"...
Zadziorny był także poza ringiem. W 1968 roku, po zakończeniu zgrupowania przedolimpijskiego w Zakopanem, brał udział w głośnej na cały kraj bójce z góralami pod kinem Giewont... Stołeczny komendant policji (Kulej był wtedy podporucznikiem milicji) wydał "rozkaz": albo złoty medal olimpijski w Meksyku albo sąd i degradacja oraz usunięcie ze służby. W tych warunkach Kulejowi nie pozostawało nic innego jak walka do upadłego o laur olimpijski.
Największe sukcesy Kulej odnosił pod wodzą trenera Feliksa Stamma. "Był naszym najlepszym przyjacielem, opiekunem" - mówił o legendarnym "Papie".
Kulej stoczył 348 walk; 317 wygrał, 6 zremisował, 25 przegrał. Nigdy nie leżał na deskach, nawet podczas tego "strasznego" boju z Kubańczykiem w finale IO w Meksyku, ale przyznawał skromnie, że to nie tylko jego zasługa - po prostu nie ma bokserów odpornych na ciosy... - powtarzał.
Po zakończeniu kariery był trenerem, działaczem sportowym, menedżerem boksu zawodowego, ekspertem telewizyjnym. Miał liczne odznaczenia państwowe. Swoje życiowe "przygody" na ringu i poza nim opisał w książce "Jerzy Kulej - dwie strony medalu". W 1976 r. wystąpił (wraz z Janem Szczepańskim, także bokserem, mistrzem igrzysk 1972 r.) w filmie Marka Piwowskiego "Przepraszam, czy tu biją?". W latach 2001-2005 był posłem na Sejm IV kadencji, wybranym z listy SLD.
Kiedy jesienią 2010 roku zorganizowano wielkie spotkanie w Warszawie z okazji 70. urodzin, Kulej otrzymał tort w kształcie... bokserskiego ringu. "Nie chcę się chwalić, ale cieszę się, że tak sympatycznie udało mi się przeżyć 70 lat i jeszcze mogę się wymądrzać, czego to nie zrobiłem w sporcie" – mówił wówczas Kulej. Razem z nim byli wówczas znakomici pięściarze, m.in. medaliści olimpijscy Jerzy Rybicki, Wiesław Rudkowski, Kazimierz Szczerba, Andrzej Gołota.
Pod koniec 2011 roku Kulej doznał zawału serca w trakcie benefisu znanego aktora i miłośnika boksu Daniela Olbrychskiego w Warszawie. Potem przechodził codzienną, żmudną rehabilitację. Pracował z fizjoterapeutą i logopedą. Jak mówił wówczas jego syn Waldemar, ojciec wraca na prostą, jest coraz lepiej. Był nawet na Pikniku Olimpijskim w Warszawie 26 maja. Kilka tygodni później, tj. 13 lipca 2012 zmarł w stołecznym Mazowieckim Szpitalu Bródnowskim.(PAP)
giel/ co/