Romski Holokaust jest zapomniany. Wciąż są ujawniane kolejne zbrodnie popełnione przez Niemców w różnych miejscach Generalnego Gubernatorstwa w czasie II wojny - mówi PAP sekretarz Stowarzyszenia Romów w Polsce Władysław Kwiatkowski, spokrewniony z rodzinami ofiar niemieckiego mordu na 50 Romach w Imbramowicach pod Krakowem, 2 lutego 1943 roku.
Polska Agencja Prasowa: Czy pamięć o masakrze w Imbramowicach przetrwała w zbiorowej świadomości w Polsce?
Władysław Kwiatkowski: Jako stowarzyszenie podtrzymujemy pamięć tego tragicznego wydarzenia sprzed 80 lat. 2 lutego 1943 r. w Imbramowicach Niemcy zamordowali 43 Romów, w tym kobiety i dzieci z rodzin, które tam wówczas mieszkały u polskich rodzin. Wiadomo też, że siedem osób zbiegło, Niemcy ujęli je i zamordowali następnego dnia w Wolbromiu. Łącznie było 50 ofiar.
W środowisku romskim pamięta się o tym tragicznym wydarzeniu. Wśród zabitych były rodziny, z którymi jestem spokrewniony. Trudno mi powiedzieć, na ile pamięć trwa poza społecznością romską w Polsce - jednak mieszkańcy Imbramowic i okolic pamiętają. Cieszy mnie fakt, że rok temu, w obchodach 79. rocznicy uczestniczył ksiądz proboszcz Zbigniew Szewczyk z tamtejszej parafii. Wraz z IPN odrestaurował on pomnik ku czci pomordowanych. Tam pamięć jest żywa, a mieszkańcy dobrze wspominają Romów. Wiemy, że właśnie relacje były tam bardzo dobre, a romskie tabory często się tam zatrzymywały. Poza Imbramowicami i gminą Trzyciąż wiedza o tej tragedii jest jednak niewielka. Historią Romów w Polsce zajmują się romologowie - przede wszystkim prof. Sławomir Kapralski z Uniwersytetu Pedagogicznego w Krakowie.
Prowadzimy badania dotyczące miejsc pamięci Romów na terenie Generalnego Gubernatorstwa w czasie wojny. Jest jeszcze około 120 nieupamiętnionych miejsc. Według danych IPN takich miejsc jest około 200. Wiele ustaleń pochodzi z lat 90. kiedy jeszcze żyli bezpośredni świadkowie. Odwiedzam wiele z tych miejsc w całej Polsce, rozmawiam z mieszkańcami. Z reguły wśród tych najstarszych pamięć jeszcze trwa, nawet jeśli nie byli świadkami to znają wydarzenia z opowiadań rodziców. W Zahutyniu na Podkarpaciu, gdzie w czasie wojny Niemcy zamordowali grupę Romów mieszkańcy opowiadali mi, że wiedzą o tym tylko z rodzinnych opowieści. Wśród młodszego pokolenia wiedza o zagładzie ludności romskiej zanika, ponieważ zanika także transmisja pamięci między pokoleniami. W każdej z miejscowości są jednak pasjonaci lokalnej historii, ale temat II wojny światowej nie wzbudza już zainteresowania i ulega zapomnieniu.
PAP: Pamięć o zagładzie Romów i Sinti odżyła dość późno, dopiero w latach 70.
Władysław Kwiatkowski: Romski Holokaust jest zapomniany i mało znany. Co pewien czas są jednak ujawniane kolejne zbrodnie popełnione przez Niemców w różnych miejscach. Przez długie lata trwała walka o uznanie romskiego Holokaustu. Rozpoczęło się to w RFN, tuż przed Wielkanocą 1980 r. - przełomem był protest głodowy kilkunastu Sinti na terenie obozu koncentracyjnego w Dachau. Stowarzyszenia Romów w Polsce powstały w latach 80. i 90. Poszukiwano wtedy naocznych świadków zagłady Romów m.in. w gettach. Zrealizowaliśmy kilka projektów, w tym także wspólnie z Fundacją Shoah założoną przez Stevena Spielberga. Bezpośrednie relacje świadków zapisano i udokumentowano. Pomogło to uzyskać odszkodowania dla byłych więźniów niemieckich obozów koncentracyjnych i obozów zagłady. Obecnie w centrum Berlina stoi pomnik upamiętniający Romów i Sinti zamordowanych w czasie wojny, jednak droga do tego była długa i trudna.
PAP: Pamięć przetrwała także dzięki Jerzemu Ficowskiemu - byłemu żołnierzowi AK, pisarzowi i tłumaczowi.
Władysław Kwiatkowski: Bez wątpienia odegrał on ważną rolę. Zaczął spisywać relacje świadków już kilka lat po wydarzeniach, gdy pamięć była jeszcze świeża. Bez tych przekazów wiedzielibyśmy bardzo niewiele. Dla niego wojna była ważnym przeżyciem, znał ją z autopsji, walczył w szeregach AK w Powstaniu Warszawskim. W latach 40. i na początku 50. podróżował w taborze romskim, poznał zwyczaje i kulturę. W okresie PRL o losie Romów w czasie wojny pisano naprawdę niewiele. Ficowski przecierał szlak dla kolejnych badaczy. Dopiero po 1989 r. w Polsce powstały stowarzyszenia, które kultywują pamięć. To był początek walki o uznanie Holokaustu Romów. W Polsce uznano go oficjalnie w 2011 r. a Parlament Europejski dokonał tego dopiero w 2015 r.
PAP: Co dziś wiemy o zagładzie Romów i Sinti? W jaki sposób Stowarzyszenie Romów w Polsce upamiętnia ofiary zagłady?
Władysław Kwiatkowski: Nadal wiemy zbyt mało. Brakuje nam wiarygodnej dokumentacji - część egzekucji przeprowadzono potajemnie, w lasach i zagajnikach, na uboczu i bez świadków. Ponieważ wiele tych zbrodni popełniono na miejscu, bez przewozu tysięcy ofiar pociągami, tak jak w przypadku ludności żydowskiej, brakuje dokumentów, jakie zwykle towarzyszyły transportom kolejowym i dużym akcjom deportacyjnym. Dokumentowanie zbrodni utrudniała także powojenna nieufność Romów, którzy do połowy lat 60. żyli w ukryciu, w lasach, nie ufali ludziom z zewnątrz taborów. Wspomnienia były dla nich wielką traumą, o której nie chcieli mówić. Historycy podkreślają, że dane, którymi dysponują to tylko przybliżone liczby, a te faktyczne mogą być wyższe.
Chcemy przypominać społeczeństwu, że, że 75 procent romskiej społeczności w Polsce zostało wymordowane w czasie II wojny światowej. W skali całej Europy mówimy o pół milionie ofiar. Pierwszymi ofiarami byli Romowie prowadzący osiadły tryb życia. Później wymordowano także tabory - jak właśnie w Imbramowicach.
2 sierpnia 1944 r. Niemcy zlikwidowali tzw. obóz cygański (Zigeunerlager) w obozie Auschwitz II-Birkenau. Nie znamy dokładnej liczby zamordowanych tego dnia. Jeszcze do niedawna podawana była liczba 2897 osób, jednak oficjalnie już przyjęto, że zabitych było ok. 4300. Te fakty są mało znane, a w dodatku - nie powielane w mediach i przestrzeni publicznej. Kiedy o historycznym zdarzeniu się nie mówi, przestaje ono funkcjonować w społecznej świadomości.
26 lutego Stowarzyszenie Romów w Polsce organizuje obchody 80. rocznicy pierwszego transportu Romów do obozu Auschwitz-Birkenau. Podkreślam - transportu, bo pojedynczy Romowie trafili tam już dwa lata wcześniej. Wiosną 1943 r. Niemcy zamordowali cały transport ok. 1,7 tys. Romów z Podlasia, ponieważ podejrzewali, że są wśród nich chorzy na tyfus - zgładzili wszystkich. Żadna z ofiar nie figuruje w obozowej statystyce. Wzmianki o tej tragedii nie ma nawet w muzeum. Wiedzą o niej tylko naprawdę nieliczni.
Rozmawiał Maciej Replewicz (PAP)
mr/ pat/