"Ingvar Kamprad - twórca IKEI - nikogo nie zamordował, ale przyjaźnił się z mordercami; to modelowy przykład, jak Szwedzi uwikłani byli w nazizm" - powiedziała w rozmowie z PAP Elisabeth Asbrink, laureatka Nagrody im. Ryszarda Kapuścińskiego za reportaż literacki.
Elisabeth Asbrink otrzymała w piątek Nagrodę im. Ryszarda Kapuścińskiego za reportaż literacki - jako autorka opartej na faktach książki "W Lesie Wiedeńskim wciąż szumią drzewa". Bohater, pochodzący z rodziny wiedeńskich Żydów Otto, został jako 13-latek wywieziony w 1938 r. do Szwecji. Jego rodzice załatwili to z ogromnym trudem, aby zapewnić chłopcu bezpieczeństwo w niepewnych czasach. Skorzystali z działań szwedzkiej misji ewangelickiej działającej wśród wiedeńskich Żydów, która uzyskała zgodę na przewiezienie do zamykającego przed żydowskimi uchodźcami kraju setki żydowskich dzieci. Po przybyciu na miejsce zostały one zapędzone do ciężkiej pracy, poza uratowaniem życia nikt nie zamierzał im w niczym pomagać. Otto spotkał w Szwecji obojętnych, nieczułych ludzi, ale także zyskał przyjaciół. Jednym z nich był jego rówieśnik Ingvar Kamprad - członek szwedzkiej organizacji nazistowskiej. Poglądy nie przeszkodziły mu jednak w przyjaźni z Ottonem.
PAP: Jak bardzo rozpowszechnione były sympatie nazistowskie w Szwecji?
Elisabeth Asbrink: Na północy kraju sympatyków było znacznie mniej niż na południu. Do zrozumienia tej sprawy potrzebna jest znajomość kontekstu. Szwedzi tradycyjnie zapatrzeni byli w niemiecką poezję, muzykę, filozofię, znajomość języka niemieckiego była dla nich taką drogą do europejskiej kultury. Z drugiej strony w Szwecji niezwykle silny był strach przed Rosją, przed bolszewikami. W oczach wielu Szwedów Hitler był jedynym człowiekiem, który mógł przeciwstawić się Stalinowi. To tylko niektóre przyczyny sporej popularności ruchu nazistowskiego w Szwecji.
PAP: W historii Ingvara Kamprada skupia się wiele problemów szwedzkiej historii XX wieku. Jak twórca IKEI jest odbierany w kraju? Jako archetyp skutecznego biznesmena czy raczej człowiek z "brunatną" przeszłością?
Elisabeth Asbrink: Dla mnie jest on doskonałym przykładem szwedzkiego zaangażowania w nazizm. Kamprad miał niemiecką babcię z Sudetów, która sympatyzowała z Hitlerem, a dzień, w którym przyłączył on Sudety do Rzeszy, uznała za najpiękniejszy w swoim życiu. Kamprad nikogo nie zabił, ale sympatyzował z mordercami. Przez wiele, wiele lat ukrywał zresztą ten fakt i dopiero przyciśnięty do muru, skonfrontowany z niepozostawiającymi wątpliwości dokumentami, przyznał, że w młodości błądził. Kilka lat później na światło dzienne wypłynęły kolejne dokumenty, które odsłaniały jeszcze więcej. Okazało się, że Kamprad należał do nazistowskiej partii Svensk Socialistisk Samling (Szwedzka Koalicja Socjalistyczna) i był jej aktywnym członkiem, werbował nowych członków. Skonfrontowany z faktami Kamprad mówił, że bardzo mu przykro, że przeprasza. Przyznał się jednak tylko do tego, czemu nie mógł w żaden sposób zaprzeczyć.
PAP: Z pani książki wynika, że już po wojnie Kamprad bardzo blisko przyjaźnił się z działającym w organizacjach nacjonalistycznych i neonazistowskich Peterem Engdahlem, co mogło pomagać mu w sprawach biznesowych. Tak się składa, że w tym towarzystwie było wielu wpływowych ludzi.
Elisabeth Asbrink: Sądzę, że właśnie tak było, próbowałam tę sprawę badać. Nie trafiłam jednak na żaden bezsprzeczny dowód, że ówczesny ruch faszystowski w Szwecji wpierał IKEĘ ani że ta firma wspierała ten ruch. To jednak charakterystyczne dla nazizmu w Szwecji, że często chodziło o wspieranie partnerów w interesach.
PAP: Jak Kamprad, ideowy nazista, łączył swoje poglądy z tak wielką przyjaźnią z Ottonem - Żydem cudem ocalonym z rąk jego idoli?
Elisabeth Asbrink: Myślę, że to zagadka ludzkiej natury. Tak jest, że gdy staniemy z kimś twarzą w twarz, poznamy go jako człowieka, to zachowujemy się wobec niego bardziej przyzwoicie niż wobec osób nieznanych. Mamy tendencję do robienia dla takiego człowieka wyjątku od wyznawanych reguł. Każdy amerykański rasista znał jakiegoś Afroamerykanina, którego był skłonny wyłączyć ze swoich rasistowskich uogólnień. Tak zapewne się stało w przypadku Ingvara i Ottona. To z jednej strony piękne, że umieli się zaprzyjaźnić, ale z drugiej strony - to właśnie taki sposób myślenia, powtarzanie, że istnienie wyjątku potwierdza rasistowską regułę, nakręca rasistowskie stereotypy.
PAP: W 2010 roku zrobiła pani wywiad z Kampradem, jakie wrażenie pani odniosła?
Elisabeth Asbrink: Gdy spytałam go o Ottona okazało się, że bardzo dobrze go wspomina, byli sobie bardzo bliscy. Ale kiedy spytałam go o nazistowską przeszłość, jego pamięć odmówiła współpracy, nie zdradził żadnych szczegółów swojej działalności. Z rozmowy jednak jasno wynikało, że Kamprad nadal podziwia lidera szwedzkich nazistów Pera Engdahla, nazywa go wielkim człowiekiem. Na pewno Kamprad nie zdystansował się całkowicie wobec przeszłości.
PAP: Czy w pani ocenie Szwecja rozliczyła się ze swoją historią z czasów II wojny światowej?
Elisabeth Asbrink: Szwecja ma na pewno jeszcze wiele historii do opowiedzenia, ten proces dzieje się właśnie na naszych oczach. My, Szwedzi lubimy myśleć o sobie jako o takim dobrym kraju, który nie brał udziału w wojnie, za to stał się schronieniem dla ludzi prześladowanych przez nazistów. Ale tak było od roku 1943, kiedy Szwecja przyjęła 7 tys. żydowskich uchodźców z Danii. To była piękna akcja, za którą poszły następne, ale mało kto pamięta o tym, co było wcześniej. Od końca lat 30., kiedy coraz więcej Żydów szukało schronienia, miało miejsce uszczelnianie szwedzkich granic. W kraju odbyła się wielka dyskusja na temat sensu przyjmowania w Szwecji żydowskich uchodźców. Protestowali przedstawiciele zawodów, które czuły się zagrożone konkurencją, jak lekarze czy kupcy, ale też różnego rodzaju sympatycy nazistów, którzy podnosili tradycyjne, antysemickie argumenty.
PAP: Czy historia Ottona nie skupia w sobie jak w soczewce wszystkich wad pomocy humanitarnej od tamtych czasów po dzień dzisiejszy?
Elisabeth Asbrink:Trochę tak jest. Pod koniec lat 30. Szwedzi uszczelnili granice, ograniczyli liczbę przyjmowanych imigrantów, zwłaszcza żydowskich. Po długich negocjacjach zgodzili się przyjąć setkę dzieci żydowskiego pochodzenia, ale takich, które spełniały pewne warunki - były zdrowe, grzeczne, dobrze wychowane, pracowite i ochrzczone. Przyjęli je pod warunkiem, że rodzice zobowiążą się do zabrania ich za rok, dwa. Szwedzi zachowywali się tak, jakby sądzili, że nie muszą postępować wobec tych dzieci z empatią, wystarczająco dużo zrobili ratując im życie. Rodzice tych dzieci do Szwecji przyjechać nie mogli, nawet wtedy, gdy stało się jasne, że w ich własnym kraju grozi im śmierć. Analogiczna sytuacja zdarzyła się w ostatnich latach w Szwecji z uchodźcami z Somalii. Pewien młody Kurd powiedział mi po przeczytaniu tej książki, że odnalazł w niej swoje doświadczenia. Myślę, że w ogóle we współczesnej Europie w zbyt małym stopniu uświadamiamy sobie, myśląc o losie uchodźców, że kiedyś możemy stanąć na ich miejscu, że to my sami możemy potrzebować pomocy.
W styczniu tego roku w Polsce ukazała się kolejna książka Asbrink - "Czuły punkt". Tym razem reporterka opisuje historię, która rozegrała się wiosną 1999 r. w miejscowości Malexander, gdzie podczas napadu na bank z rąk złodziei zginęło dwóch policjantów. A wszystko zaczęło się w teatrze. Znany szwedzki dramaturg i reżyser Lars Noren postanowił stworzyć spektakl z udziałem więźniów. Aktorów znalazł w jednym z cięższych zakładów karnych. Wybrał trzech skazanych z długimi wyrokami i napisał sztukę specjalnie dla nich, wykorzystując ich doświadczenia i opowieści. Aktorzy okazali się jednak sprytniejsi od reżysera. Przepustki wykorzystywali do organizowania napadów na banki, a część skradzionych pieniędzy przeznaczali na wspieranie organizacji nazistowskich. "Czuły punkt", podobnie jak nagrodzona książka "W Lesie Wiedeńskim wciąż szumią drzewa", ukazały się nakładem wydawnictwa Czarne. (PAP)
Rozmawiała Agata Szwedowicz
aszw/ dym/