„Dziesięć przykazań, ta podstawa humanizmu, nie miało tu żadnego znaczenia” – pisał zmarły osiem lat temu Filip Müller – urodzony w Seredzie autor wyjątkowej relacji z Auschwitz. Członek Sonderkommando przeżył piekło niemieckiego obozu zagłady.
Autor tych dramatycznych zapisków w kwietniu 1942 r. trafił do Auschwitz z transportem słowackich Żydów. Wyznaczony do słynnego Sonderkommando - brygady złożonej niemal wyłącznie z Żydów, pracujących przy „obsłudze” krematoriów, komór gazowych i dołów spalania zabitych - przetrwał aż do 1945 r. Nawet lektura tego opisu dotyka granic wytrzymałości czytelnika. Trauma, z jaką latami zmagali się ocaleni, jest nie do wyobrażenia.
Ta książka to jedno z fundamentalnych świadectw Zagłady. Cenna tym bardziej, że z blisko 2200 osób, które w Sonderkommando pracowały – przeżyło tylko ok. 110. Wyjątkowa relacja trafia do czytelnika w ramach serii „Żydzi polscy” KARTY.
Na dnie piekła
„W Auschwitz obowiązywały specjalne prawa i makabryczne reguły. Za złote zęby można było nabyć miskę zupy z brukwi; obozowa orkiestra grała dziarskie marsze nie tylko z rana przy wyjściu więźniów do pracy, ale też wieczorem, kiedy śmiertelnie zmęczeni wlekli do obozu swych zmarłych towarzyszy” – pisze Müller. Niemal beznamiętnie, jednak książka wydana w roku 1979 po niemiecku była redagowana.
Dodatkowo po latach udręki więźnia nie szokowały tak mocno np. zastrzyki z fenolu w serce, skoro komory gazowe były jego chlebem powszednim. „Kto tutaj trafił, był raz na zawsze opuszczony przez Boga i ludzi” – pisze o Auschwitz.
„Byłem przekonany, że po tych wszystkich okropnościach zamarły we mnie wszelkie ludzkie odczucia. Ale kiedy Schwarz odmawiał kadisz, wówczas dla mnie niemal niezrozumiałe słowa, odczułem w głębi duszy niesłychany ból i żal, którego nie byłbym w stanie wyrazić językiem. Modlitwa pomogła mi uciszyć serce w tej ciężkiej godzinie, kiedy płomienie bezpowrotnie pochłaniały ciało mojego ojca” - czytamy.
Autor relacji wśród oceanu zła potrafił dostrzec promyki dobra. Doceniał „lepszych” kapo i rzadkie pogodne chwile. „Późnym popołudniem, kiedy na dziedzińcu fabryki śmierci zbieraliśmy się do powrotu do obozu, wracało w nas jakieś życie. Śpiew ptaków w pobliskim lasku, mijani po drodze więźniowie, dźwięki towarzyszącego nam marszu, świadomość, że wieczorem spotkamy się z ludźmi spoza Sonderkommando – wszystko to było dowodem, że życie toczy się dalej, nawet jeśli nazajutrz tysiące zabitych przeistoczą się w piecach w pył i proch” – pisał.
Poinformować świat, wzniecić bunt
Więźniowie chcieli poinformować świat o zbrodniach. Wierzyli, że to doprowadzi do przerwania masowych mordów. Dlatego pomogli w ucieczce kilku kolegom.
Tyle że świat nie zareagował. Nie zbombardowano Auschwitz, a kolejne transporty Żydów trafiały do krematoriów.
W miarę jak do obozu zbliżał się front, więźniowie zaczęli myśleć o buncie. „Nie mogliśmy sobie wyobrazić, że sprawcy masowych mordów zostawią przy życiu choćby jednego świadka. Byliśmy przekonani, że uratować nas może tylko zbrojne powstanie” – relacjonuje autor książki.
Do buntu Sonderkommando doszło 7 października 1944 r. W obronie nie tyle życia, ile prawa do własnej śmierci. „Nieliczni, którzy ciężko ranni przeżyli tę masakrę, opowiadali z satysfakcją, że w strzelaninie padło i zostało rannych kilku esesmanów” – pisze Müller.
W ciągu jednej doby zabito ok. 450 więźniów, „jednak tych 450 dzielnie walczyło i poniosło godną śmierć, nie czekając bezczynnie na zgotowany im los. Do ostatniego tchu walczyli o życie – było to jedyne takie wydarzenie w dziejach Auschwitz” – relacjonuje były więzień.
Życie po Auschwitz
Po ewakuacji z Auschwitz Müller w marszu śmierci trafił do Mauthausen, a potem do podobozu Gunskirchen, gdzie został wyzwolony 4 maja 1945 r. przez Amerykanów.
Do 1953 r. leczył się. Mimo traumy zeznawał jednak w procesach oświęcimskich (przeciwko członkom załogi Auschwitz-Birkenau w Krakowie w 1947 r. i we Frankfurcie nad Menem w latach sześćdziesiątych).
Co równie ważne, spisywał to, co przeżył. Początkowo po czesku, potem - po niemiecku. W Niemczech mieszkał od 1969 r. Wyjechał po upadku Praskiej Wiosny.
Świadectwo o Sonderkommando
Polskie wydanie dzieła ukazuje się ponad 40 lat od niemieckiej edycji z posłowiem Andreasa Michaela Kiliana, badacza dziejów Sonderkommando.
Pisze on: „Wstrząsająca relacja Müllera zaczyna się tam, gdzie inne się kończą – na dziedzińcach krematoriów, w rozbieralniach i komorach gazowych, w miejscach rozstrzeliwań, w krematoryjnych piecach[…]”.
Historyk tłumaczy, że autor przetrwał kolejne selekcje m.in. dzięki ochronie, jaką roztoczył nad nim szef krematorium Hubert Busch, pochodzący z czeskiego Śląska. Jako więzień z niskim numerem 29236 był też Müller traktowany z respektem przez innych. W maju 1944 r. proponowano mu nawet funkcję kapo, której nie przyjął.
By spisać relację, Müller przez lata musiał wracać wspomnieniami do koszmaru fabryki śmierci. Nie szukał sławy ani profitów. Zależało mu tylko na mówieniu prawdy. Długo mu jednak nie wierzono.
W Pradze m.in. w szkołach wcześniej niż inni mówił o swoich przeżyciach. Tyle że opinia publiczna ani historycy nie dorośli wówczas do jego relacji.
Mimo to Müller był wolny od nienawiści i pragnienia zemsty. Opisywał procedurę unicestwiania, która - według niego - pozwalała latem 1944 r. na spopielenie do 25 tys. ludzi w ciągu doby.
Zmarł 9 listopada 2013 r. jako najstarszy z trzech żyjących wówczas ocalałych z Sonderkommando.
Walorem publikacji są zdjęcia więźniów i esesmanów, w tym okrutnego Otto Molla, a także rysunki i mapy obozu.
Ewa Łosińska
Źródło: MHP