O Polakach osiedlonych przymusowo w Kazachstanie napisano i powiedziano już sporo. Szczególnie w latach dziewięćdziesiątych zeszłego stulecia, kiedy atmosfera w Polsce sprzyjała odkrywaniu prawdy o naszych rodakach na terenach byłego ZSRS, temat ten znalazł swój odpowiedni obszar, zwłaszcza do rozważań nad świadomością narodową polskiej grupy etnicznej.
Wspomnienia repatriowanych rodaków poszerzały wiedzę wszystkich zainteresowanych historią nie tylko o fakty, ale i o całą sferę emocjonalną, towarzyszącą wywózkom. Praca Jerzego Rohozińskiego „Pionierzy w stepie?” przedstawia ten problem całościowo, poddając analizie nie tylko sytuację Polaków w Kazachstanie, ale i wnikliwie przyglądając się wszelkim kontekstom historycznym, politycznym, społecznym i religijnym.
Bohaterami książki są pionierzy, którzy stali się elementem sowieckiego projektu modernizacyjnego oraz step – przestrzeń, którą ludzka myśl i ludzka siła miała sobie podporządkować poprzez uprzemysłowienie. Pierwsze osadnictwo na terenach Kazachstanu było związane z tzw. Karagandyjskim poprawczym obozem pracy (w skrócie: Karłag), stworzonym w kwietniu 1930 r. Początkowo trafiali do niego więźniowie, choć na tym samym terenie już w 1930 r. powstawały tzw. osady specjalne, w których umieszczano deportowanych specprzesiedleńców. I to do nich w roku 1936 trafił pierwszy kontyngent z – jak go określano – zsyłki kułackiej, w którym przybyli Polacy i Niemcy wysiedleni z Ukraińskiej SRS.
Zostawiwszy swoje domostwa, zwykle rolnicze gospodarstwa, trafili na ziemię nie tylko obcą, ale i dziką. To ich zadaniem było zaoranie „pierwszej bruzdy w stepie”. Operacja zasiedlania miała więc swój plan i swój budżet. Jednak w pewnym momencie Stalin uznał, iż jest on za wysoki, i obniżył go z 45 mln rubli do 23. A to z kolei musiało się przełożyć na poziom życia specprzesiedleńców. Permanentny głód, choroby i brak oparcia w reprezentantach aparatu państwowego, skorumpowanego i zdemoralizowanego z dala od moskiewskiej centrali, to rzeczywistość pierwszych lat na wrogiej ziemi.
Z czasem sytuacja się poprawiała, zwłaszcza gdy ziemia zaczęła rodzić plony. Zmieniał się też status deportowanych. Początkowo byli oni podejrzanym elementem obcym, pozbawionym prawa do przemieszczania się. I choć nie zostali dopuszczeni do udziału w Wojnie Ojczyźnianej, po jej zakończeniu stopniowo stawali się obywatelami sowieckimi, adoptując się w sferze publicznej.
Jerzy Rohoziński opisuje, jak w owej sferze, a tak naprawdę poza nią, odnajdywali się Polacy, tworząc własną, alternatywną rzeczywistość. Jaką walkę musieli toczyć w konspiracji, chociażby o ocalenie swojej wiary i religii.
„Kazachstańscy Polacy funkcjonowali w dwóch równoległych i wzajemnie sprzecznych rzeczywistościach: sowieckiej sfery publicznej, reprezentowanej przede wszystkim przez szkołę i zakład pracy, wrogiej religii; i drugiej, domowej, gdzie głównie za sprawą kobiet pielęgnowano katolickie tradycje religijne wyśmiewane w szkole. Dziecko albo nastolatek było pionierem lub komsomolcem w dzień, ale wieczorem stawało się grzecznym wnuczkiem modlącej się babci. Charakterystyczna pod tym względem była sytuacja małżeństw mieszanych, w których wychowaniem w duchu tradycji religijnej zajmowały się mama z babcią, a rosyjskiego ojca-komunisty nie było prawie w domu („papa był na rabotie”) i niewiele wiedział o potajemnych nabożeństwach, chrzcie czy nauce polskiej modlitwy przez dziecko. To była w dużej mierze religijność „podziemna”, kobieca, przekazywana ustnie (książeczki modlitewne po polsku przepisywano często cyrylicą do zeszytów) i funkcjonująca poza strukturami kościelnymi” – pisze autor w podrozdziale „Podziemny katolicyzm w stepie”. Dodajmy, że w tych pierwszych latach po deportacji Polacy byli pozbawieni jakiejkolwiek opieki duszpasterskiej. Pierwsi duchowni pojawili się tu dopiero razem zesłańcami przybyłymi w 1940 r.
Po wojnie, w 1947 r., czasowo uchylono reżim specosiedlenia. Ale dopiero 5 lipca 1954 r. Rada Ministrów ZSRS postanowiła, że osoby z ewidencji specosiedlenia, które zajmują się pracą „pożyteczną społecznie”, otrzymają „prawo zamieszkiwania w granicach danego obwodu, kraju, republiki, a w ramach służbowych delegacji – przemieszczania się w dowolne miejsce kraju na ogólnych zasadach”. To m.in. wówczas dzieci specprzesiedleńców mogły kontynuować naukę w dowolnym mieście, także na studiach wyższych.
Religia, nauka, swoboda przemieszczania się – to tylko niektóre z aspektów życia polskiej diaspory w Kazachstanie, poddane rozważaniom przez autora w „Pionierach w stepie?”. Przytacza on także liczby, fakty i wypowiedzi, świadczące o niezwykłej pracy badawczej, jaką wykonał, starając się odpowiedzieć na pytanie, co zostało więc po niegdysiejszych polskich pionierach w Kazachstanie i jak zostali tam zapamiętani? Jerzy Rohoziński tak o tym pisze: „Bromlej (dyrektor Instytutu Etnologii i Antropologii Akademii nauk ZSRS) taktownie przemilcza […] potomków tych narodów, którym przyszło zaludnić kazachski step. Wśród nich Polaków, pragnących wierzyć, że to oni zaorali pierwsza bruzdę w tym stepie, że pokazali autochtonom, jak się buduje domy i stawia płoty… Ale ich obecność na kazachskiej ziemi spowijała zasłona milczenia. Jedna z repatriantek wspomina, jak w 1994 r. rodziła w stołecznym szpitalu i pielęgniarka (Rosjanka) zapytała ją, jaką narodowość ma wpisać dziecku. Gdy usłyszała, że „polską”, pokręciła tylko głową i dopytywała się kilkukrotnie, zdziwiona. „Polską? A skąd tu Polacy”. Już choćby to zdziwienie wystarczy za powód, dla którego warto było napisać tę książkę.
Magda Huzarska-Szumiec
Źródło: MHP