Pisał krótko i na temat. Precyzyjnie dobierał słowa, ważył każde z nich. Do suchych, beznamiętnych depesz agencyjnych wprowadził lokalny koloryt – tej jego zasady trzymamy się w PAP do dziś. Jego korespondencje wcale się nie zestarzały i dziś czyta się je z zaciekawieniem, i przyjemnością. Jest naszym Mistrzem.
„Żaden dziennikarz, który pracuje dla gazety lub telewizji, nie musi przeżywać okropieństw kondycji korespondenta agencji prasowej. Pewnego dnia napiszę o nich, o tych anonimowych twórcach wydarzeń, tych ofiarach informacji, pracujących dzień i noc w najgorszych warunkach” – zapowiadał Ryszard Kapuściński w 1987 roku, w wywiadzie z Billem Buforem, ale tej obietnicy nie dotrzymał. Dlatego to, co myślał o PAPie i czym była dla niego Agencja, musimy dziś zlepiać z jego zapisanych w książkach i wywiadach wypowiedzi oraz składać ze wspomnień pracujących z nim kolegów. Niektórzy z tych, z którymi Kapuściński dzielił w PAP-ie dole i niedole, jak Mirosław Ikonowicz i Ryszard Piekarowicz, do dziś związani są z Agencją. Gdy zapytać ich obu jakim papowcem był Kapuściński, obaj bez chwili namysłu odpowiadają tak samo: „Najlepszym!”.
Dobrowolna harówka z najlepszymi na świecie
„Podjąłem się tej pracy dobrowolnie, wiedziałem bowiem, że pracując dla agencji prasowej, zobaczę więcej rzeczy, i spotkam więcej ludzi, którzy chętniej udzielą wywiadów korespondentowi agencyjnemu, niż jakiemukolwiek innemu” – mówił w tym samym wywiadzie dla Buforda Kapuściński, a jednym z rozdziałów „Jeszcze dzień życia” napisał, że PAP jest „najlepszą ze wszystkich agencji na świecie”. Kilka zdań dalej personalnie podziękował czterem pracownikom PAP-u z „działu odbioru informacji z zagranicy”, za to m.in., że tak punktualnie łączyli się z Angolą, że „koledzy z prasy światowej tam obecni” regulowali sobie wedle tych połączeń zegarki.
Kapuściński zaczął pracować w PAPie w 1958 roku ale agencją zafascynował się jeszcze zanim zaczął tu pracować. Przed Bożym Narodzeniem 1953 roku do redakcji PAP-u, która mieściła się wtedy przy ul. Foksal 11, przyprowadził Kapuścińskiego kolega ze studiów Mirosław Ikonowicz.
Kapuściński mimo narzekania na warunki pracy i płacy (to odbijało się na długości nadawanych korespondencji, bo płacił za każde nadane teleksem słowo) lubił PAP.
Są o tym przekonani nie tylko jego koledzy z redakcji, Ikonowicz i Piekarowicz ale i Alicja Kapuścińska. „PAP to była jedyna redakcją, która dawała mu możliwość wyjazdów do krajów Trzeciego Świata, którymi się interesował. To, co tam widział i przeżył opisywał potem w reportażach. Nawet jak pracował w redakcjach gazet, to bywało, że brał dłuższe, np. roczne urlopy i dogadywał się z PAP-em na wyjazd w tym czasie za granicę” – przyznaje Alicja Kapuścińska, która nie raz i nie dwa w czasie długich wypraw męża do niebezpiecznych, często ogarniętych wojną, regionów biegała do PAP-u by sprawdzać, czy jej mąż nadaje korespondencje. „Pozwalali mi czytać jego depesze, a ja na ich podstawie mniej więcej wiedziałam, gdzie Rysiek jest, i co się z nim dzieje” – przyznaje Alicja Kapuścińska i zastrzega, że nie robiła tego regularnie, a tylko wtedy, gdy tygodniami nie miała od męża żadnej wiadomości. Z drugiej jednak strony takie sytuacje nie były sporadyczne, bo jako korespondent w krajach Trzeciego Świata Ryszard Kapuściński obserwował i opisywał 27 rewolucji, był na frontach 12 wojen, 4 razy omal nie został rozstrzelany i w sumie „odpowiadał” za 50 krajów. „Gdy wracał z wypraw prawie nic nie opowiadał. +Jak ci opowiem, to już nie napiszę+ - odpowiadał zagadywany o te zawodowe wyprawy zarówno żonie, jak i przyjaciołom.
Spożytkowany czas za biurkiem
Kapuściński zaczął pracować w PAPie w 1958 roku ale agencją zafascynował się jeszcze zanim zaczął tu pracować. Przed Bożym Narodzeniem 1953 roku do redakcji PAP-u, która mieściła się wtedy przy ul. Foksal 11, przyprowadził Kapuścińskiego kolega ze studiów Mirosław Ikonowicz. On też potajemnie, „za cichą zgodą inżyniera dyżurnego” pokazał piszącemu wówczas wiersze i pierwsze reportaże Kapuścińskiemu halę, w której pracowało 30 dalekopisów odbierających depesze z całego świata. „Rozglądał się z zachwytem w oczach jak po jakiejś katedrze (…) Stary, ale ty masz szczęście! Pracujesz w jedynym takim miejscu w Polsce, w którym słyszy się oddech całej planety!” – wspomni po latach tamten wieczór w jednej ze swoich książek Ikonowicz.
Kapuściński swoją karierę w agencji rozpoczął od razu od redakcji zagranicznej. „Wtedy pracowało się tak, że szef przydzielał reporterowi jakieś kraje, którymi on się zajmował. Ryszard dostał Trzeci Świat. Przychodziło się rano do pracy, siadało za biurkiem i czytało depesze dotyczące swojej tematyki, które w ostatnich kilkunastu godzinach nadały inne agencje. Czytało się je, przebierało, wybierało, analizowało, a około południa trzeba było podyktować maszynistce depeszę o „swoim” kraju. Taka depesza ukazywała się potem drukiem w Biuletynie Specjalnym, który trafiał w ręce wybrańców” – wspomina Ryszard Piekarowicz.
Ikonowicz pamięta, że Kapuściński pracy za biurkiem i czytania cudzych depesz po to, by podyktować na ich podstawie tekst do Biuletynu nie cierpiał. Dusiło go to i mierziło. Mimo to, gdy akurat przychodziło mu „odpoczywać” w centrali punktualnie stawiał się do redakcji i czytał wszystko, co nadano o Trzecim Świecie. „Wielu z nas z tych cudzych depesz sklecało swoje teksty na 10 stron i więcej, a Ryszard dyktował 4-5 stron. Ale co to były za teksty! Naprawdę ciekawe, czytaliśmy je wszyscy i nie ma co kryć, zazdrościliśmy mu tego, jak pisał” – wspomina Piekarowicz, któremu najbardziej zapadło w pamięć to, że niezależnie od tematu Kapuściński „nie odwalał roboty”, a starannie dobierał słowa, ważył każde z nich. „Wtedy modne było słowo +zagospodarować+, wszyscy go namiętnie używali. Pamiętam, że Ryszard chcąc go uniknąć użył +spożytkować+. Zaskoczyło mnie to, jak trafnie je wybrał do tekstu, który akurat dyktował, jak sprytnie i celnie uniknął sztampy językowej” – wspomina Piekarowicz, którego w zachowaniu Kapuścińskiego uderzyło też to, że mimo siedzenia w kraju interesował się wszystkim. Nie tylko polską polityką, czy Trzecim Światem ale wszystkim. „Przyniósł mi kiedyś książkę o cybernetyce. Jakoś tak wyszło, że mu jej nie oddałem. To dziś dla mnie pamiątka po Ryśku” - przyznaje.
Wojny i rewolucje Kapuściński jako korespondent PAPu obserwował m.in. w Ameryce Południowej, gdzie wyjechał jesienią 1967 r. Przez kolejnych pięć lat mieszkał w Chile, Meksyku, Boliwii i Brazylii, a że i tam nie siedział w domu i nie słuchał radia ani nie „spisywał” depesz z gazet dowiadujemy się m.in. z "Chrystusa z karabinem na ramieniu" (1975r.) .
Jechał, gdzie jeszcze nie był
To, że Kapuściński dusi się w centrali i usycha za biurkiem doskonale wiedzieli i rozumieli kolejni jego szefowie w PAPie: Michał Hofman i Janusz Roszkowski. „Oni wiedzieli, że najwięcej pożytku z Ryśka będą mieli, gdy wyślą go w teren. Ryśka wiecznie gnało w świat i to stamtąd pisał najlepsze teksty” – mówi Ikonowicz, a Alicja Kapuścińska dodaje, że kluczem tych wyjazdów z czasem stało się sformułowanie: „tam jeszcze nie byłem”. „Wyruszał w świat nawet wtedy, gdy zdrowie mu nie dopisywało. Pamiętam, jak ledwo co wyszedł po udarze ze szpitala i oświadczył, że jedzie do Australii. Próbowałam protestować, że nie w tym stanie, nie po takiej chorobie ale usłyszałam +tam jeszcze nie byłem+. Oczywiście pojechał” – wspomina Alicja Kapuścińska.
W pierwszą podróż do Afryki Kapuściński pojechał zimą 1959/60 - był wtedy w Ghanie, odwiedził też Dahomej i Niger. Wkrótce też poleciał do Kairu, skąd przedostał się – z dwójką czeskich dziennikarzy - do pogrążonego w wojnie domowej Konga. Wtedy pierwszy raz śmierć – dosłownie – zajrzała mu w oczy, bo cała trójka została aresztowana i skazana na rozstrzelanie. Prawie w ostatniej chwili uratowali ich żołnierze ONZ, co potem opisał w "Wojnie futbolowej" (1978 r.). W 1962 r. został wysłany do tanzańskiego Dar es-Salaam, jako pierwszy polski korespondent PAP na całą Afrykę. Ponieważ nie było wtedy telefonów komórkowych ani internetu Kapuściński miał od szefów w Warszawie przyzwolenie na to, by samemu decydować kiedy i gdzie jedzie. Jeździł i wędrował niemal nieustannie, a depesze, które nadawał były wyjątkowe, takich tematów nie miał często nikt inny. „Koledzy z bogatych agencji -Reutersa, AP czy AFP zatrudniają tłumaczy, ale ja nie mam na to pieniędzy. W dodatku u każdego z nich w biurze stoi potężne radio. To amerykański zenith, transoceanic, z którego można usłyszeć cały świat. Ale kosztuje on majątek, mogę więc o nim tylko pomarzyć. Pozostaje tedy chodzić, pytać, słuchać i ciułać, ścibić, nizać informacje, opinie i historie. Nie narzekam, bo dzięki temu poznaję dużo ludzi i dowiaduję się rzeczy, których nie ma w prasie i w radiu” – napisał po latach w „Podróżach z Herodotem” wspominając afrykańskie czasy.
„Afryka była jego tematem, nikt tego kontynentu nie znał tak, jak Rysiek” – nie ma co do tego wątpliwości Ikonowicz, który przyznaje, że dziś taki „fenomen korespondenta” jest nie do powtórzenia, bo żadna agencja nie wysyła już ludzi na drugi koniec świata nie mając z nimi stałej łączności i nie utrzymuje ich tam miesiącami.
Wojny i rewolucje Kapuściński jako korespondent PAPu obserwował też w Ameryce Południowej, gdzie wyjechał jesienią 1967 r. Przez kolejnych pięć lat mieszkał w Chile, Meksyku, Boliwii i Brazylii, a że i tam nie siedział w domu i nie słuchał radia ani nie „spisywał” depesz z gazet dowiadujemy się m.in. z "Chrystusa z karabinem na ramieniu" (1975r.) .
Piekło bez ubezpieczenia
„Rysiek wiele razy był w trudnych sytuacjach zawodowych ale moim zdaniem najtrudniejsza była dla niego wojna w Angoli” – uważa Ikonowicz, który na zmianę z Kapuścińskim relacjonował dla PAPu koleje wojny domowej w tym kraju. „Był tam w najtrudniejszym momencie, gdyby został złapany przez prawicowe wojsko otaczające Luandę byłby w nieciekawej sytuacji z paszportem socjalistycznego kraju. Mimo to dał radę, a jego depesze stamtąd to perełki, np. jak ta, w której opisuje przyjęcie u prezydenta, gdzie jest pełno wytwornego jadła, a wszyscy rozglądają się za buteleczką wody do picia, bo partyzanci wysadzili stacje pomp i w całej Luandzie nie było wody. Ta mała wzmianka tłumaczyła wszystko, pokazywała, jaka jest sytuacja w tym mieście. Depesza z wojny, która opisywał Rysiek nie mogła być pomylona z depeszą z żadnej innej wojny” – przyznaje Ikonowicz, który mówi, że w rozmowie z szefem Michałem Czarneckim zarówno on, jak i Kapuściński przyznali się po powrocie, że się w Angoli bali o własne życie. „Wiesz Michał, pocieszało nas jedynie to, że jak zginiemy nasze rodziny dostaną wysokie odszkodowania” – mówili obaj. Pytani skąd taki wniosek powiedzieli, że wszyscy dziennikarze w Angoli byli przez pracodawców solidnie ubezpieczeni, a piloci samolotów za przelot nad Angolą dostawali premie więc to, że i dziennikarze PAPu są ubezpieczeni dla obu było jasne. Czarnecki się zaśmiał: „No co wy, chłopaki, wy nie mieliście tam żadnego ubezpieczenia” – odpowiedział.
Po powrocie z Ameryki Południowej Kapuściński oficjalnie rozstał się z PAPem i w 1974 roku zaczął pracę w tygodniku „Kultura”. Ale jak wspominają Kapuścińska i Ikonowicz tak naprawdę z agencją nigdy się nie rozstał, bo nawet już w latach 90., gdy pojechał do ZSRR oglądać rozpad tego państwa miał w kieszeni PAPowską legitymację, a w centrali zawsze pracowali ludzie mu bliscy i oddani.
Po tym doświadczeniu Alicja Kapuścińska sama zaczęła ubezpieczać każdy z wypadów męża. „Sama wszystko załatwiałam, a Ryśkowi dawałam tylko odpowiedni kwitek, z którym jechał w świat. Ta moja zapobiegliwość przydała mu się m.in. w Indiach, gdzie się poważnie rozchorował i trafił do szpitala. Moim zdaniem zachorował tam na cholerę” – uważa Kapuścińska, która jest lekarzem.
Wiele swoich wypraw Kapuściński przypłacał zdrowiem, w Afryce chorował m.in. na malarię, odnowiła mu się tam gruźlica. Z wielu wypraw wracał wycieńczony, a po powrocie z Angoli był tak chudy, że przez dłuższy czas w PAPie na szczupłe osoby mówiono „chudy jak Rysiek po Angoli”.
Papowiec na zawsze
Po powrocie z Ameryki Południowej Kapuściński oficjalnie rozstał się z PAPem i w 1974 roku zaczął pracę w tygodniku „Kultura”. Ale jak wspominają Kapuścińska i Ikonowicz tak naprawdę z agencją nigdy się nie rozstał, bo nawet już w latach 90., gdy pojechał do ZSRR oglądać rozpad tego państwa miał w kieszeni PAPowską legitymację, a w centrali zawsze pracowali ludzie mu bliscy i oddani.
Sam Kapuściński podczas jednego ze swoich uniwersyteckich wykładów przyznał, że każda z jego książek „to niejako drugi tom pewnej całości, pewnego dyptyku, którego tom pierwszy to zalegające gdzieś w archiwach agencji PAP moje serwisy informacyjne z Azji, Afryki i Ameryki Łacińskiej”.
Ikonowicz przyjaźnił się z Kapuścińskim do jego ostatnich dni. W swojej wspomnieniowej książce o tej przyjaźni napisał „Rysiek zachował bardzo osobisty stosunek do ciężkiej, katorżniczej, jak mawiał, pracy agencyjnego dziennikarza. Zawsze uważał, że to dzięki niej został tym, kim został”.
Joanna Wojciechowska
Korzystałam z książek: Mirosława Ikonowicza „Hombre Kapuściński” „Autoportretu reportera” opracowanego przez Krystynę Strączek oraz książek Ryszarda Kapuścińskiego „Jeszcze dzień życia” i „Podróże z Herodotem”.