Rosja teoretycznie może dokonać wielkiego najazdu na Ukrainę, ale nie sądzę, aby była w stanie to zrobić. Rosja odbudowuje Związek Sowiecki w ubogiej wersji z ropą naftową, gazem i bronią atomową – komentował w rozmowie z PAP sytuację na Wschodzie prof. Zbigniew Lewicki.
Polska Agencja Prasowa: Kilka miesięcy temu wiele obaw polskiej opinii publicznej wzbudzała perspektywa ponownego „resetu” amerykańsko-rosyjskiego. Czy dziś, po wydarzeniach ostatnich kilkudziesięciu godzin, jest to już obawa nieaktualna?
Prof. Zbigniew Lewicki, prof. nadzwyczajny Uniwersytetu Warszawskiego i Uniwersytetu Kardynała Stefana Wyszyńskiego, amerykanista: Trudno powiedzieć czy prezydent Biden ponownie nie zmieni założeń swojej polityki zagranicznej. Ta niedawna zmiana i odejście od działań na rzecz resetu była ze wszech miar dobra i pożądana. Biden nagle okazał się, przynajmniej w słowach, politykiem zdecydowanym i rozumiejącym sytuację międzynarodową. Teraz przychodzi dla niego moment prawdy i sprawdzenia, na ile te słowa i deklaracje przełożą się na realne działania. Prezydent USA i inni przywódcy będą musieli pokazać, że za słowami idą czyny. Na razie, czyli w perspektywie bardzo krótkiego okresu, nie widać spełnienia tych zapowiedzi. Unia Europejska dość wyraźnie powiedziała, jakie działania przeciw Rosji podejmie, jeszcze radykalniejsza jest Wielka Brytania. Stany Zjednoczone na razie zachowują się w sposób niezbyt zdecydowany. Zobaczymy, jakie wiadomości napłyną z Waszyngtonu w kolejnych godzinach i dniach. Jeśli będą to zapowiedzi daleko idących sankcji, to będzie można uznać, że Biden potrafi realizować swoje zapowiedzi. Jeśli nie - okaże się, że Biden potrafi grozić, ale nie umie wprowadzać w życie swoich posunięć.
PAP: Dla prezydenta USA i jego partii te wydarzenia mogą być okazją do odbicia się w sondażach, które na razie są fatalne?
Z.L: Należy zastanowić się, czy wyborców amerykańskich interesują sprawy związane z Ukrainą. Oczywiście istnieje grupa zainteresowanych polityką zagraniczną. Dla większości jest to jednak odległa perspektywa. Znacznie bardziej Amerykanów interesuje stan gospodarki, ceny, rozruchy w wielu miastach. W tych obszarach oczekują od prezydenta Bidena rozsądnych działań, których na razie nie widać. Polityka zagraniczna na nastroje wyborców w sondażach może wpłynąć w bardzo ograniczonym zakresie.
PAP: Czy wydarzenia na Ukrainie to szansa na odbudowę jedności między USA i Europą, która w ostatnich latach była coraz bardziej wątpliwa?
Z.L: Biden wyraźnie dążył do polepszenia relacji z Berlinem. To było jedno z jego podstawowych założeń w polityce zagranicznej. Można powiedzieć, że padliśmy ofiarą tych założeń. Zwrot Donalda Trumpa ku Polsce był zwrotem od Niemiec ku Polsce. Ponowny zwrot w stronę Berlina mógłby być częściowym odwróceniem się od Polski. Nasze partykularne interesy mogłyby ucierpieć, ale mimo wszystko dobre relacje europejsko-amerykańskie byłyby pozytywne dla obu stron. Gra jest warta świeczki, nawet jeśli relacje Warszawy z Waszyngtonem nie są tak specjalne, jak miało to miejsce w czasach prezydentury Donalda Trumpa.
Putin płacze po Związku Sowieckim i próbuje wykonywać różne ruchy, takie jak unie i związki państw postsowieckich, aby w jakiś sposób odbudować ZSRS. Wielokrotnie mówił, że rozpad tej struktury był wielką tragedią. Ambicje Kremla są więc ogromne, ale możliwości ich realizacji znacznie mniejsze.
PAP: W kontekście wydarzeń na Ukrainie to wciąż Chiny będą głównym przeciwnikiem USA na arenie międzynarodowej?
Z.L.: Chiny nie są i długo nie będą przeciwnikiem Waszyngtonu, tak jak jest nim Moskwa. Są potęgą propagandową, ale są dużo słabsze gospodarczo od USA. Oczywiście wielkim czynnikiem ryzyka jest groźba ataku Chin na Tajwan i dążenie do całkowitego opanowania Morza Południowochińskiego. Na to nie mogą zgodzić się Stany Zjednoczone. W skali globalnej Chiny nie mogą jednak bezpośrednio zagrozić USA, które są krajem znacznie potężniejszym i bardziej atrakcyjnym. Stany Zjednoczone są prawdziwym mocarstwem, spełniającym wiele definicji tego pojęcia. Chiny nie spełniają większości tych kryteriów. Sam potencjał ludzki nie przekłada się wprost na ich możliwości, czy dochód narodowy, który sam w sobie jest ogromny, ale nie tak imponujący gdy liczyć na głowę mieszkańca. Chinom wciąż brakuje wiele do bycia prawdziwym, a nie wyobrażonym konkurentem USA. Na razie boimy się Chin z powodów nie zawsze racjonalnych, często wręcz rasistowskich.
PAP: Ambicje Chin są jednak ogromne. Jakie są granice ambicji Moskwy oraz rzeczywiste możliwości ich realizacji? Zachód zastanawia się czy dotyczą obecnie wyłącznie tzw. „republik ludowych” na wschodniej Ukrainie, czy raczej sięgają znacznie dalej?
Z.L.: W tym pytaniu zawarte jest ważne rozróżnienie: na ambicje Kremla i jego rzeczywiste możliwości. Putin płacze po Związku Sowieckim i próbuje wykonywać różne ruchy, takie jak unie i związki państw postsowieckich, aby w jakiś sposób odbudować ZSRS. Wielokrotnie mówił, że rozpad tej struktury był wielką tragedią. Ambicje Kremla są więc ogromne, ale możliwości ich realizacji znacznie mniejsze. O Rosji mówi się z pewną pogardą, że jest biednym krajem z ogromną stacją benzynową. To dobre podsumowanie. Pod wieloma względami jest to kraj zacofany, ale posiada surowce, którymi finansuje swoje ambicje. Nie jest to jednak państwo zdolne do czegokolwiek innego, niż napaść na kraj, będący niegdyś częścią ZSRS w którego regionach tlą się tęsknoty za byciem częścią wielkiego mocarstwa. To chyba jednak wszystko. Rosja teoretycznie może dokonać wielkiego najazdu na Ukrainę, ale nie sądzę, aby była w stanie to zrobić. Zajęła Białoruś, co dla Polski jest groźne, i w ten sposób odbudowuje Związek Sowiecki w ubogiej wersji z ropą naftową, gazem i bronią atomową. (PAP)
Rozmawiał: Michał Szukała
szuk/ aszw/