Pod koniec 1968 roku wspólnie z kilkoma kolegami założyliśmy Harley-Davidson Club Warszawa. Był to wyraz naszej szczerej młodzieńczej pasji i wiary w wolność – mówi PAP Wojciech Echilczuk, inicjator powstania klubu i jego pierwszy prezydent.
PAP: 55 lat temu, pod koniec 1968 r. powstał pierwszy po wojnie klub harleyowski. Skąd w biednej i izolowanej od świata Polsce wzięły się motocykle Harley-Davidson?
Wojciech Echilczuk: Były to głównie wojskowe egzemplarze modelu WLA, które trafiły do nas w ramach amerykańskiej pomocy wojennej Lend-Lease, powojennej pomocy gospodarczej UNRRA i z zakupów rządowych w demobilu. W sumie mogło ich być ok. 2000 lub może więcej. My te wojskowe Harleye, biorące udział w II wojnie, przerabialiśmy na motocykle cywilne. Egzemplarzy wyprodukowanych po wojnie było u nas dwa lub trzy.
PAP: I to wystarczyło by w PRL-u powstał klub miłośników amerykańskich motocykli?
Wojciech Echilczuk: Sprawiła to nasza młodzieńcza pasja, szczęście i zbieg okoliczności - byliśmy paczką kolegów. Zebrała się grupa miłośników motocykli Harley-Davidson. Nikt nie robił wówczas kalkulacji politycznych czy prognoz na przyszłość. Kolejnym krokiem był pomysł utworzenia oficjalnego klubu. Złożyliśmy podanie do Polskiego Związku Motorowego i po kilku dniach otrzymaliśmy odpowiedź – Zgoda!
Nikt z naszych znajomych nie wierzył, że jest to możliwe. W gomułkowskiej Polsce, gdzie elity polityczne nienawidziły i potępiały wszystko co amerykańskie i imperialistyczne, nagle ktoś zgodził się na taki klub. Dopiero po latach zrozumieliśmy, dlaczego tak się stało. Rok 1968 był czasem dużych niepokojów społecznych i politycznych, u nas i w całej Europie. Coś wisiało w powietrzu i nie wiadomo było jak się potoczą sprawy. Ktoś w urzędzie zarejestrował nasz klub, ale chyba nie do końca zrozumiał, czego dotyczyło nasze podanie. Wytłumaczę sytuację tym, którzy nie pamiętają komuny - zgodzono się na rejestrację klubu dla wciąż zwiększającej się "bandy" rosłych facetów na groźnie wyglądających motocyklach. Kilka miesięcy później "zrozumiano swój błąd" i próbowano różnymi sposobami rozbić nasz klub, ale ta machina była już w ruchu i intrygi komunistycznych agentów zdały się na nic.
PAP: Jak to wyglądało w praktyce?
Wojciech Echilczuk: Nie było wówczas mediów społecznościowych, a telefony w mieszkaniach mieli nieliczni. Pamiętam, że właściciele Harleyów zatrzymywali się widząc kogoś na podobnym motocyklu i rozmawiali jak starzy znajomi. Wymienialiśmy się doświadczeniami i opowiadaliśmy jeden drugiemu swoje indywidualne historie zdobycia i naprawy amerykańskiego motocykla - do którego trzeba było mieć nie tylko specjalistyczną wiedzę, ale także narzędzia, co w PRL-u, za zamkniętymi granicami było prawie niemożliwe. Do dziś zastanawiam się jakim cudem kilku zwariowanych na punkcie Harleya warszawiaków, nic o sobie nawzajem nie wiedząc, wpadło w ten sam obłęd harleyowy. Kupili stare trupy i z pełną desperacją i poświęceniem odrestaurowali te maszyny w swoich piwnicach.
PAP: Kto był w komitecie założycielskim waszego klubu?
Wojciech Echilczuk: Było nas sześciu: ja, mój brat Andrzej, Łukasz Paszuk, Roman Kuźmowicz, Maciek Ustaszewski i Bogdan Kurowski. Pod koniec 1968 roku było nas sześciu, rok później klub liczył już ponad 200 członków.
PAP: Kto jeszcze, oprócz miłośników motocykli amerykańskich, był zainteresowany waszym klubem?
Wojciech Echilczuk: Okazało się, że nasz klub stał się wyspą na oceanie komunistycznej polityki i propagandy. Młodych ludzi, tęskniących za wolnością, był wielu, ale nie zawsze swoje zainteresowania kierowali ku Harleyom. Tym sposobem sekcjami HDC ’68 stały się m.in. grupa miłośników motocykli szybkich (późniejszy klub Skorpion), właściciele motocykli BMW i miłośnicy samochodów terenowych jeep.
PAP: Jaka atmosfera panowała w klubie?
Wojciech Echilczuk: Na spotkaniach nie mogliśmy się nagadać – o motorach i przygodach. Entuzjazm parował nam z głów. Każdy znał swoją maszynę na wylot, miał doskonałe pomysły, w jaki sposób udoskonalić pojazd. Pomagaliśmy sobie jak prawdziwi przyjaciele. Wymienialiśmy się kontaktami i tajnymi źródłami zdobywania części zamiennymi. Nie mówiliśmy już: jesteśmy grupą przyjaciół. Mówiliśmy: jesteśmy Klubem Harley-Davidson. Podobnie jak reszta naszych rówieśników marzyliśmy o wolności, ale my mieliśmy coś więcej, coś, co nas wyróżniało – nasz motocykl: Harley-Davidson. Przejeżdżaliśmy ulicami hałasując silnikiem, co wzbudzało zainteresowanie (szczególnie milicji), ale także podziw zwykłych ludzi. Harley dodawał nam odwagi, pewności siebie. Zresztą – to rada dla wszystkich młodych – jeśli umiesz coś zrobić sam, buduje to w tobie poczucie sprawczości i dodaje skrzydeł. To ważne na początku drogi życiowej, aby brać sprawy w swoje ręce. To wszystko zawdzięczamy Harleyom, które nie były dla nas jedynie pojazdem, ale maszyną, która zawoziła nas do innego, lepszego świata.
PAP: Jak działał klub w pierwszych latach?
Wojciech Echilczuk: Dużo jeździliśmy, po Polsce i do Czechosłowacji. W 1970 roku zorganizowaliśmy w Bieszczadach Pierwszy Zlot Polskich Harleyowców. Trzy lata później – czwarty zlot w Wolsztynie – wstrząsnął Polską, przyjechało wówczas kilkaset motocykli Harley-Davidson z całej Europy. Pokazaliśmy wtedy siłę naszego ruchu, i to, że nie da się nas zniszczyć. Wydawaliśmy własne czasopismo "Biuletyn informacyjny". Warto też wspomnieć film "5 i pół Bladego Józka", w reżyserii Henryka Kluby, w którym zagraliśmy główną rolę – bandę harleyowców.
Miałem dużą satysfakcję obserwując w 1971 roku niezwykłe i gwałtowne powstanie nowych klubów motocyklowych w Polsce. Setki uratowanych Harleyów pieczołowicie restaurowano. Właściwie już jeden Harley wystarczał, aby paczka kolegów umawiała się, że stworzą klub motocyklowy. Nikt się nie martwił, że obok Harleya klub zrzeszał posiadaczy innych motocykli. Ważne było, aby jeździć razem, bawić się razem, a celem były organizowane zjazdu motocyklistów.
PAP: Pana miłość do motocykli Harley-Davidson przez lata nie osłabła?
Wojciech Echilczuk: Do dziś mam w garażu Harleya. Po zmianach politycznych w Europie środkowo-wschodniej, które rozpoczęły się w 1989 roku, zostałem pierwszym oficjalnym przedstawicielem marki Harley-Davidson w krajach byłego Bloku Wschodniego. W 2008 roku wydałem książkę "Harley mój kumpel", dwa lata później ukazała się jej wersja anglojęzyczna. W 2012 roku wydałem kolejną książkę "Harley mój kumpel 2". W zeszłym roku skończyłem, jako współautor, książkę "Motocykle amerykańskie w Polsce 1918-2021" – 700-stronnicowe dzieło, które czeka na wydanie. Jest tam ważna część, rys historyczny, który ukazuje rzecz niezwykłą – nie byliśmy pierwsi, już nasi dziadowie dosiadali Harleyów w latach dwudziestych i z pewnością czuli ten sam zapał, co my. I mimo, że mówimy wciąż o motocyklach to powtórzę to jeszcze raz – myślimy o WOLNOŚCI, bo właśnie to daje człowiekowi motocykl.
Rozmawiał: Tomasz Szczerbicki (PAP)
Autor: Tomasz Szczerbicki
szt/