W autobiografii wydanej przez znakomitego fotoreportera Chrisa Niedenthala tekst opowiadający o życiu autora jest równie ważny jak prezentowane zdjęcia.
Był 14 grudnia 1981 r., drugi dzień stanu wojennego. Chris Niedenthal, ówczesny fotoreporter tygodnika „Newsweek”, który już od dobrych paru lat pracował w Polsce jako korespondent zagraniczny, razem z innymi dziennikarzami jechał maluchem ulicami Warszawy i z ukrycia fotografował wszelkie widoczne przejawy stanu wojennego. Utrwalał na kliszy żołnierzy legitymujących przechodniów, czołgi i smutne twarze przemykających do domów ludzi. W pewnym momencie poprosił o zatrzymanie samochodu, gdyż zobaczył obrazek, który zrobił na nim piorunujące wrażenie. Otóż na ścianie kina Moskwa wciąż wisiał afisz, zapowiadający grany tam film Francisa Forda Coppoli – „Czas apokalipsy”. Smaczku kadrowi dodawał fakt, iż zaraz obok niego zatrzymał się wóz opancerzony SKOT, wokół którego stali wojskowi. Lepszej scenerii nie dało się wymyślić. Chris utrwalił tę scenę przez szybę malucha, a następnie wyskoczył z auta w poszukiwaniu wejścia na klatkę schodową, gdyż uznał, że dobrze by było uchwycić sytuację także z góry. I tak powstało najsłynniejsze zdjęcie, którego historię możemy obecnie przeczytać.
Historia wspomnianej fotografii ma w książce swoją kontynuację. Niedenthal opisuje dalej, jak musiał stanąć na głowie, by wywieźć kliszę ze zdjęciami i przekazać ją do redakcji „Newsweeka”, aby cały świat dowiedział się, co dzieje się w Polsce. W tym celu pobiegł na Dworzec Centralny, by zdążyć na pociąg odjeżdżający do Berlina. W ostatnim momencie zobaczył w oknie młodego chłopaka, który okazał się wracającym do kraju niemieckim studentem. Chris wskoczył do wagonu i przekazał mu filmy, wciskając też do ręki kartkę z numerem telefonu do osoby, która mogła je odebrać. Nie wiadomo, czy chłopak zdawał sobie sprawę z tego, jakich mógł sobie narobić kłopotów podczas przekraczania granicy. Na szczęście wszystko skończyło się dobrze, a zdjęcia fotoreportera zobaczył cały świat.
Zresztą podobnie jak wiele innych kadrów, które Niedenthal wykonał w Polsce w trakcie swojej pracy. Na kartach książki przeczytamy, jak korespondent nie tylko „Newsweeka”, ale „Time’a” i „Spiegla” fotografował powstawanie „Solidarności”, pierwszą wizytę Jana Pawła II i upadek komuny. Ogromną wartością pięknie opracowanego graficznie tomu są zdjęcia, które ilustrują wydarzenia historyczne w naszym kraju i łączą się ze wspomnieniami autora. Możemy się z nich dowiedzieć, jak młody Anglik wsiąkał w Polskę. Bez wątpienia miały na to wpływ jego korzenie. Ojciec przed wojną był wiceprokuratorem Sądu Okręgowego w Wilnie, a mama pochodziła z Warszawy i pracowała w Polskiej Agencji Telegraficznej. Wojna rzuciła ich do Londynu, gdzie się pobrali i gdzie na świat przyszedł Chris. Jako syn emigrantów chodził do szkółki sobotniej, ucząc się języka polskiego, a od 1963 r. dość regularnie odwiedzał z rodzicami ich ojczyznę, spędzając tu wakacje.
Później, już jako student London College of Printing, również przyjeżdżał do kraju swoich rodziców, który go coraz bardziej pociągał. „Odnosiłem wrażenie, że pomimo komunizmu studia w Warszawie były na innym poziomie; studenci inaczej ze sobą rozmawiali, dyskutowali, kłócili się i więcej czytali. Strasznie mnie to wszystko fascynowało. Bo o czym my w Londynie mieliśmy dyskutować? Do jakiego pubu pójść wieczorem?” – zastanawia się w swojej autobiografii.
Fotograf przeprowadził się do Polski w 1973 r. na zaproszenie Interpressu. Bez tego nie mógłby otrzymać wizy i przekroczyć granicy. Ale kiedy komuniści zrozumieli, że nie uda im się przerobić go na swoją modłę, usiłowali skłonić go do opuszczenia kraju. Nie udało się im to, gdyż niebawem okazało się, że najsłynniejsze zachodnie pisma są zainteresowane zdjęciami zza żelaznej kurtyny, dzięki czemu fotograf mógł zostać i pokazywać, jak wygląda rzeczywistość kraju pod rządami Moskwy.
Nie zawsze było to łatwe, o czym autor pisze: „Najchętniej zaszywałem się w czyimś mieszkaniu, gdzie było w miarę bezpiecznie i fotografowałem z góry, bo stamtąd widziałem tzw. większy obraz. […] Zomowcy napierali na tłum. Wystrzeliwali gaz łzawiący (nauczyłem się pakować do torby fotograficznej mokrą chustkę w torebce plastikowej – pomagało przy wycieraniu oczu po ataku gazowym) i w ruch szły pałki. Z góry wyglądało to przerażająco, ale i dość fascynująco. Taniec wodnych armatek i mgiełka po gazie. Bałem się tylko, że jeśli zomowcy albo tajniacy spojrzą do góry, od razu mnie namierzą”.
W 1987 r. Niedenthal wraz z rodziną zdecydował się przeprowadzić do Wiednia, gdzie mieściło się biuro „Time’a” na Europę Wschodnią. Jednak cały czas przyjeżdżał do Polski, fotografując wydarzenia związane ze zmianami zachodzącymi w kraju. Choć nie udało mu się w pełni, tak jak zamierzał, utrwalić obrad okrągłego stołu, to uwiecznił na swoich zdjęciach kampanię wyborczą i wybory w 1989 r.
Opowieść w książce kończy się w sierpniu 2020 r., po lockdownie, a ostatnie znajdujące się w niej zdjęcie jest tak samo symboliczne, jak inne fotografie Niedenthala. Przedstawia ono wyludnioną ulicę Warszawy, na której końcu wyłania się żółta ściana z napisem „Będzie dobrze”.
Magda Huzarska-Szumiec
Źródło: MHP