100 lat temu, 25 czerwca 1923 r., urodził się Stanisław Likiernik, żołnierz Armii Krajowej, Oddziału Dyspozycyjnego „A” Kedywu Okręgu Warszawa, uczestnik Powstania Warszawskiego. Był jednym z pierwowzorów „Kolumba” – Stanisława Skiernika z powieści Romana Bratnego.
Stanisław Likiernik – „Stach”, „Staszek”, „Machabeusz” – urodził się w 1923 r. w Garwolinie, gdzie jego ojciec był rotmistrzem kawalerii. Potem mieszkał w Konstancinie i Warszawie. W sierpniu 1939 r. spędzał wakacje na Wileńszczyźnie. Wbrew sugestiom swojego ojca zdecydował się na powrót do stolicy. W swojej biografii pisał, że decyzja była pierwszym „diabelnym szczęściem” lub „palcem bożym” w jego życiu. „Ale okazało się, że wróciliśmy na nasze szczęście. Wszyscy, którzy zostali w Bobruszu, po wejściu Sowietów pojechali – jedni do Archangielska, inni do Samarkandy” – wspominał.
„Pamiętajmy, że wisiało nad nim dodatkowe niebezpieczeństwo wynikające z żydowskiego pochodzenia jego rodziny. Mimo to od 1943 r. działał w szeregach Kedywu, który brał udział w najważniejszych i najniebezpieczniejszych akcjach Polskiego Państwa Podziemnego” – podkreśla dr Katarzyna Utracka.
„Niełatwo jest mi teraz uświadomić sobie czas trwania wojny. Kiedy myślę o okresie 1939–1945 jako o całości, wygląda to różnie, pięć lat, które mijały tak wolno… trwały one bardzo, bardzo długo. Ale kiedy próbuję o nich opowiadać, nie umiem ich odtworzyć – przychodzą mi do głowy tylko pojedyncze, ważne zdarzenia” – pisał we wspomnieniach „Diabelne szczęście czy palec Boży”. Jednym z tych, które wspominał jako najszczęśliwsze, była pierwsza akcja zbrojna wymierzona w niemiecki transport kolejowy. „Nigdy nie czułem z taką siłą, co znaczy WOLNOŚĆ. Przez kontrast nabierała dla mnie wyjątkowego sensu. Bez patosu, chwila była warta wszelkiego ryzyka; nawet zginąć lekko w stanie takiego uniesienia” – opowiadał Likiernik. Jak zauważa w rozmowie z PAP dr Katarzyna Utracka, historyk z Muzeum Powstania Warszawskiego, jego służba w szeregach Oddziału Dyspozycyjnego „A” Kedywu Okręgu Warszawa Armii Krajowej miała wyjątkowy charakter i wiązała się ze szczególnym ryzykiem. „Pamiętajmy, że wisiało nad nim dodatkowe niebezpieczeństwo wynikające z żydowskiego pochodzenia jego rodziny. Mimo to od 1943 r. działał w szeregach Kedywu, który brał udział w najważniejszych i najniebezpieczniejszych akcjach Polskiego Państwa Podziemnego” – podkreśla badaczka.
Brał udział w akcjach likwidacyjnych przedstawicieli niemieckiej machiny terroru. „Jak się wykonywało +robotę+, bo tak to myśmy nazywali w Kedywie - to było to robione, jak ja to mówię, z pomyślunkiem. Był plan, każdy wiedział, co ma robić. Najlepszy przykład to +robota+ +na Panienkę+. Był to Karl Schmalz, bardzo okrutny szef ochrony kolei przy Dworcu Zachodnim” - wspominał.
Wspominał też, że podczas okupacji niemieckiej pod wpływem zbrodni, których niemal codziennie był świadkiem, stracił wiarę w Boga. „To było w 1942 r., gdy stałem na wiadukcie nad Dworcem Gdańskim, tak dwa metry nad pociągiem, który był naładowany Żydami. Oni tam stali tak, nie wiem, może dzień, może dwa i stamtąd szedł krzyk o wodę: +Wasser! Wasser!+. W końcu widzę, że jeden Niemiec raptem poszedł do budynku dworca, tak kawałek, z 200 metrów, wziął kubeł, napełnił go wodą i powolutku przyniósł do wagonu. Myślę sobie, że może on im da pić, a on powolutku wziął ten kubeł i przed tymi ludźmi, którzy umierali z pragnienia, wylał całą wodę na ziemię. Tak powolutku, powolutku. Wtedy pomyślałem, że jeśli pan Bóg istnieje, to piorun powinien go strzelić. A piorun nie strzelił w tego skurwysyna, za przeproszeniem” - opowiadał.
W 2014 r. w wywiadzie dla Polskiej Agencji Prasowej przybliżył swój stosunek do decyzji o wybuchu zrywu. Likiernik krytykował dowództwo Armii Krajowej. „Proszę pamiętać, że nie jestem przeciwko powstaniu, ale przeciwko dacie, w której to powstanie wybuchło. A także przeciwko zachowaniu się takich ludzi jak płk Antoni Chruściel ps. Monter, który już po powstaniu narzekał, że jako szef powstania to nie on, ale gen. Bór Komorowski podpisywał telegramy do Londynu. Chruściel uważał, że to on powinien podpisywać. […]. Jeszcze powiem na koniec: jeden dziennikarz napisał, że ja powiedziałem, że powstanie było zbrodnią. Ja nigdy takiego słowa nie użyłem, bo zbrodnia jest robiona naumyślnie. Nikt naumyślnie nie popełnił zbrodni. To było nieszczęście, to była katastrofa, ale nie można tego nazwać zbrodnią. Chyba że zbrodnią Stalina, bo on nas zostawił na łaskę Boga” – mówił.
W Powstaniu walczył na Woli, Starym Mieście i Czerniakowie. Koledzy wspominali jego graniczącą z szaleństwem i brawurą odwagę i poczucie humoru, nawet w najtrudniejszych godzinach. „Należał do oddziału, który jedyny przebił się ze Starówki do Śródmieścia, udając Niemców, drogą naziemną, a nie kanałami. Kolejny raz został ranny podczas walk na przyczółku Czerniakowskim. 18 września trafił do niewoli. Niemcy wówczas najczęściej rozstrzeliwali wziętych do niewoli, ale jemu udało się przeżyć” – zauważa dr Utracka.
„Powstanie uważam za najgorszy okres mego życia” – podsumowywał Likiernik. W październiku 1944 r. został odznaczony Krzyżem Walecznych i Krzyżem Virtuti Militari V klasy.
„Czy ta Wolna, Wyzwolona Polska miała coś wspólnego z tą, o której marzyliśmy?” – pytał we wspomnieniach. Wyjechał do Łodzi i rozpoczął studia na wydziale chemii tamtejszego uniwersytetu. Z czasem dowiadywał się, jak wielu jego przyjaciół z konspiracji nie przeżyło wojny. W 1946 r. zdecydował się uciec na zachód. Przez zieloną granicę dotarł do Czechosłowacji, a później do Francji. Tam na rok przed pierwszą podróżą do Polski otrzymał książkę Romana Bratnego „Kolumbowie. Rocznik 20”. To jego wojenne doświadczenia złożyły się na literacką postać, która dała nazwę całemu pokoleniu, legendzie Polski Walczącej.
Po kapitulacji zrywu trafił do niemieckiego szpitala w Grodzisku Mazowieckim. Tam doczekał przekroczenia Wisły przez wojska sowieckie. Od początku nie miał wątpliwości co do charakteru rodzącego się nowego porządku politycznego. Utożsamiał go z propagandowymi plakatami, na których Armię Krajową przedstawiano jako „zaplutego karła reakcji”. „Czy ta Wolna, Wyzwolona Polska miała coś wspólnego z tą, o której marzyliśmy?” – pytał we wspomnieniach. Wyjechał do Łodzi i rozpoczął studia na wydziale chemii tamtejszego uniwersytetu. Z czasem dowiadywał się, jak wielu jego przyjaciół z konspiracji nie przeżyło wojny. W 1946 r. zdecydował się uciec na zachód. Przez zieloną granicę dotarł do Czechosłowacji, a później do Francji. Tam na rok przed pierwszą podróżą do Polski otrzymał książkę Romana Bratnego „Kolumbowie. Rocznik 20”. To jego wojenne doświadczenia złożyły się na literacką postać, która dała nazwę całemu pokoleniu, legendzie Polski Walczącej. „Aż do dziś Annie [żona Likiernika poznana podczas studiów w Paryżu – przyp. PAP] wyrzuca mi, że podczas trzydniowego urlopu, jaki miałem z okazji narodzin syna, zapominając niemal, gdzie jestem, wciąż czytałem” – opowiadał. Bratny był wieloletnim kolegą Likiernika. W 2014 r. w rozmowie z PAP wspominał jedną z ich ostatnich rozmów: „Dzień przed powstaniem przyszedł do mnie na Żoliborz Roman Bratny, a więc Mularczyk, mój kumpel od drugiego roku życia, i mówi: +Stasiek, jak zrobimy powstanie, to Stalin się zatrzyma i poczeka, aż nas Niemcy wykończą+. To ja mówię: +Roman, ty to wiesz, ja to wiem, ale przecież nasi szefowie nie zrobią powstania bez koordynacji z Rosjanami+”.
Drogę z Francji do Polski w 1958 r. pokonał wspólnie z żoną Citroenem 2CV. Szczególne wrażenie zrobiło na nim odbudowane Stare Miasto, które zapamiętał jako ogromne gruzowisko. Spotkał się również z kolegami z Kedywu, którzy zdecydowali się pozostać w komunistycznej Polsce.
W 1978 r. na prośbę swojego syna rozpoczął spisywanie wspomnień, które po 1989 r. mogły trafić do rąk czytelników w wolnej Polsce. W 2007 r. otrzymał Krzyż Oficerski Orderu Odrodzenia Polski. W 2011 r. minister obrony awansował go na stopień podpułkownika, a prezydent nadał mu Krzyż Komandorski Orderu Zasługi Rzeczypospolitej Polski. Do jednej z jego ostatnich wizyt w Polsce doszło latem 2014 r. „Wówczas odbyła się wyjątkowa uroczystość, podczas której Oddział Specjalny Żandarmerii Wojskowej w Warszawie przejął tradycje Oddziału Dyspozycyjnego +A+ Kedywu Okręgu Warszawa Armii Krajowej, którego żołnierzem był Likiernik. Wśród gości tej uroczystości były głównie rodziny weteranów. Likiernik był jednym z ostatnich żyjących weteranów i postanowił przyjechać na tę uroczystość z Francji. Wówczas miałam okazję do rozmowy z tą niezwykle ciekawą i barwną postacią, człowiekiem z ogromnym dystansem i poczuciem humoru. Bez wątpienia był nietuzinkowy” – wspomina dr Utracka.
Stanisław Likiernik zmarł 17 kwietnia 2018 r. w szpitalu w Wersalu koło Paryża. Został pochowany w Panteonie Żołnierzy Polski Walczącej na Cmentarzu Wojskowym na Powązkach.(PAP)
Autor: Michał Szukała
szuk/ skp/