Rynek Mariensztacki to w rzeczywistości plan filmowy w Łodzi, miasto z wznoszącym się dumnie Pałacem Kultury to wielka makieta, a scenariusz musiał się zgadzać z wytycznymi socrealizmu. Mimo to „Przygoda na Mariensztacie” stała się ogromnym kinowym hitem – obejrzało go 5,7 miliona widzów. I była najchętniej oglądanym filmem do końca lat sześćdziesiątych. Premiera pierwszego polskiego filmu w kolorze odbyła się niemal dokładnie 70 lat temu - 25 stycznia 1954 r.
Kolorowy zawrót głowy
Kolor, a właściwie kolory to słowo klucz dla tego filmu. „Orgia kolorów. Otwierał drzwi do innego świata” – mówił Leopold René Nowak, jeden z występujących w obrazie aktorów w wywiadzie dla portalu onet.pl.
„Przede wszystkim kolor (…) ‘Przygoda’ to mój debiut w tej dziedzinie i to debiut bodaj najtrudniejszy, mimo moich wielu lat pracy w filmie, bo jednocześnie pierwszy w historii naszego filmu fabularnego. Łatwo się domyśleć ile wysiłku kosztowała ta pionierska praca bez żadnych doświadczeń w dziedzinie filmu barwnego i bez odpowiedniej bazy technologicznej” – czytamy w wywiadzie jakiego reżyser Leonard Buczkowski udzielił czasopismu „Film” niedługo po premierze.
Na czym polegały główne problemy? Oddajmy znów głos reżyserowi: „Film barwny stwarzał stałe niespodzianki przy zdjęciach. Musieliśmy się nauczyć nieustannej dbałości o nakręcenie poszczególnych scen dokładnie w tych samych warunkach oświetleniowych i ustalać za każdym razem co przede wszystkim chcemy kolorystycznie zaakcentować: postaci czy tło”.
W początkach lat pięćdziesiątych sprawa komedii filmowej nastręczała wiele trudności. Widzowie znużeni jednostajnością ówczesnego repertuaru, złożonego głównie z filmów o tematyce produkcyjnej i z »optymistycznych dramatów«, domagali się rozrywki.
Z nową technologią wiązały się spore logistyczne problemy. Nakręcenie „Przygody” nie byłoby możliwe bez „bratniej” pomocy z innych państw bloku socjalistycznego. Taśma na której nagrywano pochodziła z ZSRR, sprzęt z NRD, a twórcy dwa tygodnie spędzili w Pradze.
„W ciągu dwutygodniowego pobytu korzystaliśmy z daleko idącej pomocy kolegów czechosłowackich. M.in. współpracował z nami operator Jarosław Tuzar, pomagając w projektowaniu ogólnej koncepcji kolorystycznej filmu. W trakcie samej realizacji niezmiernie pożyteczna była współpraca konsultanta radzieckiego, specjalisty od filmu barwnego – Fiodora Firsowa” – mówił Buczkowski. Postprodukcja odbyła się natomiast w Berlinie.
Socrealizm i baśniowość
Fabuła filmu jest niezwykle prosta. Główna bohaterka filmu Hanka przyjeżdża do Warszawy z wycieczką. Miastem jest zachwycona na tyle, że postanawia się do niego przeprowadzić. Tu zostaje murarzem i mimo oporu majstra zaczyna pracować na budowie. Jest też wątek miłosny Hanka poznaje i zakochuje się w młodym przodowniku pracy. Do tego dochodzą elementy musicalowe. Występuje w nim też zespół pieśni i tańca „Mazowsze”, a walczyk „Jak przygoda to tylko w Warszawie” – staje się wielkim hitem.
Komedia romantyczna, musical wtłoczona została w obowiązujące wówczas ramy – socrealizmu.
Film jest ledwie jedną z trzech komedii zrealizowanych w Polsce zgodnie z nakazami epoki stalinizmu. „W początkach lat pięćdziesiątych sprawa komedii filmowej nastręczała wiele trudności. Widzowie znużeni jednostajnością ówczesnego repertuaru, złożonego głównie z filmów o tematyce produkcyjnej i z »optymistycznych dramatów«, domagali się rozrywki. Ale na drodze do stworzenia filmów lżejszego kalibru piętrzyły się niezliczone trudności. Lawirowano między społecznie mobilizującą satyrą i optymistyczną afirmacją społecznych zdobyczy nowego ustroju (…) Polska komedia filmowa omawianego okresu nie była w stanie sprostać stawianym przed nią zadaniom” – pisała Barbara Mruklik, w książce „Film Polski”.
Doświadczony duet - scenarzysta Ludwik Starski i reżyser Buczkowski postanowili jednak zmierzyć się z tematem i realiami. Twórcy znani już z przedwojennych produkcji w nowej komunistycznej rzeczywistości odnaleźli się dobrze o czym świadczą wcześniejsze ich filmy - pierwszy powojenny obraz długometrażowy „Zakazane Piosenki” oraz pierwsza powojenna komedia „Skarb”.
„W pierwszych scenach tego najnowszego filmu polskiej produkcji oglądamy burzenie ruin; w ostatnich — patrzymy na panoramę dzisiejszej Warszawy, z górującym nad otoczeniem Pałacem Kultury i Nauki. Dwa te obrazy spajają, jak klamra, wesołą i bardzo warszawską historię dwojga młodych” – recenzował dziennikarz „Stolicy”.
Nakazy ówczesne bardziej jednak widoczne są w scenariuszu czy w wersji książkowej niż w samym obrazie. Nie pojawia się w nim ówczesna nazwa Alei Ujazdowskich – czyli Alei Stalina, ani napis pod pomnikiem Feliksa Dzierżyńskiego, który znajduje się w scenariuszu. „Hanka wznosi oczy – czytamy - i w skupieniu przygląda się postaci wielkiego rewolucjonisty. Czyta napis na cokole pomnika: «Feliks Dzierżyński to duma polskiego ruchu rewolucyjnego. B. Bierut»”.
Starskiemu i Buczkowskiemu udało się połączyć ogień z wodą, czyli jednocześnie osiągnąć propagandowy i kinowy sukces.
„W przypadku Przygody... mówi się jednakże zarówno o realizmie, jak i baśniowości świata przedstawionego” – tłumaczy Karolina Jędrych w artykule: „Miłość w czasach odbudowy czy przygoda z warszawą?” W filmie pokazywana jest odbudowa miasta, szerokie ulice, monumentalne budynki. „W tym szczyceniu się odbudową miasta jest coś naturalnego i chyba bardzo autentycznego: zrujnowane w czasie wojny miasto budzi się do życia” – konstatuje Dorota Skotarczak w książce „Obraz społeczeństwa PRL w komedii filmowej”.
„Z drugiej strony Buczkowski i Starski, jeszcze przedwojenni fachowcy, rozumieli pewną niesłychanie ważną rzecz. Socrealizm był przede wszystkim kinem dla mas. Aby dobrze ‘sprzedać’ problemy ideologiczne, należało podać je w formie nie tylko strawnej dla widza, ale i wpisującej się w doskonale znane mu schematy (…) sprawdzonych wzorów komediowych” – tłumaczy Piotr Zwierzchowski w pracy „Pęknięty monolit konteksty polskiego kina socrealistycznego”.
„Cukierkowość” i tłumy widzów
Widzowie i krytycy zarzucali filmowi zbytnią „cukierkowatość” i banalność, czy „lakiernictwo, pokazanie nazbyt idealnych bohaterów”, oraz „nie zawsze świeży dowcip”, „co nie przeszkodziło im oglądać go z satysfakcją”. Z drugiej strony – jak pisał recenzent „Filmu”: „Krytycy lubią czasami nazywać utwór „bezpretensjonalnym” zwłaszcza wtedy, gdy niewiele można o nim powiedzieć. Przygoda na Mariensztacie jest również bezpretensjonalna, ale w zupełnie innym znaczeniu – prosta serdeczna, pogodna i tym właśnie odmienna od wielu naszych filmów”.
W ostatnim ujęciu sceny zabawy tanecznej na rynku mariensztackim (w rzeczywistości planie zbudowanym w Łodzi) widzimy malowniczą panoramę Warszawy z Pałacem Kultury i Nauki. Problem w tym, że podczas kręceniu filmu budowa była jeszcze nie skończona. Dlatego na potrzeby obrazu zbudowana została makieta z górującym nad wszystkim darem Stalina
O nierealności, bajkowości filmu a zwłaszcza jego ostatniej sceny pisał też Starski. „Wszystko dokoła staje się jakieś nierzeczywiste, bajkowe, podobne raczej do dekoracji teatralnej. Hanka i Janek poruszają się po rynku, jak aktorzy na scenie. Jest już i publiczność: w oknach kamieniczek, okalających rynek, a także w sąsiednich – pojawiają się mieszkańcy, zbudzeni śpiewem ze snu. (...) Bardzo romantycznie wygląda ten zaimprowizowany teatr: plac rynkowy jako scena, okna – jako loże. A w górze – na moście, jak na balkonie, gromadzą się przy balustradzie spóźnieni przechodnie i patrzą na spektakl. (...) Janek i Hanka kończą pełnym głosem piosenkę. (...) Pocałunek, który teraz nastąpił, wygląda jak naturalne zakończenie piosenki. Jak w teatrze, jak na scenie. I tak, jak w teatrze – po udanym występie – zrywa się rzęsisty deszcz oklasków”
W ostatnim ujęciu sceny zabawy tanecznej na rynku mariensztackim (w rzeczywistości planie zbudowanym w Łodzi) widzimy malowniczą panoramę Warszawy z Pałacem Kultury i Nauki. Problem w tym, że podczas kręceniu filmu budowa była jeszcze nie skończona. Dlatego na potrzeby obrazu zbudowana została makieta z górującym nad wszystkim darem Stalina.
„W tym filmie nie ma nienawiści, są konflikty międzyludzkie, spory ambicjonalne między majstrami, zatargi między kobietami i mężczyznami, ale nie ma nienawiści. To jest film optymistyczny. I ten kolor ten optymizm jeszcze podkreśla. Daje znać, że ten świat być może będzie kolorowy” – puentuje w cytowanym już wywiadzie Nowak.
Polscy widzowie film bez dwóch zdań pokochali – do końca lat sześćdziesiątych żaden obraz nie pobił rekordu frekwencji „Przygody”. Film pokazywano nie tylko w państwach bloku socjalistycznego, ale również w Szwecji czy USA.
Łukasz Starowieyski
Źródło: MHP