21 lipca 1946 r. na wzgórzu poznańskiej Cytadeli powieszony został hitlerowski namiestnik Kraju Warty Arthur Greiser. Jego egzekucję – według relacji prasy – oglądał stutysięczny tłum widzów. W powojennej Polsce odbyły się w sumie trzy publiczne egzekucje – wcześniej powieszeni zostali funkcjonariusze i kapo obozów koncentracyjnych na Majdanku i w Stutthofie.
Rusztowanie zbudowano na szczycie niewielkiego wzniesienia, wokół rozciągały się łąki i pola. Na zachowanym filmie z egzekucji widać prawdziwy tłum, sprzedawano lody i napoje. Podczas egzekucji publiczność klaskała i gwizdała. Po tym wydarzeniu dzieci zaczęły bawić się w "wieszanie Greisera".
Przeciw publicznym egzekucjom
Publiczne wykonywanie wyroków – właściwie od pierwszej takiej egzekucji - wywołało w Polsce krytykę: "To były najgorszego rodzaju istoty ludzkie, ci Niemcy i zniemczeni Polacy skazani Prawem Rzeczpospolitej na słuszną śmierć przez powieszenie. Jednak ani tłumy ludności, w przeważnej części młodziutkich dziewcząt i chłopców, nie powinny asystować temu ponuremu widowisku, ani nie powinni byli znaleźć się <ochotnicy> do roli katów[...]. Dawanie w ten sposób upustu najsłuszniejszym uczuciom potwornej krzywdy wyrządzonej nam przez zbirów hitlerowskich – nie jest jednak słuszne[...]. My Polacy nie byliśmy, nie jesteśmy i nie chcemy być narodem oprawców. Tym właśnie różnimy się od tych, których dziś sprawiedliwe sądy demokratycznych państw skazują na karę śmierci za ich zbrodnie przeciw Człowieczeństwu" - pisała w tygodniku społeczno - literackim "Kuźnica" Ewa Szelburg Zarembina (w artykule "Nie jesteśmy narodem morderców").
„Tygodnik Powszechny” pisał: „I o to właśnie chodzi: o karę, nie o zemstę[...]. Egzekucja była widowiskiem krwawym, obrzydliwym widowiskiem. Tłum zawsze jest tłumem[...] i przy tego rodzaju widoku tłum ulega zawsze zbiorowym nastrojom. Nastroje te są moralnie niebezpiecznie, gdyż budzą w duszy instynkty złe, instynkty zemsty, odwetu i okrucieństwa[...]. Egzekucje publiczne są wielkim niebezpieczeństwem moralnym i społecznym. Budząc zaś i nasycając uczucie zemsty, osłabiają przez to samo praktyczny sens kary[...], jeśli zemsta zagóruje nad karą, wówczas cały sens procesu (i egzekucji) zostanie wypaczony. Należałby temu przeciwdziałać”.
Podobne teksty pojawiły się także w innych pismach. "Tygodnik Powszechny" pisał: "I o to właśnie chodzi: o karę, nie o zemstę[...]. Egzekucja była widowiskiem krwawym, obrzydliwym widowiskiem. Tłum zawsze jest tłumem[...] i przy tego rodzaju widoku tłum ulega zawsze zbiorowym nastrojom. Nastroje te są moralnie niebezpiecznie, gdyż budzą w duszy instynkty złe, instynkty zemsty, odwetu i okrucieństwa[...]. Egzekucje publiczne są wielkim niebezpieczeństwem moralnym i społecznym. Budząc zaś i nasycając uczucie zemsty, osłabiają przez to samo praktyczny sens kary[...], jeśli zemsta zagóruje nad karą, wówczas cały sens procesu (i egzekucji) zostanie wypaczony. Należałby temu przeciwdziałać”. W takim samym duchu pisał też w "Przekroju" Jan Kott: "Jestem przekonany, że wśród tysięcy ludzi, którzy patrzyli na egzekucję w Stutthofie [Gdańsku] większość przybyła po to, aby nasycić potrzebę okrucieństwa, którą musimy potępić, a nie uczucie zemsty, które możemy szanować".
Co zaskakujące, ręka w rękę z intelektualistami poszła władza: "Mam wątpliwości co do publicznych egzekucji, na które nawet podobno sprzedaje się bilety" - pisał premier Edward Osóbka-Morawski w notatce do ministra sprawiedliwości Henryka Świątkowskiego. Miało to miejsce ledwie kilkanaście dni po egzekucji w Poznaniu. Szef resortu sprawę przedstawił na posiedzeniu Prezydium Krajowej Rady Narodowej: "[…] Ceremonia publicznego tracenia ściąga tysiączne, niezdrowo podniecone tłumy ludzi żądnych sensacji, które już posunęły się raz do zbezczeszczenia wiszących zwłok (Majdanek). W tłumie tym znajduje się liczna młodzież, a nawet dzieci. Dla tych widzów egzekucja i słyszane w tłumie uwagi są albo strasznym wstrząsem psychicznym, albo sieją w nich ziarno zdziczenia". Zdaniem ministra już w XIX wieku uważano, że publiczne "tracenie przestępców uwłacza godności człowieka i powadze tego aktu sprawiedliwości, natomiast wywołuje szkodliwe skutki moralne i wychowawczo-społeczne". Według Świątkowskiego publiczne obwieszczenie o wykonaniu wyroku "czyni całkowicie zadość wymogom odwetu i prewencji ogólnej i całkowicie odpowiada powadze wymiaru sprawiedliwości". Kolejne wyroki śmierci na zbrodniarzach niemieckich wykonywano już bez udziału publiczności.
Prawo publicznych egzekucji
Możliwość przeprowadzania publicznych egzekucji władza ludowa dopuściła na mocy znowelizowanego prawa z 1 grudnia 1944 roku. Minister sprawiedliwości mógł zgodnie z nim zarządzać publiczne egzekucje "z uwagi na szczególny charakter przestępstwa". Było to rozszerzenie wcześniej obowiązujących przepisów. Już w Manifeście Lipcowym Polski Komitet Wyzwolenia Narodowego ogłosił, że "żaden niemiecki zbrodniarz wojenny, żaden zdrajca narodu nie może ujść kary!" Miesiąc później – 31 sierpnia 1944 roku Rząd Lubelski wydał dekret "O wymiarze kary dla faszystowsko-hitlerowskich zbrodniarzy". W jego pierwszym artykule można było przeczytać: "Kto, idąc na rękę władzy państwa niemieckiego, lub z nim sprzymierzonego brał udział w dokonywaniu zabójstw osób spośród ludności cywilnej, albo osób wojskowych, lub jeńców wojennych, podlega karze śmierci". Dekret dotyczył zbrodni popełnionych od 1 września 1939 roku do 9 września 1945 roku.
Do wymierzania sprawiedliwości zbrodniarzom wojennym powołany został Najwyższy Trybunał Narodowy (NTN), który rozpoczął działalność 18 lutego 1946 roku. Trybunał karać miał także osoby odpowiedzialne za "klęskę wrześniową i faszyzację życia państwowego". W hierarchii sądowej Trybunał był zrównany z Sądem Najwyższym, funkcje prezesa obu instytucji pełnił Wacław Barcikowski. W skład Trybunału powołano 13 sędziów i 16 posłów Krajowej Rady Narodowej z różnych partii, którzy pełnili rolę ławników. Orzekano w składach siedmioosobowych - trzech sędziów i czterech ławników, a wyroki Trybunału były ostateczne i niezaskarżalne, skazani mogli jedynie wnosić prośbę o ułaskawienie do przewodniczącego KRN - Bolesława Bieruta.
Egzekucja w Lublinie 1946
Pierwsza publiczna egzekucja, została przeprowadzona zanim jeszcze powstał Trybunał. 27 listopada 1944 roku przed Specjalnym Sądem Karnym w Lublinie stanęło sześciu Niemców: czterech esesmanów i dwóch kapo.
Niewiele brakowało, by doszło do linczu - na ulicy, gdy prowadzono oskarżonych na salę rozpraw. : "Kochana Mamusiu! - pisał w liście pewien mieszkaniec Lublina - U nas jest teraz proces 6-ciu Niemców, oprawców z Majdanka. Widziałem jak ich prowadzili przez Krakowskie, łby mieli pospuszczane i tchórzliwy wzrok. Prowadzili ich na rozprawę sądową do Domu Żołnierza. Mam wrażenie, że ich powieszą publicznie. Ja bym ich powiesił nie za głowę, a za języki, żeby męczyli się dłużej". Jeden z oskarżonych powiesił się w celi, pozostali zostali skazani na wyroki śmierci, a Bierut odrzucił prośbę o ułaskawienie. "Dzień dobry drogi Semen! - pisał w liście inny ze świadków wydarzenia - Wczoraj zakończył się sąd i powiesili 5 <fryców>, którzy byli kierownikami na Majdanku i zabijali ludzi. Wczoraj o 2-ej godzinie powiesili ich. Możesz sobie wyobrazić, co się tam działo. 10 tys. ludzi, krzyk, płacz ludzi, których rodziny zabito, po prostu wyrywano się do nich i chcieli rozszarpać ich na kawałki. Rozumie się [że] do tego nie dopuszczono".
Egzekucja w Gdańsku 1946
Znacznie większy tłum zgromadziła egzekucja 11 oprawców z obozu koncentracyjnego Stutthof - 4 lipca 1946 roku. O terminie i miejscu kaźni informowały gazety już trzy dni wcześniej. Niektóre zakłady pracy zwolniły wcześniej pracowników, a nawet zorganizowały transport na miejsce egzekucji. Ludzie zaczęli się tam zbierać już w godzinach porannych. "[…] wypełnili wszystkie sąsiednie partie miasta, od Szpitala Kolejowego, aż po Powstańców Warszawskich. Powchodzili na drzewa i stali na dachach" - wspominała Teresa Dec, wówczas 12-latka, świadek wydarzeń. Nie wiadomo ile dokładnie osób przyszło - szacunki wahają się od kilkudziesięciu tysięcy do nawet ponad dwustu.
"Ledwo panowaliśmy nad ludźmi, były nas trzy kordony, staliśmy mocno trzymając się za ramiona, by nie dopuścić ludzi do ciężarówek, które wjechały na miejsce egzekucji" - opowiadał obecny przy straceniu milicjant Czesław Maślak.
O godzinie 17.00 pod szubienice podjechało 11 ciężarówek z otwartymi platformami. Na każdej z nich na niskim stołku siedział jeden ze skazanych, za nim stał ubrany w pasiak były więzień obozu. To właśnie byli wieźniowie mieli za zadanie nałożenie pętli na szyje skazańców. Do każdego skazanego podszedł ksiądz. Następnie kierowcy kolejno odpalali silniki i powoli ruszali. Gdy w jednej z ciężarówek silnik odmówił posłuszeństwa, kobieta - kat zepchnęła skazaną z platformy. Przebieg egzekucji szczegółowo opisały gazety: "Tłum zafalował, słychać było nienawistne i rozpaczliwe kobiece głosy" - informował Dziennik Bałtycki. Relacje ukazały się też m.in. "Ilustrowanym Kurierze Polskim" i "Expressie Wieczornym", a także w gazetach z Szwecji, Danii, czy ZSRS. W "Przekroju" opublikowano reportaż zdjęciowy.
Gazety nie zająknęły się o tym, że po egzekucji tłum rzucił się ściągać skazańcom buty, a potem odciął ich z szubienicy, bo wierzono, że sznur z szyi wisielca przynosi szczęście.
Egzekucja w Poznaniu
Ostatnia publiczna egzekucja odbyła się dwa tygodnie po tej w Gdańsku.
Greiser skazany został 9 lipca: "należy uznać [Greisera] winnym wszystkich zbrodni i zarzucanych mu przestępstw, z tym ograniczeniem, że zabójstw, uszkodzeń cielesnych i znęcań się Arthur Greiser osobiście nie dokonał[...]. Brak powodu, aby odmówić Greiserowi oszczędzenia mu śmierci hańbiącej" – napisał Trybunał w sentencji wyroku.
Nie pomogła prośba ze strony papieża Piusa XII, Bierut nie uwzględnił wniosku o łaskę. Znów podobnie jak w przypadku Gdańska o miejscu i terminie kaźni informowały gazety: "W niedzielę o godzinie 7 rano u wylotu Alei Pułaskiego w kierunku na Winogrady odbędzie się publiczna egzekucja kata Wielkopolski Artura Greisera[...]. Wstęp na miejsce egzekucji dostępny jest dla każdego. Wzywamy jednak społeczeństwo do zachowania należytej powagi i wstrzymania się od wszelkich demonstracji swych uczuć w stosunku do zbrodniarza. Nie należy również przyprowadzać na miejsce stracenia dzieci i młodzieży. Egzekucja będzie filmowana. Prócz przedstawicieli prasy polskiej, obecni również będą korespondenci pism zagranicznych" – napisał w nadzwyczajnym dodatku "Głos Wielkopolskie".
W tym przypadku też obawiano się samosądu. Do Poznania przybył nawet minister spraw publicznych Stanisław Radkiewicz. Zmobilizowano dodatkowy pułk wojska, dzięki czemu można było stworzyć podwójny kordon oddzielający skazanego od tłumu. Nie doszło do nieprzewidzianych incydentów, choć wywiązała się przepychanka o sznur wisielca.
Kolejne egzekucje niemieckich zbrodniarzy wykonywano już najczęściej w więzieniach. W sumie przed Trybunałem i innymi polskim sądami stanęło ponad 5 tysięcy sprawców nazistowskich zbrodni. Na karę śmierci skazano około dwustu z nich.
Łukasz Starowieyski
Źródło: MHP