25 marca 1968 roku z Uniwersytetu Warszawskiego wyrzuceni zostali profesorowie, którym komunistyczne władze zarzucały inspirowanie studenckich studentów. Sygnał do ataku dał Władysław Gomułka: „Profesorowie Brus, Baczko, Morawski, Kołakowski, Bauman sączyli wrogie poglądy polityczne w umysły powierzonej ich pieczy młodzieży” – mówił.
Informację o tym, że 25 marca minister oświaty i szkolnictwa wyższego (był nim wówczas Henryk Jabłoński, późniejszy przewodniczący Rady Państwa) zwolnił pracowników naukowych Uniwersytetu Warszawskiego, podały nazajutrz ogólnopolskie i lokalne organy prasowe PZPR. W Katowicach niepodpisaną depeszę w tej sprawie na pierwszej stronie zamieściła „Trybuna Robotnicza”.
„25 marca zostali zwolnieni ze swych stanowisk w Uniwersytecie Warszawskim profesorowie Wydziału Filozoficznego: prof. dr Bronisław Baczko, prof. dr Leszek Kołakowski, prof. dr Stefan Morawski, docenci tego wydziału: Zygmunt Bauman, Maria Hirszowicz oraz profesor Wydziału Ekonomii Politycznej — Włodzimierz Brus” – brzmiał początek depeszy. Nazwiska niektórych z tych naukowców, a także innych intelektualistów, padły 19 marca z ust Władysława Gomułki, I sekretarza Komitetu Centralnego PZPR, w trakcie osławionego, dwugodzinnego przemówienia w Sali Kongresowej Pałacu Nauki i Kultury w Warszawie.
To Gomułka dał sygnał do ataku na osoby, które chciał obciążyć odpowiedzialnością za studenckie protesty z marca 1968. „Ci pracownicy nauki, tacy jak profesorowie Brus, Baczko, Morawski, Kołakowski, Bauman, zwalczając od wielu lat politykę naszej partii – świadomie i z premedytacją sączyli wrogie poglądy polityczne w umysły powierzonej ich pieczy młodzieży, byli duchowymi inicjatorami wichrzycielskich poczynań... Jest dla nas oczywiste, że ta grupa politykierów z tytułami naukowymi podjęła próbę wywalczenia sobie prawa do zalegalizowanej antysocjalistycznej działalności w naszym kraju i stawia swoje grupowe interesy ponad dobro nauki polskiej i młodzieży studenckiej” – mówił Gomułka w trakcie swojego wystąpienia.
Do słów pierwszego sekretarza nawiązywała depesza informująca o usunięciu profesorów z Uniwersytetu Warszawskiego. „Opinia publiczna posiada już sporo informacji o organizatorach ostatnich wydarzeń na Uniwersytecie Warszawskim i w środowisku studenckim. Wiadomo, że bezpośrednimi sprawcami tych wydarzeń była dobrze zorganizowana grupa studentów lub byłych absolwentów Uniwersytetu Warszawskiego, głównie pochodzenia żydowskiego, znanych od dłuższego czasu z rewizjonistycznych wystąpień i poglądów. Jest oczywiste, że grupa ta nie mogłaby tak długo działać na Uniwersytecie Warszawskim i wywierać określonego wpływu na umysły części młodzieży, gdyby nie znalazła protektorów i obrońców u niektórych pracowników nauki na Wydziale Filozoficzno-Socjologicznym oraz Ekonomicznym” – głosił tekst depeszy.
Dalej zaś pojawiła się informacja o tym, że minister oświaty i szkolnictwa wyższego „uznał za konieczne zwolnić z zajmowanych stanowisk” profesorów Włodzimierza Brusa, Bronisława Baczko, Leszka Kołakowskiego i Stefana Morawskiego oraz docentów: Zygmunta Baumana oraz Marię Hirszowicz-Bielińską. Miał to zrobić – jak głosił tekst depeszy – „analizując sytuację na tych wydziałach i postawę kadry naukowo-dydaktycznej”.
Największy fragment depeszy poświęcony był przedstawieniu uzasadnienia decyzji o zwolnieniu naukowców. „Decyzja ta jest konsekwencją postawy jaką ci profesorowie i docenci zajmowali od kilku lat, ich działalności politycznej i sprzecznej z obowiązkami, jakie na pracowników naukowych nakłada ustawa o szkolnictwie wyższym. Pracownicy nauki pozbawieni stanowisk na UW uprawiają dyscypliny naukowe o dużym znaczeniu ideologicznym i ścisłym związku z polityką. Powinno to było dyktować im szczególną rozwagę i poczucie odpowiedzialności politycznej. Poszli oni jednak inną drogą, drogą walki przeciw polityce naszego państwa i partii z pozycji rewizjonistycznych, drogą zaszczepiania młodzieży poglądów politycznych sprzecznych z socjalistycznym kierunkiem rozwoju Polski. Przekształcając swoje uniwersyteckie placówki w ośrodki opozycji politycznej — przyczynili się oni właśnie do tworzenia klimatu politycznego, w którym mogła rozwijać się działalność grupy bezpośrednich inicjatorów ostatnich wystąpień antypaństwowych. Wszyscy wymienieni pracownicy naukowo-dydaktyczni ponoszą dużą moralną i polityczną odpowiedzialność za ostatnie wydarzenia na UW. Udzielali oni przez długi czas ideowego wsparcia oraz osłony grupie Kuronia i Modzelewskiego, a następnie Michnika, Szlajfera, Blumsztajna, Dojczgewanda i innych” – można przeczytać w depeszy.
W zakończeniu znalazło się zapewnienie, że „państwo ludowe wysoko ceni twórczy trud naukowców, szanuje specyficzne prawa ich działalności i tworzy możliwie najlepsze warunki ich pracy”. Na przekór faktom podkreślono również, że politykę partii „zawsze cechowało dążenie do zapewnienia środowisku naukowemu niezbędnej swobody działalności naukowej i dyskusji naukowych. Władze państwowe sprawujące władzę nad szkolnictwem wyższym, wykazywały dużą wstrzemięźliwość i ostrożność w ingerowaniu w życie środowisk naukowych z powodów politycznych”.
Ostatnie kilka zdań tekstu można odczytać jako próbę usprawiedliwienia zastosowanych wobec profesorów Uniwersytetu Warszawskiego represji: „wydarzenia ostatnie dowiodły, że nie można tolerować w szkołach wyższych, a szczególnie na tak ważnych z punktu widzenia wychowania ideologicznego i politycznego kierunkach studiów, jak filozofia i ekonomia, działalności i postaw wymierzonych przeciw polityce państwa. Nie można godzić się z tym, aby poglądy młodzieży były formowane w kierunku rażąco sprzecznym z dominującą tendencją rozwoju kraju i narodu. Nie wolno też dopuszczać do tego, aby autorytet pracowników nauki wspierał i osłaniał działalność grup wichrzycielskich. Najwyższe interesy państwa i narodu, wzgląd na dobro młodzieży i troska o właściwą atmosferę polityczną życia uniwersyteckiego wymagają, aby ci pracownicy nauki, którzy systematycznie sprzeniewierzali się tym elementarnym wymogom, zostali odsunięci od wpływu na wychowanie młodzieży” – brzmiał ostatni fragment tekstu.
Na tym jednak atak się nie skończył, bo rządowa propaganda zaczęła kwestionować dorobek naukowy wyrzuconych profesorów i przedstawiać niektórych z nich jako szczególnie odpowiedzialnych za nadużycia w czasach stalinowskich.
„Zasiedzeni na uniwersytecie, wspomożeni dodatkowymi rezerwami kadrowymi z pieczołowicie dobieranego grona młodych pracowników naukowych, zasłonili się w swej działalności politycznej tarczą uniwersyteckiego immunitetu. Czuli się za nią bezpiecznie. Wszelką krytykę ich poglądów politycznych mogli przedstawiać jako zamach na uświęcone tradycją prawa naukowców, jako zamach na wolność nauki, jako podważanie świętości” – pisał w „Trybunie Ludu” (organie KC PZPR) Wiesław Mysłek. W opublikowanym tego samego dnia, co depesza o wyrzuceniu profesorów artykule „Koryfeusze nauki czy protektorzy wichrzycieli” Mysłek przypomniał, że Brus, Baczko i Bauman w połowie lat czterdziestych startowali w aparacie politycznym Wojska Polskiego — w Akademii Sztabu Generalnego, w Głównym Urzędzie Polityczno-Wychowawczym WP, w Korpusie Bezpieczeństwa Wewnętrznego.
„Z zawodowej służby wojskowej Brus zrezygnował w r. 1949, awansując w okresie 1945 — 1949 do stopnia podpułkownika. Baczko w tymże stopniu wyszedł z wojska w r. 1952, Bauman w stopniu majora w początkach 1953 r. Przerzucili się do pracy naukowej. Także tutaj szybko wspinali się po szczeblach naukowej kariery” – pisał Mysłek. Część tych zarzutów przypomniano naukowcom także w III RP, dodając także to, czego w 1968 roku propaganda rządowa nie chciała akcentować: przynależności do Komsomołu i służby w armii Berlinga.
Wszyscy wymienieni w tekście depeszy profesorowie w ciągu kilku miesięcy wyjechali z Polski. Bronisław Baczko związał się z Uniwersytetem Genewskim, Zygmunt Bauman wyemigrował początkowo do Izraela i wykładał na uniwersytecie w Tel Awiwie, ale ostatecznie osiadł w Wielkiej Brytanii i związał się z uniwersytetem w Leeds. Wykładowcą różnych zachodnich uczelni (m.in. w Oksfordzie) został Włodzimierz Brus, zaś Leszek Kołakowski po krótkim pobycie w Paryżu wyruszył za Ocean – najpierw do Montrealu, a następnie do Kalifornii (Berkeley), skąd przeniósł się do Wielkiej Brytanii. Emigrowała również socjolożka Maria Hirszowicz (w Wielkiej Brytanii wykładała na Uniwersytecie w Reading) razem z mężem – Łukaszem Hirszowiczem (historykiem w Polskiej Akademii Nauk), który został wykładowcą w London School of Economics.
Jedynym z tego grona naukowcem, który po kilku latach spędzonych na emigracji wrócił do Polski był Stefan Morawski, ale na Uniwersytecie Warszawskim ponownie zaczął pracować dopiero pod koniec lat osiemdziesiątych.
Czystki personalne objęły też inne uczelnie, m.in. Wojskową Akademię Polityczną, skąd wyrzucony został (najpierw z partii, a potem z pracy) prof. Emanuel Halicz (historyk, autor np. świetnej „Genezy Księstwa Warszawskiego”). Dodatkową karą, jaką zastosowano w stosunku do wyrzuconych z pracy i zmuszonych do emigracji profesorów było objęcie ich obowiązującym właściwie do końca PRL-u zakazem druku. (PAP)
autor: Józef Krzyk
jkrz/ aszw/