51 lat temu od uderzenia pioruna w element zbiornika wybuchł pożar w Rafinerii Nafty w Czechowicach-Dziedzicach koło Bielska-Białej. Zginęło w nim 37 osób, a 105 zostało rannych. Rocznica przypada w niedzielę.
Nad Czechowicami-Dziedzicami 26 czerwca 1971 r. około godziny 19.50 przechodziła niewielka burza. Jeden z piorunów uderzył w tzw. kominek oddechowy zbiornika ropy. Zbiorniki nie były wówczas wyposażone w pływające dachy, które uniemożliwiają gromadzenie się mieszaniny wybuchowej nad powierzchnią ropy. Dlatego uderzenie wywołało zapłon oparów zgromadzonych w zbiorniku, w którym było ok. 10 tys. ton ropy.
W kilka minut pożar objął cały zbiornik i ropę rozlaną na "tacę" przy nim. Huk eksplozji słychać było w odległości kilku kilometrów. Wówczas nikomu nic się nie stało.
Na miejsce docierały kolejne zastępy strażaków zawodowych i ochotników, a także milicjantów i żołnierzy. Rafineryjne instalacje gaśnicze były niesprawne. Strażacy mogli korzystać jedynie z własnego sprzętu. Z ich relacji wynikało, że nikt nie panował nie tylko nad ogniem, ale też nad żywiołową akcją gaszenia.
Podczas gaszenia zbiornika dostało się niego kilkadziesiąt tysięcy litrów wody, które były podgrzewane przez palącą się na "tacy" ropę. Po godzinie pierwszej 27 czerwca woda osiągnęła temperaturę wrzenia i zaczęła przedzierać się ku górze zbiornika. Rozległo się potężne bulgotanie, a w chwilę później wystrzelił w górę sięgający kilkuset metrów słup ognia. Ropa została wyrzucona na odległość ponad 200 m. Spadła na strażaków i stojące niedaleko od palącego się zbiornika samochody. Na miejscu zginęły 33 osoby. Cztery kolejne zmarły w szpitalach wskutek oparzeń. Obrażenia odniosło 105 osób. Zniszczone zostały 22 samochody pożarnicze.
Po wybuchu ogień rozprzestrzenił się na wydział destylacji acetonem, benzenem i toluenem, front odbioru ropy i stojące tam cysterny oraz kolumny destylacyjne. Zagroził też elektrociepłowni. Przez kilkadziesiąt godzin strażacy nie byli w stanie opanować żywiołu. Dopiero 29 czerwca po godzinie 15.00 przypuścili skuteczny atak. Po kolei dogaszano wydziały rafinerii. Akcja trwała jednak jeszcze trzy doby.
Pożar miał wiele przyczyn. Strażacy ocenili później, że najpoważniejsze z nich to zbyt ciasne rozmieszczenie zbiorników i ich przestarzała konstrukcja, gdyż brakowało tzw. pływających dachów, nieodpowiednia instalacja odgromowa i niesprawna instalacja chłodząca zbiorniki. Brak było też odpowiedniego sprzętu technicznego i środków gaśniczych. Drogi pożarowe były źle wybudowane. Wylano na nich asfalt, który pod wpływem temperatury zaczęły płonąć.
Odbudowa zakładu trwała kilka miesięcy. Pożar przyczynił się do zwiększenia bezpieczeństwa w rafinerii. Nowe zbiorniki wybudowano w innej części zakładu, w bezpiecznej odległości od osiedli mieszkaniowych. Wyposażone zostały w nowoczesną instalacją odgromową, gaśniczą oraz pływające dachy, dzięki którym niemożliwe jest gromadzenie się łatwopalnych par nad powierzchnią ropy.
Tragiczny pożar był trzecim, jaki wydarzył się w 1971 r. w czechowickiej rafinerii. Wcześniej zapaliła się wieża destylacyjna. Później pożar strawił kilkadziesiąt cystern pod nalewakiem. Oba ugasiła zakładowa straż pożarna.
Czechowicka rafineria należała, obok rafinerii w Jedliczach, do najstarszych w kraju. Od wielu lat nie prowadzi się w niej rafinacji ropy. (PAP)
Autor: Marek Szafrański
szf/ joz/