12 marca 1956 roku w Moskwie zmarł Bolesław Bierut. „Pojechał w futerku, przyjechał w kuferku” – drwiła ulica. „Zmarł w samą porę. Jego śmierć umożliwiła triumfalny powrót do władzy Gomułki” – spuentował historyk Andrzej Garlicki.
Rządzący z woli Józefa Stalina Polską Bolesław Bierut skupił w swoich rękach pełnię władzy jako prezydent, I sekretarz Komitetu Centralnego PZPR, a przejściowo również premier. W lutym 1956 roku pojechał do Moskwy jako gość XX Zjazdu Komunistycznej Partii Związku Radzieckiego. Kiedy po zakończeniu obrad polska delegacja wyruszyła w drogę powrotną do Warszawy, Bierut pozostał jednak w Moskwie. Powodem była ciężka grypa oraz zapalenie płuc, ale w kraju prawie nikt z wyjątkiem osób z wąskiego kręgu władz nie miał o tym pojęcia.
Dlatego podana 13 marca 1956 roku przez centralne gazety informacja, że poprzedniego dnia, o godzinie 21.35 polskiego czasu Bierut zmarł, wywołała szok i falę domysłów. W prywatnych rozmowach przypominano, że Bierut jest trzecim w krótkim czasie przywódcą jednego z państw bloku wschodniego, który zmarł w Moskwie. Pierwszym był w 1949 roku dyktator Bułgarii (a wcześniej z woli Stalina sekretarz generalny Międzynarodówki Komunistycznej) Georgi Dymitrow, a drugim Klement Gottwald, prezydent Czechosłowacji, który do stolicy ZSRR pojechał w marcu 1953 roku na pogrzeb Stalina. Według ulicznych spekulacji za śmiercią Dymitrowa miał się kryć Stalin, zaś Gottwalda – następcy zmarłego dopiero co wodza. Podobnie tłumaczono sobie śmierć Bieruta i nie wierzono w oficjalną wersję o ciężkiej grypie.
„Ilekroć stykałem się z Przewodniczącym KRN-u, Prezydentem Rzeczypospolitej Polskiej, I Sekretarzem PZPR, przewodniczącym Frontu Narodowego — nie umiałem się oprzeć wrażeniu, że mam do czynienia nie z dostojnikiem, nigdy z urzędnikiem, ale przede wszystkim z człowiekiem. Z człowiekiem, który wyszedł z ludu i lud ten reprezentował i symbolizował” – napisał o Bierucie Iwaszkiewicz.
Bierut miał zostać rzekomo otruty, bo nie odpowiadał wytyczonej przez Nikitę Chruszczowa na XX Zjeździe antystalinowskiej linii. Według innej wersji Bierut sam miał się targnąć na swoje życie po szoku, jakim był dla niego wygłoszony przez Chruszczowa sławny tajny referat – potępienie kultu jednostki i zbrodni stalinowskich. W prywatnych rozmowach pozwalano sobie nawet na drwiny: „pojechał w futerku, przyjechał w kuferku” i „pojechał dumnie, a wrócił w trumnie” – rymowano, a jako przyczynę śmierci Bieruta podawano „zjadł ciastko z Kremlem”.
W atmosferze tych domysłów upłynęła zarządzona przez władze kilkudniowa żałoba narodowa. Oficjalna propaganda o przyczynach zgonu Bieruta informowała zdawkowo, skupiając się na przedstawianiu zasług I sekretarza: „Dotkliwa to strata dla polskiej klasy robotniczej, której towarzysz Bierut był niezłomnym bojownikiem, dla całego ludu pracy, którego był wiernym synem, dla narodu, o którego wolność i lepszą przyszłość walczył od lat młodzieńczych przez całe swe życie” – donosiło 13 marca na pierwszej stronie „Życie Warszawy”.
W następnych dniach na łamach tego samego dziennika ukazały się czołobitne pożegnania podpisane między innymi przez Leona Kruczkowskiego, Jarosława Iwaszkiewicza i Edmunda Osmańczyka. „Ilekroć stykałem się z Przewodniczącym KRN-u, Prezydentem Rzeczypospolitej Polskiej, I Sekretarzem PZPR, przewodniczącym Frontu Narodowego — nie umiałem się oprzeć wrażeniu, że mam do czynienia nie z dostojnikiem, nigdy z urzędnikiem, ale przede wszystkim z człowiekiem. Z człowiekiem, który wyszedł z ludu i lud ten reprezentował i symbolizował” – napisał Iwaszkiewicz.
Wśród różnych listów i kondolencji prasa zamieszczała również te, które do władz państwowych skierował Kościół katolicki. W imieniu Episkopatu Polski kondolencje na ręce ministra — dyrektora Urzędu do spraw Wyznań Mariana Zygmanowskiego, złożył biskup Zygmunt Choromański. Władzom te wyrazy czołobitności jednak nie wystarczały. Urząd do spraw Wyznań przekazał Episkopatowi Polski „życzenie”, aby w porze uroczystości we wszystkich kościołach w całym kraju bito w dzwony. Z meldunków, jakie tuż potem spływały do tegoż urzędu wynika, że zdecydowana większość duchownych do tego życzenia się zastosowała. Wielu księży wysyłało nawet z własnej inicjatywy listy kondolencyjne, a nawet odprawiało msze za zmarłego I sekretarza. Tak zrobił np. ks. Antoni Kania z Dębnicy Kaszubskiej, który oświadczył, że „tow. Bierut był dobrym patriotą i nie był przeciwnikiem religii”. Na Śląsku wielu księży samorzutnie biło w dzwony nie tylko w porze uroczystości żałobnych. Najdalej poszedł chyba ks. Józef Kędziołka z Nysy ubiegający się o dotacje z funduszu kościelnego na odbudowę katedry. W dniu uroczystości dzwonił aż czterokrotnie. Ukłon w stronę władz wykonał też ojciec Barnaba, franciszkanin z góry św. Anny, który odprawił mszę za Bieruta. W dokumentach Urzędu do spraw Wyznań skrupulatnie odnotowywano też przypadki odwrotne – krytycznego, a nawet wrogiego stosunku do Bieruta. Np. ks. Franciszek Brudnias — katecheta w jednej z podstawówek w Kwidzynie - powiedział dzieciom, że „Bierut był pierwszym obywatelem Polski, ale i będzie też pierwszym w piekle”.
W zaplanowanym na 16 marca zgromadzeniu żałobnym (w oficjalnych komunikatach unikano słowa pogrzeb) miało wziąć prawie całe społeczeństwo. W samej stolicy ten cel miał zostać osiągnięty przez ogłoszenie dnia wolnego od pracy. Z kolei poza Warszawą w porze uroczystości uruchomione zostały zakładowe i wiejskie radiowęzły. Załogi zakładów pracy miały zgromadzić się przed głośnikami i aparatami radiowymi, ale – jak zarządzono - pracę należało przerwać jedynie na czas trwania wiecu na placu Józefa Stalina (czyli dzisiejszym placu Defilad). Nie zapomniano nawet o wciągnięciu do tego ceremoniału dzieci. W szkołach organizowano zebrania, czytanie komunikatów i artykułów z prasy oraz słuchanie komunikatów radiowych, a pod portretami Bieruta harcerze zaciągali warty. Z meldunków zebranych przez Urząd Bezpieczeństwa wynikało, że większość zaplanowanych wydarzeń odbyła się po myśli władz. Np. w Nowym Sączu zgromadziło się około 10 tys. osób, a na rynku w Krakowie - 3 tys. Raportowano, że przechodnie zdejmowali nakrycia głowy, a kobiety płakały. W powiecie Sucha odnotowano przypadki, że kobiety w niektórych wioskach, np. będąc w sklepie, klękały i odmawiały pacierze i wieczne odpoczywanie za Bieruta.
Kilkugodzinne uroczystości zakończone złożeniem trumny z ciałem Bieruta na Powązkach zostały szczegółowo opisane w sobotnich gazetach (z 17 marca). Wśród osób, które żegnały I sekretarza był też Chruszczow. O tym, co doprowadziło Bieruta do śmierci wiedział premier Józef Cyrankiewicz. Informacje czerpał bezpośrednio od prof. Mieczysława Fejgina, osobistego lekarza Bieruta, który w krytycznych dniach był u boku I sekretarza w Moskwie. Okazało się, że Bierutowi od lata 1955 roku dokuczały kolejne choroby: grypa, obrzęki nóg, miażdżyca, zapalenie nerek. Zły stan zdrowia i nawroty dolegliwości spowodowały, że dwukrotnie w czasie trwania XX Zjazdu musiał pozostać w łóżku. Z relacją Cyrankiewicza mogło się zapoznać jednak wyłącznie wąskie grono członków Biura Politycznego. Prawie 40 lat później opublikował ją historyk Andrzej Garlicki w opracowaniu „Z tajnych archiwów”. (PAP)
autor: Józef Krzyk
jkrz/ aszw/