Stanisław Marusarz na zawsze pozostanie w pamięci jako wspaniały sportowiec, człowiek niezwykle pogodny, ciepły i rodzinny - uważa były narciarz i jego krewny Władysław Gąsienica-Roj. Marusarz urodził się 100 lat temu, 18 czerwca 1913 roku; zmarł przed 20 laty.
"Wuj kochał sport do końca życia. Na kilka dni przed śmiercią odbyliśmy wspólny spacer, jak zazwyczaj w rejon zakopiańskiej skoczni. Zachwycał się wtedy średnim obiektem, na którym właśnie przeprowadzano trening. Zauważył, że jest doskonale skonstruowany, a widać to było po lekkości lądowania zawodników bez względu na odległość. Sport to była jego wielka miłość" - wspomniał w rozmowie z PAP Gąsienica-Roj.
Dodał, że Helena - matka Stanisława i jego dziadek wywodzili się z rodu Tatarów. Podkreślił, że cała rodzina Marusarzów była wspaniała.
"Jan i Helena prócz wuja Staszka mieli jeszcze piątkę dzieci. Wszyscy byli bardzo utalentowani sportowo, jednak czwórka z nich wybitnie. Już w 1939 roku w mistrzostwach świata w Zakopanem Polskę reprezentowali Maria, Jan i Stanisław. Natomiast Helena z powodu złamanej ręki nie mogła wystartować. Uważam, że gdyby nie wojna, wszyscy byliby na najwyższym podium historii sportu" - ocenił.
Wojenna zawierucha pozwoliła uwypuklić jeszcze wiele wspaniałych cech Marusarzy - jako wielkich patriotów mocno zaangażowanych w ruch kurierski.
O miłości Marusarza do skoków świadczył też dzień, gdy nadawano Wielkiej Krokwi jego imię (1989). "Wiał wtedy niezwykle mocny wiatr i sypał śnieg. Stałem wtedy koło niego, a on zmartwiony oświadczył: +nie da się+. Pytam - co się nie da? A on na to: +skoczyć! Mam narty przygotowane!+ Miał wtedy 75 lat" - dodał Władysław Gąsienica-Roj.
"Zapłacili za to wielką cenę. W 1941 roku Helenę zamordowali Niemcy. W 1943 aresztowano Stanisława, ale udało mu się uciec z Montelupich. Także żona Staszka Irena była kurierem. Gdy zaczęły się aresztowania Bronisława, Maria i Jan zostali na zachodzie. Resztę życia spędzili w Kanadzie" - wspomniał Gąsienica-Roj.
Według niego życiu i śmierci wuja towarzyszyły liczne, jak to określił - symboliczne zdarzenia. "Ogromne wrażenie zrobiły na mnie ostatnie chwile Stanisława. Gdy przemawiał na pogrzebie przyjaciela i dowódcy, nagle zachwiał się i upadł na grób swojej siostry Heleny".
W jego pamięci utkwiło jeszcze jedno wydarzenie. Gdy kilka dni później rozpoczęły się uroczystości pogrzebowe, niektórzy mogli zobaczyć "niesamowite zjawisko". "Stojąc w kościele p.w. Świętego Krzyża w szklanych drzwiach odbijała się ... Wielka Krokiew. Pomyślałem wtedy, że dziś po raz ostatni ta ukochana skocznia mu towarzyszy" - przypomniał.
W piątą rocznicę śmierci (1998) wybitnego sportowca najbliżsi oddali mu cześć w specjalny sposób.
"Przywiozłem z Lahti, Garmisch-Partenkirchen i Planicy po garści ziemi. Zebraliśmy się wtedy pod progiem Wielkiej Krokwi, wzięliśmy trochę ziemi, przeszliśmy wspólnie do ogrodu jego domu i też zagarnęliśmy garstkę. Andrzej Bielawa przywiózł ziemię z Montelupich, a na grobie wysypali to wszystko: mistrz świata z Lahti Józek Łuszczek, kolega klubowy zmarłego Józek Gąsienica-Sobczak, siostra Zofia, córka Magda i ja. Zagrała muzyka góralska, w której skład weszli wyłącznie skoczkowie: Romek Gąsienica-Sieczka z synem Bartkiem oraz Andrzej Karpiel z synem Andrzejem. To też było piękne, symboliczne wydarzenie" - zaznaczył.
Sportowe dokonania rodziny Marusarzów, a głównie wuja Stanisława miały bardzo duży wpływ na życie 80-letniego dziś Gąsienicy-Roja. Już jako kilkunastolatek starował w skokach i kombinacji norweskiej. Prócz osiągnięć m.in. w akademickich MŚ był rezerwowym zawodnikiem na igrzyskach w Cortina d´Ampezzo (1956). Po zakończeniu kariery sportowej był trenerem, działaczem i sędzią narciarskim FIS.
"To oni, a zwłaszcza Staszek spowodowali, że sport stał się moją pasją. Gdy trenowałem na małych obiektach, wuj przychodził często popatrzeć. A na dużych to on oddawał pierwszy skok w sezonie. To było piękne i dawało poczucie dumy" - podkreślił.
Jeszcze większe emocje wzbudziły w nim MŚ FIS w Zakopanem w 1962 roku. "Pamiętam jaka wtedy spadła potężna ilość śniegu. Organizatorzy zastanawiali się czy rozegrać zawody. A tu wuj, pełniący wtedy funkcję kierownika obiektu, wziął narty, wyszedł na rozbieg i skoczył. Nie było to 100 m, ale te 76 uzyskał bez najmniejszego problemu. No i konkurs już bez dalszych dyskusji się odbył" - przypomniał tamten dzień Gąsienica-Roj.
O miłości Marusarza do skoków świadczył też dzień, gdy nadawano Wielkiej Krokwi jego imię (1989). "Wiał wtedy niezwykle mocny wiatr i sypał śnieg. Stałem wtedy koło niego, a on zmartwiony oświadczył: +nie da się+. Pytam - co się nie da? A on na to: +skoczyć! Mam narty przygotowane!+ Miał wtedy 75 lat" - dodał.
Stanisław Marusarz urodził się 18 czerwca 1913 roku w Zakopanem. Zmarł 29 października 1993 na Starym Cmentarzu w Zakopanem, wygłaszając przemówienie na pogrzebie swojego dowódcy z czasów okupacji Wacława Felczaka.
Skoczek, dwuboista, alpejczyk i motocyklista. Olimpijczyk z Lake Placid (1932), Garmisch-Partenkirchen (1936), Saint Moritz (1948) i Oslo (1952). Po raz piąty pojechał na igrzyska do Cortiny d'Ampezzo (1956). Tam jednak nie wystartował jako zawodnik, lecz otwierał konkurs olimpijski w skokach.
Siedmiokrotnie też, w latach 1933-1939, uczestniczył w narciarskich mistrzostwach świata FIS. Był wicemistrzem w skokach z Lahti (1938), rekordzistą z Planicy (1935). Karierę sportową zakończył w 1957 roku.
Rocznicowe spotkanie zaplanowano w środę o godz. 14.15 przy grobie Marusarza na Starym Cmentarzu. Na Pęksowym Brzyzku spotkają się m.in. rodzina, przyjaciele, władze miasta, sportowcy i działacze oraz uczniowie noszącej imię wybitnego zawodnika Szkoły Mistrzostwa Sportowego w Zakopanem. (PAP)
jch/ kali/