Choć władze PRL zwalczały pomysł kartek na mięso, on powracał. Zanim pojawił się wśród gdańskich 21 postulatów, zgłoszono go podczas strajków w lipcu 1980 r. na Lubelszczyźnie. W sierpniu 1980 r. żądanie kartek na mięso stało się niemal tak samo ważne jak żądanie samorządnych związków zawodowych, wolnych sobót czy podwyżek płac – mówi PAP dr hab. Andrzej Zawistowski, historyk z SGH oraz Instytutu Pileckiego. 40 lat temu, 1 kwietnia 1981 r., weszła w życie decyzja o sprzedaży mięsa na kartki.
Polska Agencja Prasowa: Ponad dwie dekady przed wprowadzeniem kartek na mięso w paryskiej „Kulturze” ukazała się następująca informacja: „Chodzą po kraju pogłoski, że kryzys mięsny był trochę kierowany. Słyszy się wypowiedzi, według których władze, trudniące się skupem żywca, były w posiadaniu specjalnej instrukcji rządowej, aby mięso zakupywane w miesiącach letnich nie było kierowane bezpośrednio na rynek, lecz gromadzone w chłodniach i przerabiane na konserwy”. Czy mięso w całym okresie PRL było sprawą polityczną oraz okazją do snucia spekulacji i plotek?
Dr hab. Andrzej Zawistowski: W PRL mięso miało znaczenie polityczne – było przedmiotem stałej troski władzy i wyznacznikiem sukcesu jej polityki gospodarczej. Dlaczego? Przez wieki mięso było miernikiem zasobności i poziomu życia. Najbogatsi jedli je na co dzień – oczywiście z wyjątkiem dni postnych. Najbiedniejsi – tylko w dni świąteczne. Gdy zasobność rodziny rosła, najszybciej widoczne było to na stole. W latach dwudziestych statystyczny mieszkaniec II RP zjadał ok. 20 kg mięsa rocznie. W 1950 r. było to 35 kg, a pod koniec dekady Gierka – 74 kg. Władze zdawały sobie sprawę ze znaczenia tego „miernika” i – gdy w końcu lat czterdziestych przejęły kontrolę nad handlem detalicznym – dążyły do zapełnienia półek w sklepach mięsnych. Jednak w całym okresie PRL zapotrzebowanie było większe niż oficjalna podaż. Władze bowiem wyznaczały ceny, sterowały dystrybucją, ale nie kontrolowały całej produkcji. Pamiętajmy, że w 1956 r. całkowicie załamały się plany kolektywizacji rolnictwa, które w większości pozostało prywatne.
Dr hab. Andrzej Zawistowski: Do końca istnienia „Polski Ludowej” (z niewielkimi przerwami) problem zaopatrzenia w mięso był stałym tematem narad na wszystkich poziomach władzy. Wciąż szukano recepty na to, co zrobić, aby w sklepach mięso było stale dostępne. Nie dopuszczano myśli, że przyczyna braków leżała w systemie polityczno-ekonomicznym.
Do końca istnienia „Polski Ludowej” (z niewielkimi przerwami) problem zaopatrzenia w mięso był więc stałym tematem narad na wszystkich poziomach władzy. Wciąż szukano recepty na to, co zrobić, aby w sklepach mięso było stale dostępne. Nie dopuszczano myśli, że przyczyna braków leżała w systemie polityczno-ekonomicznym. Szukano zatem spisków, nadużyć, szajek kradnących mięso. Aby zrozumieć, jak poważna była to akcja, wystarczy przypomnieć, że w 1965 r. w procesie dotyczącym tzw. afery mięsnej zapadł wyrok śmierci. Skazanym był dyrektor Miejskiego Handlu Mięsem Warszawa-Praga Stanisław Wawrzecki. Wyrok wykonano kilkadziesiąt dni po jego ogłoszeniu.
PAP: Jednym z okresów dobrego zaopatrzenia w ten produkt było pierwsze pięciolecie rządów Edwarda Gierka. Ówczesne „rozbudzenie konsumpcji” było bezprecedensowe w dziejach PRL, ale jego koszty były bardzo wysokie, a skutki gospodarcze długotrwałe.
Dr hab. Andrzej Zawistowski: Gierek rozumiał, że poparcie społeczne dla swoich rządów musi dosłownie kupić. Po ćwierćwieczu istnienia systemu było jasne, że społeczeństwa nie przekonają hasła ideologiczne i patriotyczne. Pomysłem nowego I sekretarza było zwiększenie konsumpcji kosztem zaciągania kredytów. Drugim elementem planu był ukłon wobec wsi. Gierek wiedział, że dostawy na rynek będą zależeć od tego, czy polscy rolnicy będą sprzedawali swoją produkcję państwu, czy raczej zdecydują się na handel nielegalny. Jeżeli chłopi postawią na pierwsze rozwiązanie, to zaopatrzenie sklepów będzie lepsze. Przywódca zdecydował się więc na rezygnację z tzw. dostaw obowiązkowych, zwiększenie nakładów na kredyty dla wsi, rozszerzenie możliwości powiększania gospodarstw i objęcie mieszkańców wsi bezpłatną opieką zdrowotną. Wszystko to miało służyć zwiększeniu produkcji i dostaw do punktów skupu. Sklepy miały zapełnić się towarami, zwłaszcza mięsem.
Jednym z hitów eksportowych PRL była szynka konserwowa „Krakus”. W latach sześćdziesiątych bardzo rzadko można było ją kupić w Polsce. Z reguły pojawiała się w sklepach „Pekao”, czyli poprzednikach PEWEX-ów. Jeżeli trafiała na polskie stoły, to dzięki Polonusom, którzy przesyłali ją rodzinom w kraju. Zatem puszka z szynki z Krakowa na stół w Zakopanem trafiała via Chicago. W latach siedemdziesiątych szynka w puszkach pojawiła się też w polskich sklepach. To był symbol zmiany polityki. Gdy mięsa brakowało – kupowano ją za granicą.
Na kredyt był realizowany również import pasz. Konsekwencją było wpadnięcie Polski w „świńską pułapkę”. Kiedy pojawiał się rok nieurodzaju, władze musiały podjąć decyzję: obniżać dostawy na rynek, sprowadzać paszę z zagranicy czy wybijać stado podstawowe. Obniżenie dostaw groziło społecznymi niepokojami, a na import potrzebowano zachodnich walut. Wybijanie stada podstawowego oznaczało, że krótkoterminowo dostawy do sklepów uda się utrzymać, jednak w dłuższej perspektywie oznaczało to znaczny spadek produkcji i konieczność importu samego mięsa. Tu także potrzebne były zachodnie waluty lub wsparcie ZSRS.
Warto pamiętać, że cały system był jednak oparty na decyzjach politycznych, a nie na prawie popytu i podaży. O tym, ile będą kosztowały kiełbasa, chleb i mleko, decydowano na najwyższych szczeblach partyjnych, niekoniecznie uwzględniając koszty produkcji. Dochodziło do kuriozalnych sytuacji. Towar w sklepie często był tańszy niż suma kosztów produkcji. W skrajnych wypadkach dochodziło do sytuacji, w których np. słoik dżemu kosztował 40 proc. kosztów poniesionych w produkcji. Taki system nie miał prawa długo funkcjonować.
Dr hab. Andrzej Zawistowski: Należy zdawać sobie sprawę, że dla ówczesnych Polaków kartki na żywność nie były niczym nowym. Najstarsi wciąż pamiętali kartki żywnościowe z czasów I wojny światowej i wojny polsko-bolszewickiej, znacznie młodsi z czasów okupacji niemieckiej i pierwszych lat rządów komunistycznych. Kartki na żywość, z krótką przerwą, obowiązywały bowiem do 1953 r.
PAP: Datą symboliczną, oddzielającą okres gierkowskiego dobrobytu od kryzysu, jest rok 1976. Jednak gdy spojrzy się na oceny władz, dotyczące m.in. dostępności mięsa, to problemy gospodarcze rozpoczęły się już w 1975 r. Może to ten rok powinien być traktowany jako kres rozbudzania konsumpcji?
Dr hab. Andrzej Zawistowski: Inne spojrzenie na stan gospodarki miały władze, a inne społeczeństwo. Rok 1976 stał się symbolem z powodu zamieszania, do którego doszło w wyniku ogłoszonej w czerwcu podwyżki cen, a następnie wycofania się z tej decyzji. Ludzie w obawie o to, że z podwyżki wycofano się tymczasowo, ruszyli do sklepów. Wykupowano wszystko, co w nich było. Latem 1976 r. w sklepach były kompletnie puste półki. Jednak o tym, że nadchodzi katastrofa, władze wiedziały już wcześniej. Bez wątpienia szczytem gierkowskiej prosperity był rok 1974. Pamiętajmy, że Gierek w 1971 r. nakazał zamrożenie cen na podstawowe produkty spożywcze. Płace jednak rosły. W gospodarce rynkowej zaowocowałoby to inflacją i powolnym wzrostem cen. W gospodarce centralnie sterowanej podwyżka cen była decyzją polityczną. Kiedy ją podejmowano – ceny rosły najczęściej o kilkadziesiąt, a czasami nawet o ponad 100 proc. Społeczeństwo, nauczone wcześniejszymi doświadczeniami, wiedziało, że w pewny sobotni wieczór pojawi się komunikat o „zmianie cen”. W poniedziałkowy ranek sklepy otworzą się już z nowymi cenami. Obawiając się takiej decyzji – pozbywano się gotówki w sklepach. Gdyby była to gospodarka rynkowa – sprzedawcy byliby szczęśliwi, że zarabiają. Dla gospodarki centralnie zarządzanej był to kłopot. Aby sprostać popytowi, trzeba było zmieniać plany, decyzje, zdobywać środki na dodatkową produkcję. To właśnie tej sytuacji miała zapobiec podwyżka cen w czerwcu 1976 r. Gdy operacja ta zakończyła się fiaskiem, kurtyna opadła i ukazały się puste półki.
PAP: Wśród słynnych 21 postulatów z sierpnia 1980 r. sformułowano postulat wprowadzenia kartek na mięso „do czasu opanowania sytuacji na rynku”. Dlaczego stoczniowcy domagali się wprowadzenia reglamentacji?
Dr hab. Andrzej Zawistowski: Należy zdawać sobie sprawę, że dla ówczesnych Polaków kartki na żywność nie były niczym nowym. Najstarsi wciąż pamiętali kartki żywnościowe z czasów I wojny światowej i wojny polsko-bolszewickiej, znacznie młodsi z czasów okupacji niemieckiej i pierwszych lat rządów komunistycznych. Kartki na żywość, z krótką przerwą, obowiązywały bowiem do 1953 r. Podczas wspominanej paniki handlowej lata 1976 r. ponownie wprowadzono kartki – jednak tylko na cukier. Władze tłumaczyły, że dzięki tej decyzji uniemożliwiono handlarzom, „chomikarzom” i spekulantom wykup cukru. Co jednak istotne, system zadziałał i cukier pojawił się w stałej sprzedaży. Władze jednak wpadły we własną pułapkę, wszak opowieść o handlarzach, „chomikarzach” i spekulantach była używana także do tłumaczenia innych braków na rynku. Ludzie więc szybko zaczęli wnioskować, aby tak skuteczne rozwiązania zastosować na rynku mięsa. Choć władze zwalczały ten pomysł, on powracał. Zanim pojawił się wśród gdańskich 21 postulatów, takie żądanie zgłoszono już podczas strajków w lipcu 1980 r. na Lubelszczyźnie. W sierpniu żądanie kartek na mięso stało się niemal tak samo ważne, jak żądanie samorządnych związków zawodowych, wolnych sobót czy podwyżek płac.
PAP: Andrzej Żabiński, przewodniczący rządowej komisji zajmującej się wprowadzeniem kartek na mięso, wyliczał, jak wiele problemów wiąże się z wprowadzeniem systemu reglamentacji: „jak wyliczyć normę?”, „jak liczyć mięso z kością i bez kości?”, „jak potraktować zatrudnionych w mieście, ale mieszkających na wsi?”. Jak rozwiązano te problemy i czy dostępność mięsa uległa poprawie?
Dr hab. Andrzej Zawistowski: Przez lata władze nie chciały zgodzić się na kartki mięsne, gdyż żonglowały jego dostawami. Nie każdy mieszkaniec PRL miał do niego równy dostęp. Proporcjonalnie więcej mięsa dostarczano do Warszawy czy miast śląskich niż mniejszych miast otoczonych terenami wiejskimi. Różnica na korzyść metropolii bywała nawet dwukrotna. Zakładano, że strajk w Warszawie czy Katowicach byłby znacznie groźniejszy niż w Białej Podlaskiej. Władze mówiły też wprost, że mieszkańcy mniejszych miast mają większe możliwości samodzielnego zaopatrzenia się w mięso u rodziny na wsi. Ta strategia miała oczywiście też negatywne konsekwencje, takie jak turystyka zakupowa. Polegała ona na wyprawach do lepiej zaopatrzonych sklepów w wielkich miastach. Wprowadzenie kartek, czyli równego podziału masy mięsnej, kończyłoby praktykę lepszego traktowania metropolii.
Dr hab. Andrzej Zawistowski: Przez lata władze nie chciały zgodzić się na kartki mięsne, gdyż żonglowały jego dostawami. Nie każdy mieszkaniec PRL miał do niego równy dostęp. Proporcjonalnie więcej mięsa dostarczano do Warszawy czy miast śląskich niż mniejszych miast otoczonych terenami wiejskimi. Różnica na korzyść metropolii bywała nawet dwukrotna. Zakładano, że strajk w Warszawie czy Katowicach byłby znacznie groźniejszy niż w Białej Podlaskiej. Władze mówiły też wprost, że mieszkańcy mniejszych miast mają większe możliwości samodzielnego zaopatrzenia się w mięso u rodziny na wsi.
Poważnym problemem był oczekiwany poziom przydziałów. Polacy liczyli, że będą one na dość wysokim poziomie, ale władze nie miały możliwości zrealizowania tych oczekiwań. Co więcej, trzeba było przydziały zróżnicować, uwzględniając wiek, zawód, a czasami nawet wyznanie uprawnionego. Przecież nielicznym żydom i muzułmanom przydział mięsa wieprzowego był zbędny. Wreszcie trzeba było uruchomić armię urzędników do obsługi systemu. Te wszystkie problemy, a przede wszystkim spór z „Solidarnością” o poziom przydziałów, opóźniały wprowadzenie kartek na mięso. Pierwotnie miały pojawić się one przed Bożym Narodzeniem w 1980 r., później 1 lutego 1981 r., aż wreszcie zaczęły funkcjonować od 1 kwietnia. Skutek reglamentowanej sprzedaży mięsa był jednak odwrotny od przewidzianego – wprowadzenie kartek pogorszyło sytuację. Po pierwsze, ludzie oczekiwali, że mając kartki bez problemu i bez kolejek, kupią swoje przydziały. Te oczekiwania nie sprawdziły się. Po drugie, ustalone przydziały były nierealne – tyle mięsa w Polsce wówczas nie było. Zamiast uspokojenia sytuacji pojawiły się zawód, niezadowolenie, irytacja.
Za to kartki na mięso „rozwiązały worek” z innymi kartkami. Do 1981 r. kartki na cukier były w zasadzie jedynymi. W kwietniu 1981 r. pojawiły się kartki na mięso, a od maja kolejne: na tłuszcze, makarony, płatki zbożowe, proszek do prania, mydło, alkohol, papierosy i inne. Szybko powstał nielegalny handel kartkami oraz próby wyłudzania przydziałów. Trudno było kontrolować, czy ktoś podjął kartki w miejscu zamieszkania, czy w zakładzie pracy, więc próbowano pobierać je dwukrotnie. Kartki były również fałszowane – na dziecięcych drukarenkach i kopiarkach, nielegalnie drukowane w państwowych drukarniach, a nawet zamawiane w drukarniach na Zachodzie. Jednym z najciekawszych przypadków była próba ręcznego ich rysowania. Kartki na mięso nie były jednak tymi, które fałszowano najchętniej. Proceder ten najczęściej dotyczył kartek na używki i benzynę.
PAP: W 1981 r. ulicami miast przechodzą marsze głodowe. Na początku sierpnia tego roku wicepremier Janusz Obodowski powiedział, że celem rządu jest „walka z groźbą głodu, chłodu i ubóstwa. Podkreślam: groźbą głodu”. Podobne „ostrzeżenie” pojawiło się w przemówieniu Jaruzelskiego z 13 grudnia. Czy rzeczywiście w którymkolwiek momencie PRL istniała realna możliwość zaistnienia głodu lub masowego niedożywienia mieszkańców miast?
Dr hab. Andrzej Zawistowski: Rzeczywiście jesienią 1981 r. istniało poważne zagrożenie dla zaopatrzenia miast. Pojawiające się wówczas marsze głodowe miały jednak inne podłoże. Były protestem przeciwko obniżeniu norm kartkowych na mięso. Irytację budziły również trudności w realizacji przydziałów kartkowych. Jednak towarem bardziej newralgicznym od mięsa był chleb. Późnym latem i wczesną jesienią 1981 r. pojawiały się sygnały, że zaczyna go brakować – były nawet pomysły kartek na chleb. Ten kryzys udało się jednak opanować. Z punktu widzenia definicji powszechnego głodu należy stwierdzić, że nie było w PRL takiego zagrożenia. Większym problemem były czas, który codziennie trzeba było poświęcić na zdobycie żywności, oraz wydatki ponoszone na jej zakupy na czarnym rynku.
PAP: Od 1983 r. władze powoli znosiły kartki na różne towary. Jednak kartki na mięso zlikwidowano dopiero w lipcu 1989 r. Sprzeciwiała się temu legalna już opozycja skupiona w Obywatelskim Klubie Parlamentarnym. Jak argumentowano ten sprzeciw?
Dr hab. Andrzej Zawistowski: Politycy z OKP obawiali się nie tyle zniesienia kartek, ile urynkowienia cen. Oznaczało to szybki ich wzrost, co mogłoby doprowadzić do gwałtownego zubożenia –zwłaszcza emerytów i rencistów. Kartki mogły gwarantować możliwość zakupu niezbędnej żywności po specjalnych, niższych od rynkowych, cenach. Warto zauważyć, że możemy mieć do czynienia z dwoma typami reglamentacji. W systemie pełnej reglamentacji niemożliwe jest nabycie towaru poza przydziałem. W przypadku reglamentacji sprzedaży cukru po 1976 r. funkcjonował system mieszany, który pozwalał na zakupy kartkowe za niską cenę i dodatkowo – już bez ograniczeń – tego samego towaru po cenach „komercyjnych”. Pomysł zachowania kartek w 1989 r. miał na celu stworzenie właśnie takiego systemu.
Rozmawiał Michał Szukała (PAP)
szuk / skp /