Uniewinnienia domaga się obrona b. wicepremiera PRL Stanisława Kociołka, jednego z trzech oskarżonych o “sprawstwo kierownicze” masakry robotników Wybrzeża w grudniu 1970 r. W piątek przed Sądem Okręgowym w Warszawie przemawiało troje adwokatów 79-letniego Kociołka. 19 marca głos zabiorą obrońcy pozostałych dwóch oskarżonych.
Na ławie oskarżonych zasiadają trzy osoby (początkowo było ich 12): Kociołek oraz b. wojskowi - dowódca batalionu blokującego bramę nr 2 Stoczni Gdańskiej Mirosław W. i zastępca ds. politycznych dowódcy 32. Pułku Zmechanizowanego blokującego Stocznię w Gdyni, Bolesław F. Grozi im formalnie dożywocie. Nie przyznają się do zarzutów.
Sprawę sądzonego w tym procesie b. szefa MON gen. Wojciecha Jaruzelskiego sąd w 2011 r. zawiesił ze względu na zły stan zdrowia.
W piątek obrońca Kociołka mec. Zbigniew Baczyński przypomniał, że użycie broni polecił szef PZPR Władysław Gomułka. "Nie przypisujmy oskarżonemu, że kierował działaniami wojska i milicji; on dążył do rozwiązań politycznych, a nie siłowych, by zabijać ludzi (...); on nie mieści się w tym towarzystwie" – dodał.
Sąd zakończył proces - po 17 latach od wniesienia aktu oskarżenia - w styczniu br. Prokurator zażądał dla wszystkich trzech oskarżonych kar po 8 lat więzienia i po 10 lat pozbawienia praw publicznych. Prokuratora poparli pełnomocnik oskarżycieli posiłkowych - rodzin ofiar mec. Maciej Bednarkiewicz oraz przedstawiciel społeczny NSZZ "Solidarność" mec. Piotr Andrzejewski. Na trzy terminy w marcu sąd zaplanował wystąpienia obrońców i oskarżonych. Sąd nie podał jeszcze, kiedy ogłosi wyrok.
W piątek obrońca Kociołka mec. Zbigniew Baczyński przypomniał, że użycie broni polecił szef PZPR Władysław Gomułka. "Nie przypisujmy oskarżonemu, że kierował działaniami wojska i milicji; on dążył do rozwiązań politycznych, a nie siłowych, by zabijać ludzi (...); on nie mieści się w tym towarzystwie" – dodał.
Według Baczyńskiego telewizyjno-radiowy apel Kociołka z 16 grudnia 1970 r., aby strajkujący wrócili do pracy, nie miał żadnego związku z ich masakrą następnego ranka w Gdyni. Na przystanku kolejki zginęło wtedy 13 osób przybywających do stoczni; było wielu rannych.
"Nie da się wysnuć wniosku, że wygłosił on apel, by ludzie przyszli do pracy po to, aby ich rozstrzelano" - dodał adwokat. "Oskarżony nie wiedział, co za jego plecami się szykuje" - powiedział. Podkreślił, że Kociołek przed swym apelem nie wiedział o blokadzie stoczni. Ponadto, zdaniem adwokata, przez te dni stoczniowcy i tak przychodzili do stoczni, choć wielu nie podejmowało pracy, a na apele Kociołka wcale nie reagowali.
Gdy w 2001 r. Kociołek składał wyjaśnienia w sądzie, mówił, że nie uczestniczył w naradzie 16 grudnia, gdy Zenon Kliszko podjął decyzję o blokadzie i nie wiedział o niej, gdy wygłaszał swój apel.
Adwokat dodał, że Kociołek dzwonił zaś do dowódcy Marynarki Wojennej adm. Ludwika Janczyszyna, by „zrobił coś, by nie lała się krew”. Gdy Janczyszyn odparł, że "lawina ruszyła", ale przekazał te słowa dalej, wiceszef MON gen. Grzegorz Korczyński podtrzymał decyzję Gomułki o używaniu broni.
Według adwokata niewiarygodnym świadkiem jest Klemens Gniech, który w 2005 r. zeznał, że widział, jak Kociołek miał akceptować zasady użycia broni. Gniech w 1970 r. był członkiem komitetu strajkowego gdańskiej stoczni; po 1970 r. został jej wicedyrektorem i dyrektorem (1976-1981). Zdaniem Baczyńskiego m.in. ten awans oraz fakt, że miał przedstawić postulaty strajkujących płk. SB Adamowi Krysztoporskiemu oznacza, że „musiał on być związany ze służbami specjalnymi".
Zdaniem samego Kociołka mowa jego adwokata była „absolutnie wiarygodna”. Zapowiedział, że po niej nieco skróci swe ostatnie słowo. Według niego w całej sprawie chodzi o to „czy uzna się, że to co się stało, było skutkiem zbrodniczego systemu, czy też zbiegiem dramatycznych, tragicznych zdarzeń, w których ani ulica, ani zakłady pracy, ani władze nie znalazły należytej odpowiedzi”.
Obrońca złożył wniosek - gdyby sąd miał uzupełnić kwalifikację prawną czynów zarzuconych oskarżonym jako zbrodni komunistycznej w myśl ustawy o IPN - aby sprawę Kociołka umorzyć na mocy amnestii z 1989 r.
"Nie można rozstrzygać sprawy osób, które nie siedzą na ławie oskarżonych" - mówił też mec. Baczyński, nawiązując do wyłączenia ze sprawy m.in. Jaruzelskiego. "Procesu Grudnia'70 w pierwotnej postaci nie ma" - podkreślił. Zwrócił uwagę, że prokuratura nie oskarżyła żadnego z funkcjonariuszy SB, bez których "proces nie jest pełny".
Adwokat nie chciał odnosić się do wątku "niszczenia mienia" podczas wydarzeń, skoro prokuratura przyjęła, że ich uczestnicy walczyli o wolną Polskę.
Drugi obrońca, mec. Stanisław Podedworny powiedział, że w świadomości wielu ludzi Kociołek został już osądzony i „ma już tylko ponieść karę”. „Ale on sam oczekuje na wyrok uniewinniający” - dodał. Trzeci obrońca, mec. Mirosława Jakobus dodała, że nie ma żadnych dowodów jego winy.
Prok. Bogdan Szegda powiedział PAP, że wygłosi replikę do wystąpienia mec. Baczyńskiego.
Zdaniem samego Kociołka mowa jego adwokata była „absolutnie wiarygodna”. Zapowiedział, że po niej nieco skróci swe ostatnie słowo. Według niego w całej sprawie chodzi o to „czy uzna się, że to co się stało, było skutkiem zbrodniczego systemu, czy też zbiegiem dramatycznych, tragicznych zdarzeń, w których ani ulica, ani zakłady pracy, ani władze nie znalazły należytej odpowiedzi”.
W grudniu 1970 r. rząd PRL ogłosił drastyczne podwyżki cen na artykuły spożywcze, co wywołało demonstracje na Wybrzeżu. Według oficjalnych danych, na ulicach Gdańska, Gdyni, Szczecina i Elbląga od strzałów milicji i wojska zginęło 45 osób, a 1165 zostało rannych. Od 14 do 19 grudnia 1970 r. - według historyków - w ulicznych starciach udział wzięło nawet kilkadziesiąt tys. osób. Do spacyfikowania protestów władze wykorzystały ok. 27 tys. żołnierzy oraz 9 tys. milicjantów i funkcjonariuszy SB. (PAP)
sta/ pz/ gma/