Mam satysfakcję, że moja książka „Dwie strony krat” była pierwszą lub jedną z pierwszych w Polsce publikacji historycznych o więzieniach doby komunizmu. Otworzyłem furtkę innym historykom – mówi laureat nagrody IPN Kustosz Pamięci Narodowej, mjr Waldemar Kowalski. Jego badania przyczyniły się do odnalezienia miejsca pochówku „Inki” i „Zagończyka”.
Polska Agencja Prasowa: Jest pan osobą, która w istotny sposób przyczyniła się do odnalezienia grobów „Inki” i majora „Zagończyka”, a także do ustaleń dotyczących losu ciał innych osób zamordowanych w gdańskim areszcie przy ul. Kurkowej, straconych przez UB na mocy wyroków Wojskowego Sądu Rejonowego i Sądu Marynarki Wojennej. Kiedy i w jaki sposób w pana życiu pojawiła się historyczna pasja?
Mjr Waldemar Kowalski: Historią interesowałem się jeszcze w szkole podstawowej. Moi rodzice dbali o to, by w domu był wybór dobrych książek historycznych. Na moje zainteresowanie się historią miała wpływ również moja nauczycielka historii z liceum ogólnokształcącego w Szczecinku, pani Stanisława Dziemianko. Mimo że podręczniki do historii były cenzurowane, potrafiła nas zainteresować tym przedmiotem, pozwalała samodzielnie wyciągać wnioski, których nie można było znaleźć w szkolnym podręczniku.
Po ukończeniu psychologii zarobkowo wyjeżdżałem za granicę, by utrzymać rodzinę. Kilka lat po upadku komunizmu, w 1993 r., trafiłem do pracy w Areszcie Śledczym w Gdańsku przy ul. Kurkowej. Miałem dostęp do więziennego archiwum, do którego nie mieli dostępu historycy z zewnątrz. Już wtedy, w latach dziewięćdziesiątych, miałem poczucie, że obcuję z historią, że jest ona obecna w budynku aresztu, w archiwum. Wiele spraw było niewyjaśnionych. Z lektury dokumentów, książek wynikało, że tu, w Gdańsku, byli więzieni żołnierze antykomunistycznego podziemia i że wykonywano na nich wyroki śmierci. Choć była to inna skala niż w więzieniu mokotowskim czy na zamku w Lublinie. Prowadziłem swoje poszukiwania, czytałem dokumenty. W 1973 r. na przemiał do papierni w Świeciu trafiło wiele dokumentów z więziennych archiwów, nie tylko z Gdańska, ale i z całej Polski. Był jednak pewien istotny wyjątek. Otóż likwidacja archiwalnych akt nie dotyczyła spraw, które zakończyły się wydaniem wyroku śmierci. Pozostało je odnaleźć. Dziś, po latach żmudnych poszukiwań, wiemy, że w więzieniu przy Kurkowej zamordowano 23 osoby, ofiary komunistycznych represji. Zainteresowanie historią pozostało także, gdy zakończyłem pracę w areszcie. Mam satysfakcję, że moja książka „Dwie strony krat” była pierwszą lub jedną z pierwszych w Polsce publikacji historycznych o więzieniach doby komunizmu. Wcześniej unikano tematu więziennego w tym zakresie. Otworzyłem furtkę innym historykom. Dziś niemal wszystkie zakłady penitencjarne w Polsce wydały już publikacje o swojej historii.
PAP: W latach dziewięćdziesiątych był pan zastępcą dyrektora aresztu w Gdańsku. W 1945 r. komendantem więzienia był przez krótki czas Bolesław Romaniak „Sokół”. Przypomnijmy tę postać.
Mjr Waldemar Kowalski: Bolesław Romaniak był nieszablonową postacią. To ktoś w rodzaju „Kmicica”. Podczas wojny był żołnierzem AK. Aresztowany przez Niemców, trafił do więzienia w Łucku. Uciekł z transportu i związał się z sowiecką partyzantką. Był to oddział „Maksa” - Józefa Sobiesiaka, później znany jako partyzancka brygada „Grunwald”. Tam poznał późniejszego dyrektora więziennictwa w PRL, który tuż po wojnie zaproponował mu stanowisko naczelnika aresztu w Gdańsku. Romaniak był człowiekiem odważnym, który w realiach komunizmu nie wyzbył się swoich przekonań. Potrafił się przeciwstawić Sowietom, który rabowali i plądrowali Gdańsk. Był życzliwie nastawiony do osadzonych w areszcie Polaków – więźniów politycznych. W 1945 r. zbiegł ze służby i przyłączył do antykomunistycznego podziemia. Ujęty przez UB, został zamordowany w 1946 r.
Informacje pochodzące z publikacji Wielopolskiej i Sosnowskiego okazały się prawdziwe. Jednoznacznie wskazywały, że w lipcu 1917 r. faktycznie Piłsudski i Sosnkowski przebywali w gdańskim więzieniu. Zdecydowałem, że należy upamiętnić ten fakt. Zrekonstruowaliśmy celę Komendanta. W 2009 r. na murze więziennym zawieszono pamiątkową tablicę.
PAP: W gdańskim areszcie, wówczas na terenie Prus, w lipcu 1917 r. przebywali brygadier Józef Piłsudski i płk Kazimierz Sosnkowski. W jaki sposób odkrył pan ten fakt?
Mjr Waldemar Kowalski: Przez wiele lat panowało przekonanie, że Piłsudski i Sosnkowski w 1917 r. byli więzieni w twierdzy w Wisłoujściu. Zainteresowałem się tematem. Odnalazłem mało znaną, wydaną w 1935 r. książkę Marii Jehanne Wielopolskiej „Więzienne drogi komendanta”. Autorka bardzo dokładnie opisała pobyt Piłsudskiego i Sosnkowskiego w gdańskim więzieniu. W zbiorach PAN odnalazłem także wydane w Londynie, a w Polsce niemal nieznane, wspomnienia gen. Sosnkowskiego. Opisał on ich pobyt w Gdańsku, w Szpandawie, w Wesel i w Magdeburgu. Pamiętniki napisano piękną polszczyzną, opisano tam wiele detali. W Archiwum Państwowym w Gdańsku odnalazłem dwa zdjęcia, prawdopodobnie wykonane przez fotografa Witolda Kledzika. Zbierałem kolejne informacje. Okazało się, że 1917 r. był najtrudniejszym momentem, a aresztowanie Piłsudskiego mogło zakończyć się dla niego tragicznie. Gdańsk był wówczas miastem przyfrontowym, portem wojennym i pruskie sądy pracowały w trybie wojennym, doraźnym. Często ferowały surowe wyroki, także wyroki śmierci. Sekretarz sądu wojennego, Polak z Pelplina, Alojzy Rapior zawiadomił dowództwo POW o sytuacji więźniów. Niedługo później do Niemców dotarła plotka, że Polacy zbrojnie odbiją Piłsudskiego i Sosnkowskiego, zatem przeniesiono ich do innego więzienia. W Magdeburgu byli bezpieczniejsi, bo w Rzeszy nie obowiązywało doraźne prawo wojenne. W latach dwudziestych Rapior przyjął święcenia kapłańskie. 13 października 1939 r. został rozstrzelany przez Niemców w Lasach Szpęgawskich. Wracając do Piłsudskiego: informacje pochodzące z publikacji Wielopolskiej i Sosnowskiego okazały się prawdziwe. Jednoznacznie wskazywały, że w lipcu 1917 r. faktycznie Piłsudski i Sosnkowski przebywali w gdańskim więzieniu. Zdecydowałem, że należy upamiętnić ten fakt. Zrekonstruowaliśmy celę Komendanta. W 2009 r. na murze więziennym zawieszono pamiątkową tablicę.
PAP: Co działo się w gdańskim areszcie podczas II wojny światowej?
Z okresu wojny zachowało się niewiele dokumentów. W czasie okupacji na terenie więzienia pozostaje udokumentowanych niewiele ponad 200 wykonanych wyroków. Szacuje się, że łącznie Niemcy stracili tu nawet do pół tysiąca osób.
Mjr Waldemar Kowalski: W 1939 r. więzienie w Gdańsku bardzo szybko stało się częścią hitlerowskiego systemu represji. Dyrektorem był Ernst Bauss. Już w pierwszych trzech dniach wojny aresztowano ok. 4,5 tys. Polaków mieszkających w Wolnym Mieście Gdańsk. Około 800 osób trafiło właśnie do więzienia przy obecnej ulicy Kurkowej. Wiadomo, że we wrześniu 1939 r. więzienie było przeludnione. Poza więźniami kryminalnymi trafiali tu ci, których hitlerowcy uznali za wrogów III Rzeszy, w większości Polacy. Więźniów kierowano już od 2 września do obozu w Stutthof i do Wejherowa, a stąd do Lasów Piaśnickich, gdzie przeprowadzano masowe egzekucje Polaków. Z okresu wojny zachowało się niewiele dokumentów. W czasie okupacji na terenie więzienia pozostaje udokumentowanych niewiele ponad 200 wykonanych wyroków. Szacuje się, że łącznie Niemcy stracili tu nawet do pół tysiąca osób.
PAP: W jaki sposób udało się trafić na groby „Inki”, majora „Zagończyka” i innych Wyklętych, których więziono przy ul. Kurkowej?
W późniejszym już okresie współpracowałem z prof. Krzysztofem Szwagrzykiem, kierującym poszukiwaniami. Powołał mnie do zespołu. Analizowaliśmy zachowane dokumenty i listy więźniów z lat 1945-1956. Powstała „mapa pochówków”. Zainteresowaliśmy się tzw. bezwyznaniową, najbardziej zaniedbaną częścią Cmentarza Garnizonowego.
Mjr Waldemar Kowalski: Tematem ofiar represji komunistycznych w gdańskim areszcie zainteresowałem się pod koniec lat dziewięćdziesiątych. Wtedy to były raczej przypuszczenia, hipotezy. Jak wspomniałem, wiele dokumentów z lat 1945-1956 zostało zniszczonych, przerobionych na celulozę, lecz nie dotyczyło to akt spraw osób, które skazano na karę śmierci i stracono. Brakowało jednak wiedzy na temat miejsc pochówku. Ofiary zwykle chowano anonimowo, tylko pod tabliczkami z numerami. Było kilka hipotez. Pierwsza z nich zakładała, że ofiary z wczesnych lat powojennych pochowano na Cmentarzu Garnizonowym w Gdańsku. Druga, że miejscem ich pochówku były inne nekropolie w Gdańsku i okolicy. Trzecia z hipotez zakładała, że ofiary grzebano na terenie więzienia, bo i takie miejsce znaleziono podczas remontu muru. Dotarłem do ksiąg Cmentarza Garnizonowego z lat czterdziestych. Jednak i tam nie było śladu po zamordowanych żołnierzach podziemia antykomunistycznego. Była także hipoteza, że zwłoki przekazywano do Akademii Lekarskiej, do nauki anatomii przez studentów.
W późniejszym już okresie współpracowałem z prof. Krzysztofem Szwagrzykiem, kierującym poszukiwaniami. Powołał mnie do zespołu. Analizowaliśmy zachowane dokumenty i listy więźniów z lat 1945-1956. Powstała „mapa pochówków”. Zainteresowaliśmy się tzw. bezwyznaniową, najbardziej zaniedbaną częścią Cmentarza Garnizonowego. W pierwszych latach po wojnie była ona porzucona i zaśmiecona. Zachowały się jednak dwa nagrobki więźniów, którzy zmarli w tym czasie na gruźlicę. W innej, bardzo zadbanej części nekropolii była tzw. kwatera ubecka, gdzie chowano funkcjonariuszy UB i milicjantów. Oprawcy byli chowani niedaleko swoich ofiar. Poszukiwania trwały kilka lat. Archeologowie IPN podjęli prace wykopaliskowe w tej zaniedbanej części Cmentarza Garnizonowego. Stopniowo wyłaniała się prawda.
Na głębokości 70-80 cm odkryto pierwsze trumny bez wieka, tzw. półtrumny. Odnaleziono zwłoki młodej kobiety. Na jej wiek wskazywał m.in. mleczny ząb. To była „Inka” – Danuta Siedzikówna. Obok niej pochowano mężczyznę w wieku 40-45 lat. Okazało się, że to mjr Feliks Selmanowicz, który w chwili śmierci miał 42 lata. Ślady postrzałowe wskazywały nam, że byli to uczestnicy antykomunistycznego podziemia. Sposób wykonania egzekucji dawał nam pewną informację, kim były ofiary. Bo np. zbrodniarzy hitlerowskich i skazanych za ciężkie przestępstwa kryminalne skazywano na śmierć przez powieszenie. Badania DNA i porównanie ich z materiałem pobranym od krewnych dały pewność, że odnaleziono pochówki „Inki” i „Zagończyka”. W aktach zachował się niewysłany list administracji aresztu do Apolonii Selmanowicz, żony majora. Często powtarzam: to nie ja odnalazłem „Inkę” i „Zagończyka”. Ja tylko pomagałem, uczestniczyłem w pracy całego zespołu.(PAP)
Rozmawiał: Maciej Replewicz
Autor: Maciej Replewicz
mr/ skp/