Do dziś niektóre jednostki armii szwedzkiej noszą na swoich sztandarach napis „Pultusk 1703”, a bitwa stoczona przez Szwedów z wojskami saskimi polskiego króla Augusta II Mocnego jest bardziej znana na Zachodzie, aniżeli w Polsce. Ten stan rzeczy stara się zmienić książka Krzysztofa Wiśniewskiego „Pułtusk 1703. Mazowsze w czasie wojny północnej 1702–1704”.
„Jedną z bardziej znanych na świecie bitew rozegranych na terenie Rzeczypospolitej jest starcie pod Pułtuskiem (1 maja – PAP) 1703 roku między szwedzką kawalerią pod wodzą króla Karola XII a jazdą saską dowodzoną przez feldmarszałka Adama Heinricha von Steinaua – pisze Dariusz Milewski w przedmowie do pracy Wiśniewskiego. Zaraz wyjaśnia, że zwycięzcy Szwedzi od razu zadbali o to, aby należycie wykorzystać ten sukces, wydając co najmniej sześć druków propagandowych (w języku szwedzkim i niemieckim) z opisem marszu na Pułtusk i bitwy nad Narwią.
„W Szwecji nadal funkcjonują jednostki wojskowe odwołujące się do tradycji regimentów biorących udział w bitwie, a na ich sztandarach noszą z dumą napis `Pultusk 1703`. Starcie pułtuskie najmniej znane jest w Polsce, prawdopodobnie dlatego, że nie uczestniczyły w nim wojska koronne, a litewskie, choć miały okazję wziąć udział w walce, to jednak z niej nie skorzystały” - tłumaczy.
Na brak zainteresowania bitwą pułtuską z pewnością wpłynął także fakt, że Polacy mocno odczuli przegraną swojego króla. Kontrybucje i ich egzekucja były dla nich dotkliwe, jak nigdy dotąd. Zaś sami Szwedzi twierdzili – jak podkreśla Wiśniewski - iż bardziej opłacało im się zdobyć Pułtusk niż stolicę Rzeczpospolitej Kraków.
„August II, atakując Szwecję w 1700 roku w sojuszu z Danią i Moskwą oraz za cichą zgodą Prus (opłaconą przyzwoleniem Augusta II na koronację księcia pruskiego, co było wbrew interesom polskim). August rozpoczął więc wojnę tylko siłami saskimi, osłabiając tym samym siłę pierwszego uderzenia. Zaczął ją wszak z terytorium polskiego i jako król Polski, ale we własnym interesie dynastycznym: Inflanty miały wszak nie tyle wrócić do Rzeczypospolitej, ile przypaść Wettinom jako gwarancja ich przyszłego panowania w Polsce” – czytamy w książce.
W 1703 r. armia saska choć uważana wówczas za jedną z lepszych w Europie miała już za sobą przegrane bitwy ze Szwedami, co wpłynęło na osłabienie jej morale. Do pomocy miała na Mazowszu wojska litewskie, które składały się z chorągwi pancernych oraz wołoskich i tatarskich.
„Niestety jazda litewska wykuwała się w ogniu wojny domowej, podczas której częściej niż do starć zbrojnych dochodziło do rabunków i pustoszenia majątków przeciwnika. Nader często wyciskała z ludności cywilnej więcej, niż się jej należało. Pobyt Litwinów na Mazowszu zapisał się w pamięci mieszkańców regionu jako nieustanne pasmo rabunków. Solidnie zapracowali na miano `złodziejskiej Litwy`” – pisze Wiśniewski.
Cytuje skargi dzierżawcy dóbr biskupa i mieszczan czerwińskich. „W marcu stanęła w Czerwińsku chorągiew tatarska hetmana Wiśniowieckiego pod dowództwem rtm. Talkowskiego. Ci „co dzień ubogiem ludziom, co kto miał w domu, w stodole, w komorze, chlewie zabierali, komory i skrzynie odbijając i okrutnie ludzi zabijając z rozlaniem niejednego krwie, żadnemu zbożu nie folgując ani żytu, ani szepnicy [świerzop – przyp. aut.], ani pszenicy, bez miary zabierali jałowice, barany, piniądze na piwo i na mięso przez gwałt od chłopów wyciągali”.
Wojska saskie i litewskie musiały się zmierzyć z doskonale przygotowaną i zmotywowaną armią szwedzką. „Karol XII utrzymywał dyscyplinę żelazną ręką, za najmniejsze przewinienie groziły surowe kary cielesne, gdyż wierzono, że ciało jest połączone z duszą. Sąd wojenny był swego rodzaju ceremonią, podczas której dokonywało się oczyszczenie oddziału z grzechu. (…) Nie bez wielkiej przesady, choć żartem, szwedzki generał Arvid Horn w rozmowie z polskimi senatorami na uczcie w Malborku porównał armię szwedzką do armii mnichów – bernardynów, którzy żyją w ubóstwie (nic ze sobą nie wzięli ze Szwecji), czystości (Karol XII nie pozwalał przebywać w obozie `żadnym madam ani mademozel`) i bezwzględnym posłuszeństwie wobec swego monarchy” – opisuje Wiśniewski.
Historyk podaje w publikacji wyczerpujący obraz bitwy z 1 maja 1703 r. Ocenia, że zwycięstwo Szwedów było całkowite. „Należy szacować, że ogółem poległo między 100 a 200 Sasów, przy czym ta druga liczba jest chyba bliższa rzeczywistości” - podkreśla. Kilkuset Saksończyków trafiło do niewoli. Dodaje, że szwedzkie straty były wyjątkowo niewielkie, według różnych relacji, na które się powołuje, liczyły maksymalnie kilkanaście osób.
Wiśniewski wskazuje, że „oprócz saskich żołnierzy do szwedzkiej niewoli dostało się także wiele kobiet, żon i przyjaciółek żołnierzy saskich i litewskich”. „Część z nich nie przeżyła zdobycia miasta przez Szwedów. Przy martwej żonie jednego z saskich kapitanów znaleziono niemowlę, które król szwedzki kazał nakarmić i wziął na własne wychowanie” - zaznacza.
Autor publikacji nie ma wątpliwości, że „manewry zamierzone przez króla Szwecji mogła wykonać jedynie armia zdyscyplinowana, waleczna i o wysokim morale, zdolna do ponoszenia dużych wyrzeczeń”.
„Z kolei duch bojowy Sasów i Litwinów upadł. Bardzo korzystny dla Szwedów był brak należytego współdziałania między wojskami saskimi i litewskimi. W sumie wojska Steinaua i Pocieja były liczniejsze niż szwedzka armia i połączone miałyby szanse na zwycięstwo w bezpośrednim starciu. Wśród szlachty krążyła opinia wyrażona podobno przez jednego z bohaterów bitwy pod Pułtuskiem, płk. Claude’a Pierre’a de St. Paula, że „dobrą mieli okazyję w Pułtowsku, nie tylko bić Szwedów, ale i samego króla wziąć, tylko niepotrzebny strach zatamował w tym pamięć na kawalerski i dobrych żołnierzów proceder”.
W Pułtusku Szwedzi zdobyli też bogate łupy. „(…) w ich ręce wpadł cały tabor korpusu saskiego wraz z prywatnym mieniem (dowodzącego armią feldmarszałka Adama von – PAP) Steinaua i oficerów saskich, w tym mnóstwem sreber”.
„Cenną zdobyczą była kancelaria korpusu z dokumentami dotyczącymi organizacji i liczebności saskiej armii, a także z korespondencją w sprawach politycznych. Zdobyto kasę korpusu Steinaua – 200 tys. bitych talarów (ok. 1,6 mln złp). Zdobycz w gotówce należącej do saskich żołnierzy szacowano na 200–300 tys. bitych talarów (1,6–2,4 mln złp)” - wylicza.
Dodaje, że „jeszcze tego samego dnia po południu (1 maja – PAP) Karol XII zarządził dokładną rewizję zamku, pułtuskich kościołów i domów mieszczan”. „Po pożarze, który przed kilkoma dniami spustoszył przedmieścia i część miasta, większość mieszczan złożyła swoje pieniądze w kolegiacie oraz kościele reformatów św. Józefa. Także okoliczna szlachta uważała kościoły za najbezpieczniejsze miejsce do złożenia w depozyt swego majątku w niespokojnych, wojennych czasach. Grabiąc pułtuskie świątynie, Szwedzi przejęli więc m.in. 200 tys. złp w gotówce, należącej do mieszczan i szlachty. (…) Pułtuskie duchowieństwo zostało obłożone specjalną kontrybucją. (…) jezuici i kanonicy łącznie musieli się okupić sumą 10 533 tynfów” – relacjonuje autor „Pułtuska 1703”.
„W sumie więc, wedle danych źródłowych, Szwedzi zdobyli w Pułtusku ok. 4 mln złp – dla porównania można podać, że utrzymanie armii koronnej w 1700 roku kosztowało skarb koronny 4,9 mln złp, a rok później nieco ponad 5,1 mln” - podsumowuje. „Nic więc dziwnego, że Szwedzi twierdzili, iż bardziej opłacało im się zdobyć Pułtusk niż stolicę państwa Kraków” – czytamy.
W ściąganiu nałożonych opłat Szwedzi byli bezwzględni. Karol XII kazał sprzeciwiających się karać „ogniem i mieczem, bo lepiej, żeby ucierpiał niewinny, niż żeby winny uniknął kary”. „Niech się wszyscy boją, bo muszą wiedzieć, że jak ktoś z nami zacznie, to nie oszczędzimy nawet niemowlęcia w kołysce” – mówił.
„Szwedzi stosowali się do tych zaleceń, a na Mazowszu wcielał je w życie z rozkazu króla ppłk Clas Bonde. W październiku 1703 roku Bonde stanął w Nowym Mieście Lubawskim w województwie chełmińskim, skąd miał terroryzować zachodnie Mazowsze” – czytamy. Wiśniewski pisze, że „na pierwszy ogień poszła szlachta ziemi ciechanowskiej, która już w drugiej połowie października otrzymała `ordynans`, aby zebrać podymne i w ciągu kilku dni zawieźć je do Nowego Miasta Lubawskiego”. „Szlachta uznała, że w ciągu ponad dwumiesięcznego stacjonowania wojsk koronnych, saskich i litewskich(…) jej fortuny zostały zrujnowane, zarazem jednak panowie bracia, wiedząc, co się dzieje w innych województwach, zdawali sobie sprawę że `od tej kontrybucyi, gdziekolwiek zajdzie uniwersał, uchronić się nie można`”.
Autor „Pułtuska 1703” podkreśla, że „wioski i folwarki osób, które zidentyfikowano jako przeciwników szwedzkich oraz tych, którzy odmówili zapłaty były palone po uprzednim zarekwirowaniu wszelkich przydatnych mobiliów, inwentarza i żywności.
Wskazuje, że wyjątkowo surowo traktowano dobra biskupa płockiego. „Tam, gdzie mieszkańcy uciekli lub nie mogli zapłacić kontrybucji, Szwedzi zmuszali ks. Malickiego, by osobiście podpalał wioski. Na pogorzeliskach kazano stawiać słup, do którego przybijano kartę z informacją: „Ja, ks. Malicki, ekonom Jegomości ks. biskupa płockiego, ręką moją zapaliłem tę wieś dla nieposłuszeństwa chłopów roku tego 1704 miesiąca N dnia N”.
W książce „Pułtusk 1703” autor nie zatrzymuje się jedynie na opisie samej batalii. „Ukazuje bitwę pułtuską na tle przemian ustrojowych i kryzysu państwa polsko-litewskiego, przyspieszonego i zaostrzonego przez niefortunne – choć niepozbawione dobrych intencji – poczynania jego saskiego władcy Augusta II Mocnego”.
Praca Krzysztofa Wiśniewskiego „Pułtusk 1703. Mazowsze w czasie wojny północnej 1702–1704” ukazała się nakładem Oficyny Wydawniczej Mówią Wieki. (PAP)
Autor: Wojciech Kamiński