W odpowiedzi na wprowadzenie w grudniu 1970 r. drastycznych podwyżek cen, głównie na artykuły spożywcze, Polacy nie tylko przerwali pracę i wyszli na ulice, ale również chwycili za pióra. I pisali listy, m.in. do Komitetu ds. Radia i Telewizji. Częściowo – dzięki specjalnym biuletynom tworzonym w tej instytucji – przetrwały one do dziś, będąc cennym świadectwem epoki. I to mimo że nie wiemy zbyt wiele na temat ich – najczęściej anonimowych – autorów.
„Znów ogarnie szarego robotnika +czarna rozpacz+ na samą myśl: jak żyć. Jak przeżyć w obliczu coraz to bardziej wzrastających kosztów utrzymania” – pisał 13 grudnia, w dniu ogłoszenia podwyżek, anonimowy nadawca z Chełma Lubelskiego. Przypominał też o tych ukrytych: „+Reguluje+ się ceny w ostatnich latach zbyt często, a oprócz tego podnosi się ceny artykułów bardzo dyskretnie, poprzez na przykład zmianę nazwy danego artykułu itp., chociaż wartość tego została ta sama”. Autor innego anonimu – tym razem z Gliwic z dnia następnego – stwierdzał: „Podwyżka cen artykułów pierwszej potrzeby i żywności uderzyła jak zawsze w tych, którzy najmniej zarabiają”. I komentował sarkastycznie: „widocznie takie są założenia ustroju socjalistycznego”. O rządzących zaś pisał: „Traktujecie własnych obywateli jak rząd okupacyjny, zawsze podstęp, zakłamanie i kpiny na każdym kroku. Jesteście bez sumienia, wstyd, hańba i skandal. Umiecie tylko budzić pogardę i nienawiść”.
Również „Rencista” z Warszawy w liście z 15 grudnia 1970 r. do radiowej Fali 56 stwierdzał: „Bije się najbiedniejszych obywateli, prawie że nędzę, ubogich, którzy nie siedzą przy żłobie, nie rozdzielają krzyży zasługi, nie mają nigdzie i nikogo z +plecami+”. I dodawał: „Aż pluć się chce i przeklinać […] jak się słyszy mówiących Was o sprawiedliwości”. Nie on jeden był zdenerwowany retoryką władz i podkreślaniem przez radio i telewizję, że część artykułów również staniała. „Stale mówicie o obniżce cen, że straszne powodzenie mają sklepy z pończochami. A powiedzcie, jakie powodzenie mają masarnie, jak wędliny ludzie kupują po pół kilograma i to tylko wołowiny” – żądała 17 grudnia anonimowa autorka listu wysłanego z Mławy.
Z kolei nadawca anonimu z Ursusa, wysłanego dwa dni wcześniej, pisał: „Nazywają siebie komunistami, a postępują gorzej [od] kapitalistów, ponieważ z nikim i niczym się nie liczą. Prosty wieśniak jest obecnie niczym i nikt się z nim nie liczy”.
Bo i – co warto przypomnieć – części mieszkańców wsi nie żyło się również łatwo. „Ja jestem rolnikiem. Plan oddaj, kontrakt – oddaj, zboże – oddaj, świnie uchowaj. Już człowiek nerwowo wyczerpany” – narzekał anonimowy autor listu ze stemplem pocztowym z Gostynina. Dodawał: „Czy wy wiecie, że 50 procent rolników to stoi na jednej nodze, zostawiają po jednej krowie i koniku, podatku nie płacą, jeżdżą samochodami i śmieją się z tych, co świnie hodują”. Z kolei sytuację tych produkujących na potrzeby innych malował w czarnych barwach: „To chyba upaństwowić ziemię, bo prócz hodowców kur gospodarze się kończą. Co my mamy robić z tymi nawozami, chyba wziąć zakopać, bo wysiać to niemożliwe. Skąd pieniędzy nabrać na te rzeczy. Mieszanka droga i świni nie ma”. I proponował wyjście z tej sytuacji: „Dajcie więcej wolności, a będzie wszystko”.
W listach powtarzał się motyw wywozu żywności, zwłaszcza mięsa za granicę. Pisał o tym 16 grudnia 1970 r. anonimowy nadawca listu z Trzebnicy, który – jak twierdził – posiadał 11-hekatrowe gospodarstwo dobrej klasy, potrzebne mu maszyny i dobrze sobie radził. „Nie zgadzam się z tym, żeby nic nie dać do sklepów, tylko resztę wywieźć za granicę, a Polak niech je to, co się nie nadaje wywieźć” – stwierdzał. I dodawał: „W rzeźni można znaleźć tylko kawał gnata ze starej krowy”. Wtórował mu autor anonimowego listu z Lęborka nadanego trzy dni później, opisując swoją i zapewne swoich znajomych reakcję na stwierdzenie, że „rząd polski na podwyżce cen nie ma zysków” – „my mówiliśmy, po jakiego czorta wysyła Gomułka bekony i węgiel za darmo do Rosji i innych krajów?”.
Nie mogło także zabraknąć w listach kwestii demonstracji, zwłaszcza na Wybrzeżu. O pierwszych protestach anonimowy nadawca z Gdańska pisał: „Dzisiaj, w poniedziałek potężna demonstracja na ulicach Gdańska. Studenci ze stoczniowcami wyrażają swój protest, a więc miliony tak myślą, jak ja”. Rzeczywiście gdańszczanie wszyli tego dnia na ulice, ale apele robotników do studentów o wsparcie pozostały bez echa. Dużo szerzej na ten temat tych tragicznych wydarzeń, a przynajmniej jednego z ich epizodów pisał – na początku stycznia 1971 r. –anonimowy autor z Gdańska, który swój list podpisał „Rozgoryczony i zawiedziony stoczniowiec”. Warto ten opis przytoczyć w całości: „Była godzina 9 rano dnia 16 grudnia 1970 r. Na placu przed budynkiem dyrekcji zgromadzeni robotnicy słuchali przemówienia członków komitetu strajkowego. Plac jest nieduży, nie ma możliwości pomieścić ponad 10 tysięcy ludzi, więc wszystkie przyległe uliczki były wypełnione pracownikami. Druga brama jest oddalona najwyżej 100 metrów od budynku dyrekcji, więc strajkujący stali tuż przy zaporze zamykającej wjazd na teren zakładu. O kilka kroków przed bramą stali półkolem żołnierze w polskich mundurach. Obok nich milicjanci z pistoletami maszynowymi wprost na nas. Za wojskiem i milicją stały czołgi i wozy pancerne gotowe do ataku. Koledzy chcieli nawiązać rozmowę na odległość z wojskiem. Mówili: +do nas chcecie strzelać, do braci i ojców swoich, może za miesiąc przyjedziecie tu pracować?+. W tej chwili dowódca dał rozkaz strzelać – strzelać bez ostrzeżenia, posypały się pociski, padło trzech zabitych,
dziesięciu rannych”.
Według oficjalnych danych w rzeczywistości śmierć miały ponieść dwie osoby. To zresztą częsty przypadek kiedy – szczególnie w relacjach tworzonych „na gorąco” – zawyżana jest ilość ofiar. Czyni to zresztą i autor tego listu pisząc o tym, co zdarzyło się dzień później w Gdyni, gdzie do jadących na wezwanie wicepremiera Stanisława Kociołka do pracy robotników, którzy wysiedli na stacji Szybkiej Kolei Miejskiej Gdynia Stocznia wojsko otworzyło ogień. Według niego zginąć miało w tym dniu w tym mieście 90 osób, podczas gdy według danych oficjalnych „jedynie” 18.
Tę sytuację komentował: „Mówią i piszą, że władza jest ludowa, wybrana przez lud, wojsko z ludem. A praktyka pokazuje, do czego jest zdolna ta władza ludowa”. I dodawał: „Pokażcie mi kraj na Zachodzie, w którym strzela się do ludzi wyciągających rękę po chleb. To jest możliwe tylko w socjalizmie”. I tak był to komentarz bardzo oględny. Autor anonimu z Poznania pisanego „na gorąco” 17 grudnia 1970 r. stwierdzał z kolei: „Wygłodniali robotnicy, kobiety i dzieci wylegli na ulice dopominać się o swoje prawa. Demonstrowali przeciwko drakońskiej podwyżce cen […] Polała się krew robotnicza na Wybrzeżu. Żołdactwo dało salwy w tłum bezbronnych, głodnych ludzi”. I dodawał: „Trzęsą się Gomułka, Cyrankiewicz, Spychalski przed gniewem zrozpaczonych tłumów. Jedyną ich +obroną+ – to salwy z karabinów i czołgów do Polaków. Ale zbliża się kara dla krwawych władców i właścicieli Polski Ludowej”. Z kolei autor anonimu nadanego z Łodzi dzień później ironizował: „Widać chuligani chuliganów nie poznali, a raczej obywateli, którzy upominali się o swój chleb”. I dodawał: „Szkoda, że kacapów nie zaprosili, psie krwie, żyjące naszą krzywdą”. Kolejny autor anonimowego listu – tym razem wysłanego z Ustronia Cieszyńskiego – pisał: „Stare przysłowie mówi: zapomniał wół jak cielęciem był. A Gomułka też zapomniał, jak kiedyś mówił, że tylko granatowa policja używała pałek na robotników. I kto dzisiaj strzela do gdańskich, szczecińskich robotników?”. I konkludował: „Niech sobie Gomułka nie myśli, że terrorem i karabinami zaspokoi głód i drożyznęw Polsce”.
Z kolei autor anonimu z Poznania z 4 stycznia 1971 r. pisał: „Domagamy się karania zbrodniarzy wojennych – słusznie! Karzmy też zbrodniarzy pokojowych. Kto odpowie za masakrę w Gdyni? – tam przecież nie palono i nie +plądrowano+, jak to próbowano usprawiedliwić poczynania siepaczy w Gdańsku i Szczecinie”.
W listach nie brakło też informacji o pogrzebach ofiar Grudnia ’70 odbywających się pod osłoną nocy czy też o późniejszych represjach, aresztowaniach. I tak np. autor anonimu nadanego z Gdyni 3 stycznia 1971 r. (podpisujący się „Stoczniowcy”) zadawał szereg pytań, m.in. dlaczego: „podczas manifestacji i po jej zakończeniu aresztowano niewinnych ludzi i zmasakrowano ich w celach więziennych Gdańska, Gdyni i okolicznych miast?”, „do dnia dzisiejszego przetrzymuje się ludzi w więzieniach i poddaje nieludzkim torturom?”, „ofiary nieludzkiego systemu grzebano nocami?” i „do dnia dzisiejszego nie podano do publicznej wiadomości pełnej ilości zamordowanych podczas masakry?”. Z kolei anonimowy autor podpisujący swój list „Elblążanie” 22 grudnia 1970 r. upominał się o pomoc „dla niewinnych ludzi, których łapano na ulicach i zrywano w nocy z łóżek, tych ludzi, którzy nie brali w tym udziału, a mają na to świadków, że w tych dniach w ogóle nie wychodzili z domów”. I dodawał: „Jesteśmy już wszyscy nerwowo wykończeni, gdy słyszy się, że pozabierano matki i ojców od dzieci, a mało tego, to nawet rencistów, kaleki po 60 lat”.
Aby nie być gołosłownym, podawał też konkretny przykład, „bo może byście nie wierzyli, my sami nie chcieliśmy wierzyć, ale gdy zobaczyliśmy chłopca 14-letniego, który szedł spokojnie ulicą, nadjechał samochód MO. Siłą zabrali go, po jakimś czasie wrócił do domu, na pół żywy, zbity, zmaltretowany i opowiadał, co się tam dzieje, to nie można w to uwierzyć, żeby Polak z Polakiem takie rzeczy robił”.
W listach tych można też znaleźć pomysły na poprawę sytuacji w kraju, w rodzaju tych w liście z Gdyni z 3 stycznia 1971 r.: „zerwać wszystkie transakcje handlowe, niekorzystne dla narodu polskiego z zagranicą – my stoczniowcy wiemy najlepiej, jakie korzyści daje nam budowa statków dla ZSRR” czy „zlikwidować trutnie w zakładach pracy w postaci etatowych aparatczyków partyjnych i związkowych; ludzie ci nie tworzą dóbr materialnych, pobierają wysokie pobory i premie za tak zwaną pracą społeczną i przeszkadzają w rzetelnej pracy innym”. Oczywiście autorzy listów, jak ten – oczywiście anonimowy – ze Szczecina z 21 grudnia 1970 r. – domagali się też zmian personalnych, m.in. odejścia Mieczysława Moczara, a zwłaszcza Władysław Gomułki ze stanowiska I sekretarza KC PZPR. Jak szczegółowo uzasadniał swe żądanie ten mieszkaniec Szczecina lub okolic, zresztą prawdopodobnie członek partii: „Ostatnie wydarzenia w kraju uwypukliły nieudolność i sztywność kierownictwa KC z tow. Gomułką i Moczarem na czele. Pierwszy doprowadził do rozłożenia ekonomiki produkcji i rynku, doprowadził sztywną i przestarzałą metodą rządzenia do kryzysu gospodarczego w kraju. Drugi – w tragicznych chwilach rozpaczy robotników Trójmiasta, Szczecina, Słupska i innych – zamiast ubezpieczyć manifestacje robotnicze od chuliganów i złodziei, doprowadził do prowokacji, rozkazując w następstwie strzelać do robotników […] Zaprowadził terror i godziny milicyjne”.
Grzegorz Majchrzak
Autor jest pracownikiem Biura Badań Historycznych IPN
Źródło: MHP