50 lat temu, 1 marca 1973 r., ukazał się album „Dark Side of the Moon” Pink Floyd, ósmy w dorobku brytyjskiej grupy. Był kamieniem milowym w historii rocka i zaraz po „Thrillerze” Michaela Jacksona najlepiej sprzedającą się płytą w dziejach.
To miała być muzyczna opowieść o pieniądzach, chciwości, przemijaniu, szaleństwie i wojnie. Powstał spójny album koncepcyjny, prowadzący słuchacza przez świat nieoczywistych dźwięków, skojarzeń i emocji. Niezapomniane riffy i solówki Davida Gilmoura doskonale współgrały z tekstami Rogera Watersa, w tle zaś słychać było hipnotyzujący głos Clare Torry i zaskakujące efekty dźwiękowe uzyskane równie zaskakującymi metodami. Któż do dziś nie kojarzy dźwięku przesypywanych monet w utworze „Money”? Odgłosu bicia ludzkiego serca, tykań zegara i wypowiadanych jakby z oddali słów w takich utworach jak „Breathe”, „On The Run”, „Time”, „Us and Them” lub „Brain Damage”? Któż nie widział okładki przedstawiającej pryzmat rozszczepiający strumień światła na sześć kolorów tęczy?
„Dark Side of The Moon”, ósmy album w dorobku Pink Floyd, okazał się kamieniem milowym w historii muzyki rockowej i zaraz po „Thrillerze” Michaela Jacksona najlepiej sprzedającą się płytą w dziejach (znalazł się dokładnie na 4. miejscu). Niektóre źródła podają, że w ciągu półwiecza tytuł rozszedł się w ponad 50 mln egzemplarzy. Na amerykańskiej liście Billboard 200 utrzymywał się nieprzerwanie przez osiemnaście lat. To rekord, którego nie zdołało pobić żadne inne wydawnictwo.
W 1973 r. Pink Floyd, w składzie: Nick Mason (perkusja), Roger Waters (gitara basowa, śpiew), Richard Wright (instrumenty klawiszowe) i David Gilmour (gitara, wokal) mieli już ugruntowaną pozycję na scenie rockowej. Gilmour dołączył do zespołu w 1968 r. – trzy lata po tym, jak Syd Barrett (gitara, śpiew) założył grupę w Londynie. Gilmour zastąpił Barretta ze względu na jego uzależnienie od narkotyków i problemy ze zdrowiem psychicznym. Ukonstytuowany w ten sposób skład stał się grupą, w której spotkały się wielkie indywidualności artystyczne.
Od drugiej połowy lat sześćdziesiątych muzycy Pink Floyd szli jak burza, wydając jeden album rocznie. Tworzyli także ścieżki dźwiękowe do filmów. Płyty „Ummagumma” (1969), „Atom Heart Mother” (1970) oraz „Meddle” (1971) pokazywały coraz odważniejszą drogę zespołu w eksperymentach z rockiem psychodelicznym i nowymi wówczas technologiami. Krytycy uznali po latach, że te trzy wymienione albumy stanowiły preludium do największego arcydzieła w historii Floydów – „Dark Side of the Moon”.
Część z utworów, które znalazły się na krążku, grupa już w 1972 r. wykonywała podczas koncertów. Sztuką było połączyć je wszystkie w jednolitą całość. Członkowie Pink Floyd z perspektywy czasu wspominali, że „Dark Side…” było odbiciem ich sytuacji w tamtym czasie: niekończących się tras koncertowych, niezliczonych podróży, pędu i znużenia pieniędzmi. Waters podkreślał po latach, że najsłynniejsze wydawnictwo w dorobku zespołu było dla niego odzwierciedleniem stanu ducha, który towarzyszył poczuciu wkraczania w dorosłość. Muzycy zbliżali się do trzydziestki. „Zdałem sobie sprawę, że wcześniejsze lata były przygotowaniem do życia. Teraz nie było już czasu na przygotowania i próby. Życie zaczynało się naprawdę” – opowiadał w rozmowach z dziennikarzami. „Nie sądziliśmy, że nagramy coś przełomowego. +Dark Side…+ był wtedy po prostu kolejnym albumem” – zwracał uwagę Mason.
W trakcie nagrań w legendarnym studiu Abbey Road muzycy zorientowali się, że prócz innowacyjnych efektów dźwiękowych potrzebują czegoś jeszcze – żywego, wyrazistego, a zarazem hipnotyzującego kobiecego głosu. Zaproponowali współpracę brytyjskiej wokalistce Clare Torry. Ona zaś niewiele wiedziała o Floydach. Na spotkanie z muzykami w studiu znalazła w grafiku tylko jeden dzień. Nie wiedziała, czego od niej oczekują. Powiedzieli tylko jedno: żadnych słów, tylko śpiew. Tak powstała kompozycja „The Great Gig in the Sky” z jedyną w swoim rodzaju wokalizą Torry.
„Zrozumiałam, że musiałam udawać, iż jestem instrumentem. Powiedziałam im, żeby od razu zaczęli nagrywać, bo w takich wypadkach za pierwszym razem zazwyczaj wychodzi najlepiej” – mówiła w jednym z wywiadów. „Wychodząc, nie sądziłam, że moje nagranie kiedykolwiek ujrzy światło dzienne, bo nie usłyszałam od nich ani słowa komentarza – ani pozytywnego, ani negatywnego” – dodawała.
Łącznie muzycy spędzili w studiu ponad pół roku. Gilmour wyjaśniał w jednym z wywiadów, że przed wydaniem „Dark Side…” członkowie grupy byli już bogaci, ale ukazanie się krążka w 1973 r. wyniosło ich na zupełnie inny poziom. „Weszliśmy do całkowicie innej ligi” – tłumaczył.
Waters wspominał: „Wiem to i byłem wtedy pewien, że tworzyliśmy całość, która bardzo do mnie przemawiała. Jest wiele płyt, które nie mają konceptu, są po prostu zbiorem utworów, pomiędzy którymi brakuje dynamiki. Znajdujesz kilka dobrych kawałków i kilka słabszych. A kiedy nie ma między nimi łączności, tworzą się luki. W przypadku +Dark Side…+ po wysłuchaniu strony A automatycznie chce się wysłuchać stronę B”.
„Nie mam swojego ulubionego utworu, podobają mi się wszystkie połączone w całość. To chyba największy komplement pod adresem tego albumu, jaki mógłbym wymyślić” – twierdził z kolei Mason.
W 1983 r. Pink Floyd zakończyli działalność w składzie znanym z „Dark Side…”. Gdy po 24 latach, 2 lipca 2005 r., kwartet pojawił się na scenie ponownie podczas występu na koncercie Live 8 w Londynie, grając set zawierający słynny utwór „Time” z tej płyty, publiczność oszalała z zachwytu.
Pod koniec marca ukazuje się jubileuszowy box „Dark Side…” (tzw. super deluxe edition), zawierający dwa winyle, dwie płyty CD, dwa dyski Blu-ray, DVD oraz dodatki.
Autorka: Malwina Wapińska
mwp/ skp/