
- Splot rozwiązań okupacyjnego bezprawia stawiał Polaków w sytuacji bez wyjścia - prof. Witold Kulesza, prawnik z Uniwersytetu Łódzkiego, mówi o losach Polaków w czasie II wojny światowej na terenach Pomorza wcielonych do Rzeszy.
PAP: Na jakiej zasadzie polscy obywatele zamieszkali na Pomorzu stawali się żołnierzami Wehrmachtu po wcieleniu tych terenów do Rzeszy?
Prof. Witold Kulesza: Wcielanie Polaków do Wehrmachtu było częścią programu germanizacji ludności zamieszkałej na terenach włączonych do Rzeszy. Według Hitlera Pomorze miało zostać tak przekształcone, by po kilku latach nie dało się go odróżnić od innych wschodnich regionów Niemiec. W Gdańsku i Prusach Zachodnich miało się to odbyć poprzez zatarcie wszystkich śladów polskości. Dlatego ludność nienadająca się do zniemczenia była przesiedlana do Generalnego Gubernatorstwa. Dodatkowo od pierwszych dni września 1939 roku okupant w ramach tzw. akcji przeciwko inteligencji mordował wszystkich, którzy mogli pełnić funkcję organizatorów oporu. Celem tych działań było pozbawienie Polaków warstwy przywódczej, by stali się bezwolną masą, którą łatwo można wykorzystać jako tanią siłę roboczą i uzupełnienie niemieckiej machiny wojennej. W Gdańsku i Prusach Zachodnich przyjęto plan wykorzystania miejscowych Polaków uznanych za dających się zgermanizować na podstawie wpisów na tak zwaną volkslistę, czyli niemiecką listę narodowościową. Łączyło się to z pewnymi przywilejami, np. zwiększonymi przydziałami artykułów żywnościowych.
PAP: Albert Forster, gauleiter Okręgu Rzeszy Gdańsk – Prusy Zachodnie, w marcu 1942 roku wydał rozporządzenie, w którym ogłaszał, że każdy, kto nie zgłosi wniosku o wpisanie na volkslistę, „zostanie związany z najgorszymi wrogami niemieckiego narodu”. Jaki był tego skutek?
W.K.: Forster uznał, że należy jak najszerzej korzystać z możliwości powoływania Polaków do Wehrmachtu. Na podległych sobie terenach stworzył warunki wymuszania służby poprzez wpisywanie Polaków na volkslistę, choćby nie złożyli oni takiego wniosku, co spowodowało, że Forster mógł się chwalić, iż dostarcza kadr Wehrmachtowi. Forster był krytykowany z tego powodu przez Heinricha Himmlera, pełnomocnika Adolfa Hitlera do spraw umacniania niemczyzny w Gdańsku i Prusach Zachodnich oraz przez wyższego dowódcę SS i policji Richarda Hildebrandta, który informował władze w Berlinie, że publicznie ogłoszona groźba Forstera zaliczenia wszystkich, którzy nie złożą wniosku, do najgorszych wrogów państwa spowodowała, że „Polacy zgłaszają się z obawy, że zostaną zesłani do obozu lub wywiezieni do Generalnego Gubernatorstwa”.
W tajnych raportach przesyłanych Himmlerowi informowano także, że na trzeciej liście narodowościowej znajdują się nawet członkowie polskiego ruchu oporu.
To oczywiście z niemieckiego punktu widzenia rodziło zagrożenie dla sprawności Wehrmachtu. Wśród rekrutów zaciągniętych z listy numer III odnotowywano wyższy odsetek dezercji i defetyzmu.
PAP: Istniały cztery grupy volkslisty. Trzecia objęła największą część mieszkańców Pomorza. Co oznaczała?
W.K.: Na listy numer I i II przyjmowano Niemców, którzy przed wojną aktywnie manifestowali swoją narodowość lub dowiedli, że zachowali swą niemieckość. Z kolei na liście nr IV umieszczano osoby pochodzenia niemieckiego, które „spolonizowały się całkowicie i występowały czynnie przeciwko Niemcom”. Do grupy trzeciej Volksdeutschów zaliczano osoby, które pomimo wcześniejszych związków z polskością odnajdywały się ponownie w niemczyźnie lub posiadały dominującego w związku niemieckiego współmałżonka, a także osoby posługujące się ojczystym językiem słowiańskim, lecz ze względu na związki krwi i kulturowe sympatyzowały z niemczyzną. Osoby te wpisane na listę, określaną jako „pośrednia”, otrzymywały dowód przynależności do niemczyzny warunkowo – do odwołania.
PAP: Ile osób zostało wpisanych na trzecią volkslistę?
W.K.: Według raportu z końca 1943 r. napisanego przez Forstera na niemiecką listę narodowościową w jej części III wpisano ponad 700 tys. osób, „które wprawdzie w pewnym stopniu uległy polonizacji, ale nie występowały przeciwko Niemcom”, a także małżeństwa mieszane, w których „dominowała strona niemiecka”. Z listy tej powołano do służby w Wehrmachcie ponad 70 tys. mężczyzn, z których 1700 poległo.
PAP: Czy wpisanie na volkslistę było równoznaczne z obywatelstwem?
W.K.: Tylko w przypadku wpisania na listy I i II nadawane było obywatelstwo Rzeszy. W Gdańsku i Prusach Zachodnich władze niemieckie zastrzegły już w pierwszym rozporządzeniu o volksliście z marca 1941 roku, że samo wciągnięcie na ową listę nie łączy się z nadaniem niemieckiego obywatelstwa. Ten stan rzeczy uległ zmianie po tym, jak ofensywa niemiecka została zatrzymana pod Moskwą i władzom okupacyjnym zaczęło brakować ludzi. W drugim rozporządzeniu ze stycznia 1942 roku ogłoszono, że wpis Polaka na volkslistę jest równoznaczny z nadaniem obywatelstwa Rzeszy.
PAP: Jaki był tego skutek?
W.K.: Skutkiem była możliwość ubiegania się o pracę w niemieckiej administracji oraz obowiązek służby wojskowej.
PAP: Co groziło osobom, które uchylały się od tego obowiązku?
W.K.: Za wszystkie próby uchylenia się od obowiązku służby wojskowej karano drakońsko: karą śmierci. Czytałem wiele wyroków skazujących Polaków za próby uniknięcia wcielenia do wojska. Jeden z prokuratorów niemieckich Sądu Specjalnego w Gdańsku mówił, że Polacy to podludzie, którzy od Niemców różnią się nawet fizycznie i dlatego nie zasługują na żadną inną karę jak tylko karę śmierci. Dla mnie paradoksem myślenia owych prawników morderców było to, że Polak, który był powoływany do służby, był traktowany jako obywatel niemiecki dostępujący zaszczytu służby w Wehrmachcie, ale jeżeli uchylał się od niej, w oczach prawników niemieckich stawał się podczłowiekiem, którego należało ukarać śmiercią za to, że odważył się odmówić służby w Wehrmachcie.
Trzeba powiedzieć wyraźnie, że służba w niemieckim wojsku była służbą wymuszoną. Polacy byli stale zagrożeni wysiedleniem do Generalnego Gubernatorstwa. Otrzymywali głodowe przydziały żywności. Za sprzedawanie Polakom mięsa bezkartkowego niemieckie sądy karały śmiercią. W tym stanie rzeczy wpisanie na listę niemiecką narodowościową nawet bez zgody i bez wniosku samego zainteresowanego stawiało Polaków w dramatycznym położeniu. Odmowa służby w wojsku pociągała za sobą groźby w wielu wypadkach spełnione. Był to splot rozwiązań okupacyjnego bezprawia, który stawiał Polaków w sytuacji bez wyjścia, albowiem każde rozwiązanie narażało ich na niebezpieczeństwo, w tym skazania na karę śmierci.
PAP: Czy istniały legalne sposoby uniknięcia wcielenia do wojska?
W.K.: W przypadkach, z którymi się zetknąłem, w miarę pogarszania się sytuacji na froncie, tych możliwości było coraz mniej. One, i to jest bardzo znamienne, kurczyły się nie tylko w stosunku do Polaków.
Wraz ze zbliżaniem się frontu wzywano do służby wojskowej także niemieckich sędziów, którzy karali Polaków za uchylanie się od służby wojskowej.
I wtedy sędziowie odwoływali się od owych decyzji, argumentując, że są potrzebni na wewnętrznym froncie, bo walczą o III Rzeszę, skazując Polaków. Czasem takie odwoływania były skuteczne a innym razem – nie. Pokazuje to, że atmosfera mobilizowania wszystkich sił do obrony III Rzeszy, której częścią stał się Gdański i Prusy Zachodnie, sprawiała, że Polacy mieli niewielkie możliwości uchylenia się od służby w Wehrmachcie.
PAP: Jakie było stanowisko Polskiego Państwa Podziemnego wobec wcielania do Wehrmachtu polskich obywateli?
W.K.: Władze Polskiego Państwa Podziemnego zakazywały kolaboracji z okupantem. Jednocześnie przyjęto, że Polacy znajdujący się w sytuacji bezpośredniego zagrożenia życia nie mają obowiązku czynnego przeciwstawienia się okupantom. Powinni jednak, jeżeli pojawiały się takie możliwości, uchylać się od służby Wehrmachcie poprzez ucieczkę, ukrycie się i inne dostępne sposoby. Zatem stanowisko polskiego państwa podziemnego było oparte na uwzględnieniu sytuacji, w których beznadziejny czynny opór Polaka wezwanego do służby w Wehrmachcie nie był jego obowiązkiem, jeżeli groziłby śmiercią. Natomiast wskazywano na jego obowiązek ucieczki z szeregów Wehrmachtu we wszystkich przypadkach, w których będzie to możliwe. Oczywiście w realiach wojennych taka ucieczka, traktowana jako dezercja karana śmiercią, również kończyła się bezwzględnym wyrokiem niemieckiego sądu wojskowego.
Rozmawiał: Igor Rakowski-Kłos (PAP)
Prof. Witold Kulesza jest prawnikiem, profesorem w Katedrze Prawa Karnego na Wydziale Prawa i Administracji Uniwersytetu Łódzkiego. W latach 1998-2006 był Dyrektorem Głównej Komisji Badania – a następnie – Ścigania Zbrodni Przeciwko Narodowi Polskiemu w Warszawie i jednocześnie Prokuratorem Krajowym – Zastępcą Prokuratora Generalnego, wiceprezesem Instytutu Pamięci Narodowej. Jest autorem m.in. książki „Crimen laesae iustitiae. Odpowiedzialność karna sędziów i prokuratorów za zbrodnie sądowe według prawa norymberskiego, niemieckiego, austriackiego i polskiego”.
irk/ dki/