55 lat temu, 6 lutego 1968 r., Janusz Szpotański, autor satyrycznej opery „Cisi i gęgacze, czyli Bal u Prezydenta”, został skazany na trzy lata więzienia za „sporządzanie i przekazywanie w celu rozpowszechniania opracowań szkodliwych dla interesów państwa”.
Urodzony w Warszawie w 1929 r. - według różnych źródeł 12 stycznia albo 14 września - w rodzinie adwokata Janusz Szpotański szybko ujawnił nadzwyczajne zdolności szachowe i uzyskał tytuł mistrza krajowego.
"Królewska gra jednak nie wyczerpywała jego zainteresowań i ambicji. Zajmowała go filozofia, logika i szeroko pojęta literatura. Mnóstwo czytał, a fenomenalna pamięć, jaką dysponował, sprawiała, że w krótkim czasie posiadł ogromną wiedzę. Zainteresowania te i uzdolnienia pchnęły go ku humanistyce – postanowił studiować na uniwersytecie" - przypomniał Antoni Libera w tekście "Duch Szpota" opublikowanym na stronie Polskieradio.pl (2011).
Rozpoczęcie studiów dla "inteligenta pochodzenia burżuazyjno-obszarniczego" w pierwszych latach stalinizmu nie było sprawą prostą - chciał na socjologię, a dostał się, za kolejnym razem, na rusycystykę. Studiowanie również było niełatwe - już w 1951 r. Szpotański, wskutek donosu, został relegowany z Uniwersytetu Warszawskiego. Pracował na poczcie i, jako instruktor, w wojskowym klubie szachowym.
"Nie myślałem o sobie - mówił Szpotański - w kategoriach zawodowych. W ogóle takie myślenie, żeby siebie czy kogokolwiek określać, szeregować, klasyfikować według jego profesji, wykształcenia czy stanowiska, jest mi obce. […] Zawsze byłem w stosunku do siebie na dużym luzie, mało mnie obchodziło, kim - w sensie profesjonalnym czy tzw. pozycji społecznej - jestem lub będę, a już zupełnie mnie nie interesowało, co na ten temat sądzą inni. Ja po prostu żyłem. Dawałem unosić się fali życia".
W 1957 r. udało mu się wrócić na studia, i to od razu na drugi rok ukochanej polonistyki. "Pomógł mu w tym ówczesny dziekan Wydziału Filologii Polskiej Uniwersytetu Warszawskiego, prof. Zdzisław Libera [ojciec Antoniego - przyp. PAP], pomimo faktu, że Szpotański naigrawał się ze współredagowanych przez niego podręczników" - przypomniał Janusz R. Kowalczyk na stronie Culture.pl.
W 1964 r. napisał satyryczną "operę" "Cisi i gęgacze, czyli Bal u Prezydenta", która ośmieszała i demaskowała panujący w Polsce system komunistyczny. Pierwszy sekretarz KC PZPR Władysław Gomułka został przedstawiony w niej jako "Gnom". Tytułowi "Cisi" uosabiali Służbę Bezpieczeństwa, a "Gęgacze" intelektualistów.
"Operę napisałem przez przypadek" - mówił Szpotański w jednym z wywiadów. "Źródłem inspiracji były dla mnie przygotowania Czerwonego do obchodów dwudziestej rocznicy Polski Ludowej. Przygotowania te były tak intensywne i groteskowe w swych pomysłach, że pobudziły mnie do swoistego włączenia się w te uroczystości, a mianowicie do urządzenia akademii +ku czci+ dla grona moich przyjaciół i znajomych, akademii, która - z jednej strony - byłaby parodią samych obchodów, z drugiej - karykaturą Czerwonego" - wyjaśnił.
"Cisi i gęgacze" stali się bardzo popularni - odpisy i taśmy z wykonaniem autora docierały do coraz większego grona odbiorców. Na jedną z takich taśm w sierpniu 1966 r. natrafiła SB.
Szpotański aresztowany został w styczniu 1967 r. Po trzynastu miesiącach spędzonych w więzieniu 6 lutego 1968 r. Sąd Wojewódzki dla m.st. Warszawy skazał go na trzy lata więzienia za "sporządzanie i przekazywanie w celu rozpowszechniania opracowań szkodliwych dla interesów państwa".
Proces odbywał się przy drzwiach zamkniętych. Oskarżonego bronili wybitni obrońcy w sprawach politycznych, Władysław Siła-Nowicki i Jan Olszewski. Świadkiem oskarżenia był dziennikarz i aktor Adam Pawlikowski. "Według słów mec. Jana Olszewskiego, obrońcy Szpotańskiego, rola aktora była marginalna, a jego zeznania zostały przez niego udzielone niechętnie (dowieziony na proces z zakładu psychiatrycznego, w którym przypuszczalnie ukrył się przed sądem), z których następnie próbował się wycofywać" - czytamy w powstańczym biogramie Pawlikowskiego na stronie Muzeum Powstania Warszawskiego.
"Pawlikowski, z którym Szpotański się kolegował i którego zdecydowanie lubił, zawiódł go swoją postawą w czasie procesu, gdy wystąpił w roli świadka oskarżenia" – mówi PAP Antoni Libera, zaprzyjaźniony przez lata z autorem "Cichych i gęgaczy" i jego spadkobierca. "Nawet Jerzy Putrament, partyjny literat, robił, co mógł, aby nie obciążyć +Szpota+. Podkreślał, że zna go jedynie jako wybitnego szachistę. Inni także utrzymywali, że nie słyszeli, aby +Szpot+ czytał swoje satyryczne kawałki na towarzyskich przyjęciach. Niestety tylko Pawlikowski to potwierdził, a sądowi o nic innego nie chodziło, bo miano udowodnić +rozpowszechnianie+" – podkreśla.
"Drugim świadkiem oskarżenia był Artur Sandauer, występujący w roli rzeczoznawcy. Ten stwierdził z kolei, że utwór Szpotańskiego pozbawiony jest wartości artystycznych. Potem tłumaczył mi, że lekceważąc utwór, chciał w ten sposób… pomóc Szpotańskiemu. Oczywiście skutek był odwrotny: sąd uznał, że skoro nie jest to literatura, to jest to tzw. opracowanie, które fałszywie przedstawia i szkaluje PRL. I na tej podstawie skazał +Szpota+ na trzy lata" – przypomina Libera.
Wyrok Szpotańskiego skomentował 29 lutego 1968 r. Stefan Kisielewski w trakcie nadzwyczajnego walnego zebrania Oddziału Warszawskiego Związku Literatów Polskich poświęconego sprawie "Dziadów". "Byłem mężem zaufania w procesie młodego człowieka - Janusza Szpotańskiego" - mówił Kisielewski. "Nie wolno mi mówić, co było na tym procesie, ale mogę powiedzieć ogólnie - był to proces precedensowy. Ten młody człowiek napisał +Szopkę+, której nie drukował, nie kolportował, którą recytował w towarzystwie przy wódce, w niewielkim gronie. To jest precedens przerażający, bo opowiadanie kawałów politycznych jest w Polsce tak modne, że przypuszczam, że skoro Szpotański otrzymał trzy lata, to tak jak tu nas 400 osób, to jest 1200 lat więzienia" - wyjaśnił. "Po takim procesie mogą przyjść inne. Dlatego ja opowiadam się za rezolucją Kolegi Kijowskiego, która stawia sprawę całościowo na tle skandalicznej dyktatury ciemniaków w polskim życiu kulturalnym, jaką obserwujemy od dłuższego czasu" - zwrócił uwagę Kisielewski, który dziesięć dni później, 11 marca, za katedrą Św. Jana na warszawskiej Starówce, został "fachowo" pobity przez "nieznanych sprawców".
Osiem dni później, 19 marca 1968 r., werbalnie zaatakował Kisielewskiego sam Gomułka, w przemówieniu do warszawskiego aktywu partyjnego w Sali Kongresowej, wypominając mu m.in. obronę "niejakiego Szpotańskiego, który został skazany na trzy lata więzienia za reakcyjny paszkwil, ziejący sadystycznym jadem nienawiści do naszej partii i do organów władzy państwowej". "Utwór ten zawiera jednocześnie pornograficzne obrzydliwości, na jakie zdobyć się może człowiek tkwiący w zgniliźnie rynsztoka, człowiek o moralności alfonsa" - recenzował z trybuny pierwszy sekretarz KC PZPR.
"Warto docenić ten jeden z emocjonalnie najbarwniej nacechowanych zwrotów w bezdennie nudnych publicznych wynurzeniach towarzysza Wiesława. Jeśli ktoś w kraju nie słyszał wcześniej o Januszu Szpotańskim, to po tak brawurowym passusie pierwszego sekretarza KC PZPR na pewno zapamiętał personalia pisarza. Na ogół po to, aby dotrzeć do tak zareklamowanej twórczości" - napisał Janusz R. Kowalczyk.
"Po transmitowanym przez radio i telewizję przemówieniu Gomułki o Kisielewskim i +dyktaturze ciemniaków+ mówili już wszyscy. Bo niewiele było i jest państw, których przywódca z najwyższej trybuny polemizuje ze słowami pisarza" - zauważył Mariusz Urbanek w "Kisielewskich" (Warszawa 2015).
W więzieniu Szpotański spędził dwa lata i dziewięć miesięcy. Napisał wtedy m.in. "Balladę o Łupaszce", będącą parodią artykułów na temat spisku rewizjonistyczno-syjonistycznego, które ukazywały się masowo w polskiej prasie w marcu 1968 r.
Kolejny głośny utwór Szpotańskiego, "Caryca i zwierciadło", to satyra na mocarstwową politykę ZSRS. "Tym – w brawurowym stylu ułożonym (podobno w jedną noc) – poematem Szpotański nawiązywał do tradycji wielkiej krytyki Rosji jako tyranii i ciemiężyciela" - ocenia Antoni Libera. Do "Listów filozoficznych" Piotra Czaadajewa, "Dziadów i wykładów o słowiańszczyźnie" Adama Mickiewicza, "Podróży do Rosji w 1839" markiza de Custine’a i "Od białego do czerwonego caratu" Jana Kucharzewskiego. A wobec agresji Rosji na Ukrainę napisany w 1974 r. utwór nabiera cech profetycznych.
Podobnie jak - zdecydowanie mniej znana od "Towarzysza Szmaciaka" (1977) - "Bania w Paryżu", drwina z lewackiej inteligencji Zachodu, francuskich literatów i malarzy, zafascynowanych Stalinem, Mao, Che Guevarą i Czerwonymi Khmerami, w którym to utworze "Szpot" przewrotnie pisał w 1978 r.: "Gdy mi z kraju nie dają wyjechać legalnie, / ja znajdę się w Paryżu, by tak rzec, mentalnie, / jak Prus, który nie ruszał się nawet na Pragę, / a opisał wszak Paryż — bo mnie stać na blagę!".
Nakładem Państwowego Instytutu Wydawniczego ukaże się wkrótce - jak informuje Antoni Libera - opracowane przezeń pomnikowe wydanie wszystkich utworów Szpotańskiego zatytułowane właśnie: "Bo mnie stać na blagę!".
"Całe dzieło Janusza Szpotańskiego to – parafrazując tytuł wiersza Zbigniewa Herberta +Potęga smaku+ - potęga drwiny" – mówi PAP Libera. "+Szpot+ odnosił się do szaleństwa wszelkiej ideologii. Teraz znów żyjemy w takiej atmosferze. Czymże innym jest +filozofia gender+, multikulti lub wariacka i nieszczera pokuta za kolonializm – ci piłkarze klękający przed meczami? To czysty obłęd" – ocenia.
"Urodziłem się za późno, by pamiętać stalinizm, ale moi rodzice przeżyli ten czas i wiedzę o nim mi przekazali. Ostracyzm i dyskryminacja inaczej myślących, tak dobrze znany w tamtych czasach, jest obecny i dzisiaj. Wystarczy nie podzielać krzykliwych haseł pseudoawangardy i pseudopostępu, a już się trafia na margines, idzie w odstawkę albo ma się jeszcze poważniejsze nieprzyjemności" – dodaje Libera. "Szpotański uczy nas zdrowego rozsądku i godności. Tego, żeby nie dać się zwariować. Tego, że trzeba sprzeciwiać się wszelkim absurdom, +choćby miał za to spaść – jak powiada Herbert – kapitel ciała – głowa+" – podsumowuje.(PAP)
Autor: Paweł Tomczyk
pat/ skp/