W piątek mija 95. rocznica deklaracji Balfoura, w której Wielka Brytania obiecała wsparcia dla stworzenia w Palestynie narodowej siedziby Żydów. Palestyńczycy i Izraelczycy postrzegają ją jako „perfidię Albionu”, ale ze skrajnie odmiennych powodów.
„W oczach wielu Izraelczyków (deklaracja Balfoura) to kolejny symbol perfidii Albionu” - pisze izraelski komentator Anszel Pfeffer w dzienniku „Haarec”. Perfidia Albionu to pejoratywne określenie używane w stosunkach międzynarodowych na dwulicową politykę brytyjskiego imperium. Dla Izraelczyków brytyjska „zdrada” polegała na złożeniu obietnicy, a potem ociąganiu się z jej realizacją.
„W oczach wielu Izraelczyków (deklaracja Balfoura) to kolejny symbol perfidii Albionu” - pisze izraelski komentator Anszel Pfeffer w dzienniku „Haarec”. Perfidia Albionu to pejoratywne określenie używane w stosunkach międzynarodowych na dwulicową politykę brytyjskiego imperium. Dla Izraelczyków brytyjska „zdrada” polegała na złożeniu obietnicy, a potem ociąganiu się z jej realizacją.
Dla Palestyńczyków deklaracje Balfoura to też perfidia Albionu. „W trakcie I wojny światowej Brytyjczycy złożyli dwie sprzeczne obietnice. Arabom obiecali niepodległość w zamian za sojusz przeciwko Turcji. Wobec Żydów lord Balfour zadeklarował wsparcie dla ich narodowej siedziby w Palestynie, w większości zamieszkanej przez Arabów” - pisze brytyjski historyk Robert Fisk.
Deklaracja Balfoura, poprzedzona ponad rocznymi negocjacjami między przywództwem ruchu syjonistycznego a brytyjskim rządem, ukazała się w formie listu brytyjskiego szefa dyplomacji do barona Rotschilda 2 listopada 1917 roku. Wielu syjonistów liczyło, że padną słowa o państwie żydowskim, jednak i formuła „siedziby narodowej” wywołała ogromną radość wśród diaspory żydowskiej.
„Balfour, w imieniu Wielkiej Brytanii, obiecał Palestynę – do której Brytania nie miała żadnego prawa – ludziom, którzy tam nawet nie mieszkali (wśród małej wspólnoty palestyńskich Żydów w 1917 roku tylko niewielu było syjonistami)” - wyjaśnia, co dla Palestyńczyków oznaczała brytyjska obietnica, palestyński dyplomata Nabil Szaat w liście opublikowanym przez brytyjski dziennik „Daily Telegraph” w przeddzień rocznicy.
Szaat dodaje, że motywacja Brytyjczyków była z tych najgorszych – bo chodziło im o powstrzymanie żydowskiej imigracji do Wielkiej Brytanii, a jedyny żydowski brytyjski parlamentarzysta lord Montagu był przeciwny deklaracji. „Brytyjczycy, po otrzymaniu znaczącej pomocy od syjonistów i od Żydów w I wojnie światowej, obiecali pomóc stworzyć państwo żydowskie” - odpowiada Szaatowi Pfeffer w „Haarecu”.
Dla Palestyńczyków deklaracje Balfoura to też perfidia Albionu. „W trakcie I wojny światowej Brytyjczycy złożyli dwie sprzeczne obietnice. Arabom obiecali niepodległość w zamian za sojusz przeciwko Turcji. Wobec Żydów lord Balfour zadeklarował wsparcie dla ich narodowej siedziby w Palestynie, w większości zamieszkanej przez Arabów” - pisze brytyjski historyk Robert Fisk.
Jednak po złożeniu obietnicy, Brytyjczycy ociągali się z jej realizacją; żydowskie podziemie musiało wyrzucić ich z Palestyny, a gdy wycofali się ze swoimi czołgami i armią – pozostawili Żydów samych sobie przeciwko arabskim armiom – pisze Pfeffer, tłumacząc jak w izraelskiej narracji wygląda kwestia rocznicowej deklaracji.
Szaat za to zarzuca Wielkiej Brytanii, że gdy przekazywała kontrolę nad Palestyną ONZ w 1947, świetnie zdawała sobie sprawę, że ruch syjonistyczny jest dobrze zorganizowany i uzbrojony, a Palestyńczycy wciąż liżą rany po stłumieniu ich powstania przez Brytyjczyków. I oskarża, że „od czasów katastrofy 1948 roku, w której około dwóch trzecich Palestyńczyków, chrześcijan i muzułmanów, zostało skazanych na uchodźstwo”, Wielka Brytania nie zrobiła nic, by „naprawić krzywdy, które wyrządziła Palestyńczykom”.
Przez syjonistów deklaracja jest bagatelizowana, a utworzenie Izraela przypisywane własnym zasługom. Dla Palestyńczyków to do dziś początek historycznej niesprawiedliwości, „kolonialnego spisku” - jak pisze Szaat, którego ofiarą padli arabscy mieszkańcy mandatowej Palestyny.Szaat, były palestyński minister spraw zagranicznych, dochodzi do wniosku, że w tym kontekście brytyjskie zabiegi, by zniechęcić Palestyńczyków o staranie się w ONZ o status państwa-obserwatora, są karygodne.
Pfeffer znaczenie deklaracji widzi w tym, że prawie sto lat temu taka afirmacja syjonizmu była rzadkością. Dziś, według niego, trudno to sobie wyobrazić, „gdy każda prezydencka debata w Stanach to konkurs o to, który z kandydatów jest bardziej oddany sprawie izraelskiego bezpieczeństwa”.
„Ale to, co się nie zmieniło, to pragnienie tak wielu Żydów (i Palestyńczyków oczywiście też), by słyszeć bez przerwy od całego świata, że są wspierani i że współczuje im się jako ofiarom historii. (…) Gdyby nie było to takie smutne, byłoby to nawet zabawne, że zwolennicy tak Izraela jak i Palestyńczyków są równie bardzo przekonani, że ich strona jest szkalowana w międzynarodowych mainstreamowych mediach, a drugiej stronie wszystko uchodzi” - pisze izraelski komentator.
„Smutne jest to, że czasem się wydaje, że Palestyńczycy wolą nic nie znaczącą pustą zmianę ich statusu w ONZ niż konkretną poprawę ich sytuacji (…), a Izraelczyków bardziej interesuje to, co napiszą o nich międzynarodowe media niż moralność ich akcji i polityki” - dodaje Pfeffer.
Z Jerozolimy Ala Qandil (PAP)
aqa/ ro/