Powstaniec warszawski Bolesław Urbański w środę obchodzi swoje 97. urodziny. Jest jednym z niewielu żyjących w Polsce więźniów niemieckiego obozu w Dachau. Przebywał też w obozie w Vaihingen. „Byłem już pewien, że umrę, ale miałem 19 lat i bardzo chciałem żyć” – powiedział PAP.
Bolesław Urbański urodził się 17 maja 1926 r. w Warszawie.
"Wychowywałem się na Forcie Bema, w czasie okupacji zamieszkaliśmy na ul. Opalińskiej 10, na Powązkach. Miałem dwie starsze siostry i młodszego brata. Gdy wybuchło Powstanie Warszawskie, znalazłem się na punkcie sanitarnym przy ul. Włościańskiej, gdzie pomagałem przy rannych. Pod koniec sierpnia mieliśmy przenieść dwóch rannych do szpitala polowego na osiedlu Zdobycz Robotnicza przy placu Konfederacji na Starych Bielanach. To były jakieś dwa kilometry. Było nas pięciu, później ośmiu. Przechodziliśmy przez Piaski, tam były wtedy ogródki działkowe. Niemcy z CIWF (ob. AWF) otworzyli do nas ogień z wyższego budynku. Niemcy już byli przy Zdobyczy Robotniczej, kazali się nam poddać, przejęli rannych. Zaprowadzili nas na Wolę, do podziemi kościoła Św. Wojciecha. Przez tydzień pod karabinami prowadzali nas na ulicę Graniczną, bo nacierali koło kościoła Wszystkich Świętych i chcieli, abyśmy budowali im zapory, barykady do osłony przed powstańcami" - powiedział PAP Bolesław Urbański, który później przez obóz przejściowy Dulag 121 w Pruszkowie trafił do obozu w Dachau.
"Do obozu w Dachau trafiłem 12 września 1944r. +Zapomnijcie o waszych nazwiskach, teraz macie tylko numery!+ - powiedział jeden z esesmanów. Miałem numer 106 160 000. W obozie byłem przez dwa tygodnie. Przyjechali ludzie z firmy Daimler-Benz i zrobili selekcję. Byłem jednym z tysiąca sześćdziesięciu więźniów, którzy trafili do obozu pracy Mannheim - Sandhofen. Siedzibą była dawna szkoła. Codziennie przez kilkanaście godzin dziennie pracowałem na taśmie produkcyjnej przy montażu ciężarówek Mercedes dla niemieckiego wojska. Podzespoły przywozili na taśmę wózkami z siatkowymi koszami. Musieliśmy je montować, przykręcać do przesuwających się ram nośnych, czyli podwozi. Dziennie produkowano około stu samochodów. Dostawaliśmy na śniadanie i kolację kawałek chleba i cienki plaster margaryny oraz trochę kawy zbożowej. Obiad jedliśmy w fabryce. Kolegę, który przy taśmie przeoczył kilka elementów, Niemcy powiesili na drzewie na podwórzu. Przeżyliśmy aliancki nalot na Mannheim. Bomby zniszczyły szkołę, w której kwaterowaliśmy, oraz fabrykę. Żyliśmy przez kilka tygodni w dużym, betonowym schronie" - wyjaśnił.
W marcu 1945 r. Urbański zachorował na tyfus plamisty. Wraz z grupą stu pięćdziesięciu osób trafił do obozu Vaihingen koło Stuttgartu.
"To był obóz śmierci dla więźniów żydowskich. Mnie i innych chorych umieszczono w baraku odizolowanym od reszty obozu. Byłem już pewien, że umrę, ale organizm się bronił, a ja miałem 19 lat i bardzo chciałem żyć. Pewnej nocy zobaczyłem przez okno jakieś światła latarek i poruszające się postacie. To byli francuscy żołnierze z 1. Armii, którzy wyzwolili nas 7 kwietnia. Rano przywieźli nam dużo jedzenia na śniadanie. Ja nie mogłem jeść, jeszcze chorowałem. Kilkunastu więźniów, którzy rzuciło się na pokarm, zmarło z przejedzenia. Po pewnym czasie i kwarantannie Francuzi przekazali nas Amerykanom. Najpierw byłem w obozie w Heidelbergu, a później - w Ettlingen. Tam wizytował nas głównodowodzący sił alianckich w Europie gen. Dwight Eisenhower. Pytał nas o warunku bytowe. Podszedł do mnie i spytał, skąd jestem. +Z Polski, z Warszawy+ - odpowiedziałem" - mówił Bolesław Urbański.
Latem 1945 r. w obozach przejściowych dla tzw. dipisów (osób, które w czasie wojny znalazły się poza swoim państwem), m.in. także w Ettlingen pojawiły się delegacje z Polski, które namawiały na powrót do kraju.
"Część z moich kolegów została. Ja postanowiłem wrócić. Po długiej podróży wysiadłem na Dworcu Głównym przy Towarowej. Rozejrzałem się: zamiast Warszawy - morze ruin, zgliszcza. Usiadłem i zapłakałem. Okazało się, że mój dom na Powązkach został zburzony. Ludzie szukali rodzin, wieszając karteczki na murach, słupach. Na jednej z kartek znalazłem wiadomość, że moja mama żyje i jest na Sadybie. Gdy tam pojechałem, okazało się, że się spóźniłem, bo mama wyjechała na Ziemie Zachodnie. Wieś nazywała się Wobrow (dziś Obroty) i znajdowała się kilka kilometrów od Kołobrzegu. Tam się odnaleźliśmy. Moja starsza siostra Janina niestety nie przeżyła pobytu w obozie w Ravensbrück" - opowiadał Urbański.
Bolesław Urbański założył rodzinę. "Ślub brałem w kołobrzeskiej katedrze w 1949 r. Mieliśmy gospodarstwo rolne i trzy hektary ziemi, jednak ciągnęło mnie do Warszawy" - podkreślił. Po kilku latach życia na Pomorzu zdecydował się na powrót. Pracował przy odbudowie zrujnowanej stolicy. Jest jednym z niewielu żyjących w Polsce więźniów KL Dachau. Jeszcze kilka lat temu uczestniczył w obchodach organizowanych w Dachau i Mannheim - Sandhofen, gdzie istnieją miejsca pamięci. (PAP)
autor: Maciej Replewicz
mr/ skp/ aszw/