W centrum obchodów rocznicy 1 września 1939 r. w RFN długo znajdowała się „walka o pokój”. Losy i cierpienia Polaków pomijano lub marginalizowano. Do przełomu doszło w 1989 r., ale wiedza o polskiej traumie jest nadal niewystarczająca – uważa dyrektor Niemieckiego Instytutu Spraw Polskich w Darmstadt Peter Oliver Loew.
PAP: Dzień 1 września 1939 r. jest ważnym symbolem historycznej tożsamości Polaków, natomiast dla Niemców ta data jest szalenie niewygodna, gdyż przypomina o rozpętaniu przez nich II wojny światowej, która skończyła się ich totalną klęską. Jaki był stosunek Niemców do tej problematycznej rocznicy w pierwszych latach po wojnie?
Peter Oliver Loew: Po II wojnie światowej niemieckie społeczeństwo było w szoku. Wojna doprowadziła do zniszczenia Niemieckiej Rzeszy. Rocznica 1 września była okazją do refleksji nad kondycją niemieckiego społeczeństwa i próbą znalezienia odpowiedzi na pytanie, jak mogło do tego dojść. Polska, jako ofiara niemieckiej napaści, znajdowała się na marginesie tych rozważań. Uroczystości miały raczej charakter lokalny, bez większego zasięgu.
PAP: Czy po powstaniu RFN w 1949 r. coś się zmieniło?
P.O.L.: Na zachodzie Niemiec nie było centralnie koordynowanych obchodów. Inicjatywa wychodziła najczęściej od związków zawodowych, ruchów pokojowych, także od komunistów, częściowo inspirowanych przez Moskwę i NRD. Organizowany przez te siły „Dzień Antywojenny” był okazją do protestów przeciwko zachodnim zbrojeniom, broni atomowej i obecności USA w Europie, a nie do przypominania o losie Polaków.
PAP: A jak obchodzono rocznicę wybuchu wojny w NRD?
P.O.L.: NRD była w tym samym bloku politycznym, co socjalistyczna Polska. To obligowało do okazywania sojusznikowi empatii. W pierwszych latach po wojnie rzeczywiście przypominano o straszliwych doświadczeniach Polaków podczas niemieckiej okupacji, ale już w latach 50. doszło do rytualizacji obchodów: świętowano braterstwo broni i agitowano przeciwko „podżegaczom wojennym” na kapitalistycznym Zachodzie. 1 września obchodzono jako światowy dzień pokoju, aby podkreślić, że obóz komunistyczny jest gwarantem pokoju na świecie.
PAP: Wydarzenia w Polsce w 1956 r, tzw. Polski Październik, wzbudziły zainteresowanie Polską w RFN. Powstanie rządu Willy’ego Brandta w 1969 r. doprowadziło do polsko-niemieckiego zbliżenia, a w grudniu 1970 r. rząd RFN uznał polską granicę zachodnią. Czy te zmiany przyczyniły się do lepszego zrozumienia znaczenia 1 września dla Polaków? Czy miały wpływ na podejście do rocznicy wybuchu wojny?
P.O.L.: Nie od razu. Co prawda w 1979 r., w czterdziestą rocznicę wybuchu wojny, prezydent RFN Karl Carstens wygłosił w radiu i telewizji okolicznościowe przemówienie, zajął się jednak przede wszystkim konsekwencjami wojny dla Niemców. Politycy i związkowcy na wiecach mówili dużo o pokoju, pomijając jednak temat napaści na Polskę i polskie losy pod niemiecką okupacją.
PAP: „Pamięć o wybuchu II wojny światowej i o losie Polski pozostała do 1988 r. zastanawiająco nikła” – napisał Pan w wydanej kilka lat temu książce o 1 września w kulturze pamięci Polski i Niemiec. Kiedy doszło do przełomu?
P.O.L.: Do rzeczywistego przełomu doszło dopiero w 1989 r. W obu krajach – RFN i NRD - odbyły się specjalne posiedzenia parlamentów. W Berlinie Wschodnim posłowie ograniczyli się do zwykłych propagandowych sloganów o braterskiej walce przeciwko faszyzmowi. W Bundestagu w Bonn odbyło się specjalne posiedzenie, podczas którego przedstawiciele wszystkich partii mówili o losie Polaków pod niemiecką okupacją. Kanclerz Helmut Kohl powiedział, że Polska stała się „pierwszą ofiarą narodowo-socjalistycznej wojny rasowej i niszczycielskiej”. O sesji parlamentu informowały obszernie wszystkie wpływowe media. To był punkt zwrotny nie tylko dla niemieckiej polityki, ale także dla niemieckiego społeczeństwa.
PAP: Dla społeczeństwa? Dlaczego?
P.O.L.: W kilkuset niemieckich miastach i gminach odbyły się obchody 50. rocznicy wybuchu wojny. Podczas tych uroczystości dużo mówiono o Polsce. Była to konsekwencja fali sympatii i empatii do Polski wywołanej powstaniem „Solidarności” i jej walką o wolność. 1 września 1989 r. był po latach 1830-1831 (fala sympatii dla Polaków po powstaniu listopadowym – PAP) dniem największej empatii dla Polski.
PAP: Dlaczego ten proces zrozumienia wagi września 1939 r. dla Polaków trwał tak długo?
P.O.L.: Niemcy, z małymi wyjątkami, nie byli świadomi wojennych cierpień Polaków, a bez tej wiedzy trudno jest wzbudzić empatię i współczucie. To długo trwało. Ten proces do dziś nie jest zakończony. Niemcy nadal wiedzą za mało o traumie, jaką jest dla Polaków wrzesień 1939 r.
PAP: Od zwrotu w 1989 r. wizyty niemieckich polityków w Polsce w rocznicę 1 września stały się niemal rutyną. Pierwszym prezydentem RFN, który uczestniczył w uroczystościach na Westerplatte, był w 1999 r. Johannes Rau. Za jego przykładem poszli Horst Koehler (2004), Angela Merkel (2009), Joachim Gauck (2014) i Frank-Walter Steinmeier (2019). W Niemczech ten dzień przechodzi jednak nadal niemal niezauważony.
P.O.L.: Uważam, że niemiecka opinia publiczna rejestruje rocznicę Września. W wiadomościach telewizyjnych i w wiodących dziennikach są relacje z obchodów na Westerplatte. Z pewnością dzień 1 września nie ma wśród Niemców tego emocjonalnego znaczenia, tej głębi, co w Polsce. Bardziej tragiczny i dramatyczny jest dla Niemców 8 maja 1945 r. jako dzień ostatecznej klęski i kapitulacji, końca Rzeszy. Nasze narody mają różne perspektywy pamięci.
PAP: Co jest istotne dla niemieckiej pamięci?
P.O.L.: Dla Niemców 1 września nie jest tylko bilateralnym, polsko-niemieckim dniem pamięci, lecz także początkiem wojny światowej, która najpierw uderzyła w niemal całą Europę, aby następnie ogarnąć cały świat. Ten dzień przypomina Niemcom o ich odpowiedzialności za świat. Polska jest ważnym, ale nie jedynym uczestnikiem tej pamięci.
PAP: W 2020 r. Bundestag zdecydował o powstaniu w Berlinie Miejsca pamięci i spotkań, poświęconego polskim ofiarom wojny i okupacji. Pan i inne osoby związane z tym projektem od kilku lat organizujecie obchody 1 września w parku Tiergarten, gdzie ma powstać placówka nazywana obecnie Polsko-Niemieckim Domem. W tym roku w uroczystości ma uczestniczyć m.in. ministra spraw zagranicznych Annalena Baerbock i ministra stanu do spraw kultury Claudia Roth. Jakie znaczenie ma ich obecność?
P.O.L.: To sygnał, że politycy rozumieją, że chodzi o ważną rocznicę i trzeba być obecnym. Nie spodziewamy się, że pół Berlina wyjdzie na ulice, żeby uczcić ten dzień. Być może przyjdzie 200, 300, a może 500 osób, ale to już jest coś. Chcieliśmy zorganizować tegoroczne obchody w Bundestagu, ale okazało się to niemożliwe, między innymi z powodu wakacyjnej przerwy w pracach parlamentu.
PAP: W tym roku 1 września w Turyngii i Saksonii odbędą się wybory do lokalnych parlamentów. W obu landach duże szanse na zwycięstwo ma skrajnie prawicowa partia Alternatywa dla Niemiec (AfD). Jaki sygnał popłynie w świat, przede wszystkim do Polski, jeżeli w taki dzień partia, której prominentni członkowie nie kryją rewizjonistycznych poglądów na II wojnę światową, rzeczywiście wygra?
P.O.L.: To kolejny dowód na to, że dla Niemców 1 września nie jest dniem aż tak ważnym i wzbudzającym emocje. Gdyby decydenci chociaż przez chwilę zastanowili się, to by przewidzieli, że w dzień po wyborach 2 września na pierwszych stronach gazet może pojawić się tytuł: „1 września, w rocznicę wybuchu wojny, naziści dochodzą do władzy w Niemczech”. Bezmyślnie wybrano termin, który pasował do politycznego kalendarza, nie zastanawiając się nad konsekwencjami.
Peter Oliver Loew jest niemieckim historykiem i tłumaczem, a także wykładowcą akademickim. Od 2019 r. kieruje Niemieckim Instytutem Spraw Polskich w Darmstadt. W Polsce ukazały się jego książki, m.in. „My niewidzialni. Historia Polaków w Niemczech” (2017), „Gdańsk. Biografia miasta” (2013) i „Nigdy więcej wojny. 1 września w kulturze pamięci Polski i Niemiec w latach 1945-1989” (2022).
Rozmawiał Jacek Lepiarz (PAP)
lep/ akl/