Tragicznego wybuchu pojazdu bojowego na Starówce z 13 sierpnia 1944 roku można było uniknąć, gdyby powstańcy zastosowali się do pierwotnego rozkazu dowódcy - uważa Łukasz Mieszkowski autor książki "Tajemnicza rana. Mit czołgu-pułapki w powstaniu warszawskim".
"W samo południe zwabił mnie do okna dobiegający z ulicy odgłos jadącego opancerzonego wozu amunicyjnego, któremu towarzyszyła głośna wrzawa. Był to niemiecki wóz z zatkniętą na przedzie flagą. Jego załogę stanowiło kilku żołnierzy polskich. Kierowca przejechał sprawnie przez barykadę wśród okrzyków tłumu kobiet i dzieci, zawrócił i stanął w poprzek jezdni u skraju chodnika. W tej samej chwili oślepił mnie błysk i słup ognia, spowity zwałami dymu i kurzu. Jednocześnie nastąpił huk potężnego wybuchu. Dym i kurz opadały zwolna, odsłaniając straszliwe skutki wybuchu. Po żołnierzach, którzy stanowili załogę wozu, nie pozostał żaden ślad. (...) Trupy ludzkie wyrzuciło na dachy pobliskich domów. Głowy, ręce, nogi - poodrywane, leżały w kałużach krwi wśród rumowisk powstałych ze zwalonych ścian dwu narożnych kamienic" - pisał gen. Bór-Komorowski w książce "Armia Podziemna".
Już następnego dnia powstańcze gazety pisały o "czołgu - pułapce" i "barbarzyńskich metodach walki Niemców", co ustaliło sposób opowiadania o tych wydarzeniach na następne pół wieku. Łukasz Mieszkowski w swojej książce "Tajemnicza rana. Mit czołgu-pułapki w powstaniu warszawskim" wyjaśnia, że pojazd nie był ani czołgiem, ani specjalnie zastawioną pułapką, a tragedii można było uniknąć, gdyby powstańcy zachowali zdrowy rozsądek i nie dali się ponieść fali entuzjazmu z powodu zdobycia nowej broni, a także zrezygnowali z triumfalnego oprowadzania swej zdobyczy po ulicach. Współodpowiedzialność za tragedię, do której doszło, leżała również po stronie polskiej - pisze Mieszkowski.
Łukasz Mieszkowski w swojej książce "Tajemnicza rana. Mit czołgu-pułapki w powstaniu warszawskim" wyjaśnia, że pojazd nie był ani czołgiem, ani specjalnie zastawioną pułapką, a tragedii można było uniknąć, gdyby powstańcy zachowali zdrowy rozsądek i nie dali się ponieść fali entuzjazmu z powodu zdobycia nowej broni, a także zrezygnowali z triumfalnego oprowadzania swej zdobyczy po ulicach.
Pojazd, którego detonacja doprowadziła do tragedii, to nosiciel ładunków wybuchowych Borgward B IV. Niewielki gąsienicowy pojazd w skrzyni z przodu pancerza zamontowany miał półtonowy ładunek wybuchowy. Jego kierowca podjeżdżał pod wybrany cel np. barykadę, zrzucał ładunek i wycofywał się. Między godziną 9 a 11, 14 sierpnia 1944 roku taki właśnie pojazd wyjechał z Nowego Zjazdu na pl. Zamkowy i utknął na barykadzie przegradzającej Podwale. Kierowca uciekł, gdy powstańcy obrzucili pojazd butelkami z benzyną.
Oficerowie obecni na barykadzie nieufnie odnieśli się do zatrzymanego pojazdu. Kapitan Ludwik Gawrych "Gustaw" zadecydował, żeby ze względów bezpieczeństwa nie wprowadzać go na Stare Miasto do czasu, gdy zostanie zbadany przez pirotechników. Planowano, że zajmą się tym oni o zmroku. Mieszkowski w swojej książce próbuje ustalić, dlaczego nie zrealizowano tego rozkazu, co zapobiegłoby tragedii na ul. Kilińskiego. Przez następne kilka godzin Borgward stał na barykadzie, a meldunki o nim krążyły między dowódcami - kapitan Ludwik Gawrych "Gustaw" poinformował o pojeździe szefa zgrupowania majora Stanisława Błaszczaka "Roga", a on z kolei szefa Grupy Północ - pułkownika Jana Karola Ziemskiego "Wachnowskiego".
Nie wiadomo, kto wydał rozkaz o wprowadzeniu pojazdu za barykadę i czy w ogóle taki rozkaz został wydany. Łączniczka kompanii "Harcerskiej" Batalionu "Gustaw", która tamtego dnia pilnowała barykady, powiedziała Mieszkowskiemu, że bez rozkazu nie wydaliby nikomu pojazdu. W jej relacji grupa powstańców powołując się na ustny rozkaz wysoko postawionego przełożonego rozebrała fragment barykady i wjechała pojazdem na Starówkę. Łączniczka pamięta też, że ci, którzy zajęli pojazd "mieli nieco w czubie". Borgwardem na Stare Miasto wjechali najprawdopodobniej strzelcy z Kompanii Motorowej "Orlęta" batalionu "Gozdawa".
Nie sposób obecnie ustalić, czy wprowadzenie Borgwarda na Starówkę było samowolną decyzją szeregowych powstańców, łamiącą wcześniejszy rozkaz o pozostawieniu go na barykadzie, czy też realizacją rozkazu wydanego przez któregoś z rywalizujących o zasługi oficerów. Mogli go wydać m.in. major "Róg" lub jego przełożony - pułkownik "Wachnowski". Mieszkowski wykazuje, że w późniejszych opowieściach o tragedii z 13 sierpnia, oficerowie często zmyślali, przeinaczali fakty, zmieniali chronologię wydarzeń i wzajemnie się oskarżali.
Pojazd przejechał przy Barbakanie, skręcił w Podwale i dojechał do ul. Kilińskiego, gdzie zebrał się spory tłum. Borgward zatrzymał się na niskim nasypie przedzielającym ulicę, a kierowca zaczął manipulować dźwigniami, żeby wrzucić niższy bieg. Niechcący spowodował, że od przodu pojazdu oderwała się skrzynia z ładunkiem wybuchowym i zsunęła między zaskoczonych gapiów. Ludzie usiłowali z powrotem zainstalować ją na przedzie pancerza. W tym momencie nastąpił wybuch.
Zdaniem Mieszkowskiego na Kilińskiego na pewno nie zginęło około 500 osób, jak można przeczytać na stojącym w miejscu wybuchu pomniku wzniesionym w 1975 r. Na podstawie list ofiar liczbę tę można określić na co najmniej 220 osób. Zdziesiątkowana została jedna z kompanii "Gustawa" - "Gertruda" - którą potem rozwiązano. Na listach ofiar są nazwiska polskie, żydowskie, niemieckie i jedno tatarskie.
Następnego dnia o masakrze na ul. Kilińskiego poinformowały dwie powstańcze gazety przedstawiając tragedię jako podstęp Niemców, którzy, nie mogąc złamać powstańców w otwartej walce, podrzucają "trojańskiego konia" i po raz kolejny "wykluczają się z kręgu narodów cywilizowanych". Mieszkowski podkreśla, że postawienie pytania o odpowiedzialność za wprowadzenie pojazdu na Stare Miasto wbrew pierwotnemu rozkazowi, obciążanie winą za to, co stało się na ul. Kilińskiego "Roga", "Gustawa" czy zwykłych żołnierzy nie mieściło się w konwencji powstańczych gazet. Żeby mówić o tym wydarzeniu - uważa Mieszkowski - trzeba było przedstawić powstańców jako bohaterów i ofiary, Niemców - jako społeczne uosobienia zła.
W takiej postaci mit czołgu-pułapki dotrwał do naszych czasów. "Mit ten ignoruje racjonalne wnioski wynikające z analizy danych, mówiące o ewidentnym współudziale powstańców w spowodowaniu 13 sierpnia 1944 roku wybuchu na ulicy Kilińskiego i doprowadzeniu do śmierci co najmniej 220 osób" - konkluduje Mieszkowski.
Książka "Tajemnicza rana. Mit czołgu-pułapki w powstaniu warszawskim" ukazała się nakładem wydawnictwa W.A.B. (PAP)
aszw/ dym/