W lutym 1991 roku Ferdynand Pasiecznik, ostatni redaktor Polskiej Agencji Telegraficznej, wziął udział w nadzwyczajnym posiedzeniu Kolegium PAP. Doszło do symbolicznego połączenie obu agencji. "Jestem wzruszony, że dożyłem takiej chwili w wolnej Polsce" - powiedział redaktor PAT reporterowi PAP.
Dystyngowany starszy pan, w nienagannie skrojonym garniturze, z krawatem zawiązanym w węzeł windsorski, z chusteczką w butonierce.
- Co robił PAT? – pytał reporter PAP.
- Informował o pracach legalnego Rządu RP w Londynie. Publikował tez orędzia Prezydenta RP, ministrów, komunikaty, oświadczenia organizacji i związków istniejących poza krajem" - wyjaśniał Pasiecznik. Czy nie mogły tego robić liczne wówczas media polonijne? "Owszem i robiły, np. w Londynie 'Dziennik Polski'. Ale Polacy byli również we Włoszech, Niemczech, Argentynie, Chile, Australii, USA i w wielu innych krajach. Proszę też pamiętać, że koszt wysyłki gazet był o wiele większy, niż 2-3 kartek z informacjami PAT-a. Poza tym ludzie chętniej czytają krótkie teksty.
Ferdynand Pasiecznik: "Po demobilizacji zostałem w Londynie, gdzie, jako oficer zawodowy mogłem podjąć studia. Przez lata pracowałem w Petrochemii, udzielając się również w organizacjach kombatanckich. Wówczas zostałem zauważony i wciągnięty do pracy w rządzie, początkowo, jako podsekretarz stanu, potem, jako minister i redaktor PAT".
- Czy nie było nacisków na PAT, konfliktów z władzą, o których tak często rozprawiano w Polsce po 1989 roku?
- Były, choć częściej z członkami gabinetu. Przykładowo: gotowy jest nowy PAT, a tu wkracza do mnie oburzony minister z pretensjami, że nie ma o nim wzmianki. Nie powinno być, ale dla świętego spokoju dopisuję jedno zdanie, choć często wymagało to zmiany całości tekstu.
- Jak trafił Pan do PAT-a?
- Po demobilizacji zostałem w Londynie, gdzie, jako oficer zawodowy mogłem podjąć studia. Przez lata pracowałem w Petrochemii, udzielając się również w organizacjach kombatanckich. Wówczas zostałem zauważony i wciągnięty do pracy w rządzie, początkowo, jako podsekretarz stanu, potem, jako minister i redaktor PAT.
- We wrześniu 1989 roku, już po wyborach w Polsce, powiedział Pan w wywiadzie dla dziennika "Newsday": "Nie zaprzestaniemy naszej działalności, dopóki ostatni żołnierz sowiecki nie opuści Polski". Nie opuścił nawet pierwszy, a Pan tu jest.
- Rozważaliśmy różne warianty reakcji na zmiany w Polsce. Rzeczywiście, większość prezesów klubów partyjnych taki wniosek stawiała: dopóki Rosjanie nie wyjadą, pracujemy nadal. Ale po wyborze Lech Wałęsy na prezydenta, postanowienie to zdezaktualizowało się. Nie można negować władzy prezydenta, wybranego w wolnych wyborach przez naród. Zresztą, marszałek (Senatu) Andrzej Stelmachowski zapewniał nas juz wcześniej, że rozmowy na temat wycofania tych wojsk będą podjęte. Niektórzy uważają, że armia ta jest dla Polski zabezpieczeniem - my zawsze powtarzaliśmy, że jej obecność to zagrożenie dla państwa.
- Prezydent Rządu RP na uchodźstwie przekazał prezydentowi insygnia władzy. Pan przekazał PAT-owskie archiwalia PAP-owi w symbolicznym geście połączenia obu agencji. Co jeszcze chciałby pan przekazać dziennikarzom PAP?
- Niech zawsze piszą prawdę. Nie ma wiadomości dobrych czy złych, są tylko prawdziwe.
Rozmawiał: Zbigniew Krzyżanowski