1 września 1949 r. w Warszawie urodził się Mirosław Chojecki – opozycjonista, członek Komitetu Obrony Robotników, współtwórca niezależnego ruchu wydawniczego w PRL, współorganizator Niezależnej Oficyny Wydawniczej, która w podziemiu wydała ponad 500 książek; kawaler Orderu Orła Białego.
„Na Mokotowie był taki strażnik, który odbierał szelki, paski, sznurowadła. No i jak ja stanąłem przed nim, to on mnie zapytał: Panie Mirosławie, a teraz to na długo? Bo siedziałem 44 razy w latach 1976-1980. Średnio w ciągu tych pięciu lat siedziałem jeden dzień w tygodniu – wspominał Chojecki w reportażu Urszuli Żółtowskiej-Tomaszewskiej pt. „Choj, opowieść o Mirosławie Chojeckim” (Polskie Radio, 2018).
Jest synem Marii Stypułkowskiej-Chojeckiej ps. Kama, łączniczki i sanitariuszki batalionu Armii Krajowej „Parasol”, która brała udział w wykonaniu wyroku na Franzu Kutscherze, oraz żołnierza tego samego batalionu Jerzego Chojeckiego ps. Spokojny. O tym, że jego mama brała udział w najgłośniejszej akcji Kedywu, dowiedział się w szkole. „W moim liceum imienia Kołłątaja w Warszawie było spotkanie młodzieży z uczestniczką tej akcji – okazała się nią moja mama” – powiedział PAP Mirosław Chojecki. „Było to dla mnie ogromnym zaskoczeniem, że mieszkam pod jednym dachem z kimś takim, postacią historyczną. Wcześniej nigdy o tym nie rozmawialiśmy. Miałem wtedy 15 lat i zaczytywałem się raczej Jackiem Londonem i Karolem Mayem, a sprawy wojny i okupacji mniej mnie interesowały” – wyjaśnił.
Studiując na wydziale chemii Politechniki Warszawskiej, Mirosław Chojecki brał udział w strajkach studenckich w marcu 1968 roku. Już wtedy powielał pierwsze ulotki, wykorzystując wyżymaczkę pralki „Frania”. Wyrzucony z Politechniki, studia dokończył w 1974 r. na Wydziale Chemii Uniwersytetu Warszawskiego. Podjął pracę w Instytucie Badań Jądrowych w Świerku.
„Chemikiem zostałem przez przypadek. Duży wpływ mieli na mnie rodzice – ojciec inżynier uważał, że politechnika najbardziej mi się przyda w życiu” – wspominał. „A mnie tak naprawdę było wszystko jedno. Wiedziałem, że nie ma znaczenia, co będę studiował, bo i tak w życiu będę robił to, co będę chciał. Istotnym było, by ten papierek ukończenia studiów wyższych zdobyć – wówczas to było chyba bardziej istotne niż dziś” – opowiadał Chojecki w „Zapiskach ze współczesności”, zarejestrowanych w 2013 roku na stronie Ninateka.pl.
Człowiekiem, który miał nań największy wpływ na początku lat 70., był – jak dziś ocenia - Władysław Bartoszewski. Poznali się bliżej, gdy Chojecki pomagał mu opróżnić mieszkanie z dokumentów pozostawionych przez emigrantów marcowych – Bartoszewski dostał cynk, że może być u niego rewizja.
„Powiedział mi wówczas, że jak się siedzi w kryminale - a przecież wiemy, że pan Władysław w kryminałach komunistycznych sporo lat był przesiedział – to najważniejszą rzeczą jest, by wyjść z tego kryminału” – mówił Chojecki. „Ale tak naprawdę to nie jest jeszcze najważniejsze – no bo jak się siedzi i nie ma się kary śmierci, to się kiedyś z tego kryminału wyjdzie. Znacznie ważniejsze jest, by potem, po wyjściu, móc spojrzeć ludziom w oczy – przyjaciołom, rodzinie, kolegom” – wyjaśnił.
Drugą sprawą, którą przekazał mu Bartoszewski doświadczony pobytem w Auschwitz i więzieniach UB, była „nauka tolerancji”. „Mówił mi, że najważniejsze jest, by zachować w pamięci wszystko to, co dobre, a zapominać zło, które ludzie nam wyrządzają. Inaczej nie sposób jest w takim kryminale przeżyć. Z drugiej strony, jeżeli po wyjściu z takiego kryminału nie szuka się dobrych stron bliźniego, to bardzo trudno jest żyć” – podkreślił Mirosław Chojecki.
W 1976 r. został członkiem Komitetu Obrony Robotników. Jeździł na radomskie procesy robotników, organizowane przez władze komunistyczne po czerwcu 1976 r., odbywające się w atmosferze terroru i zastraszania - zarówno podsądnych, ich adwokatów, jak i osób wspierających. Został wówczas dotkliwie pobity.
Zaangażował się w tworzenie podziemnego ruchu wydawniczego. „Kiedy przyszło do zakładania KOR-u, to ja byłem jedyny taki bardziej technicznie wykształcony. Trzeba było w pewnym momencie zrobić farbę drukarską, żeby drukować te różne nasze ulotki, pisemka. A ja byłem chemikiem z wykształcenia i tę farbę zrobiłem. I tak zostałem wydawcą” – wyjaśnił Chojecki.
Drukował pierwsze czasopisma niezależne: „Biuletyn informacyjny KOR” i „Komunikat”. W październiku 1976 r. po raz pierwszy został zatrzymany przez milicję. Był jednym ze współorganizatorów Czarnego Marszu – manifestacji krakowskich studentów po zamordowaniu Stanisława Pyjasa w maju 1977 roku.
W sumie zatrzymany i aresztowany był 44 razy. „Nigdy nie miałem pewności, czy zamykają mnie na 48 godzin, czy na 10 lat. W Związku Sowieckim za podobne sprawy dysydenci dostawali 25 lat łagru. W Czechosłowacji Havel został skazany na cztery lata więzienia za ułamek tego, czym my zajmowaliśmy się w Polsce” – powiedział Chojecki Cezaremu Łazarewiczowi w wywiadzie pt. „Najpierw była Frania” („Tygodnik Powszechny, 2016).
25 marca 1980 r. został oskarżony o kradzież powielacza i kolejny raz aresztowany. Gdy podjął głodówkę, był przymusowo brutalnie dokarmiany.
„Zaczęły płynąć protesty z całego świata przeciw aresztowaniu szefa Niezależnej Oficyny Wydawniczej, ale szefem nigdy nie byłem. Wydawnictwo prowadziliśmy kolektywnie. Konrad Bieliński odpowiadał za infrastrukturę: druk, lokale, ludzi, sprzęt i w ogóle był złotą rączką. Jak się maszyna psuła, jechał i naprawiał. Grzegorz Boguta zajmował się głównie organizowaniem składania i pracami introligatorskimi, kolportażem. Adam Michnik miał ogromny wpływ na profil wydawniczy NOW-ej” – opowiadał Chojecki. Często też przypominał, że „Nieocenzurowana Oficyna Wydawnicza” powstała najpierw w środowisku Katolickiego Uniwersytetu Lubelskiego – jej inicjatorami byli Janusz Krupski, Piotr Jegliński i Wit Wojtowicz.
W sierpniu 1980 r. Chojecki trafił, wraz z Konradem Bielińskim, do strajkującej Stoczni Gdańskiej. Drukowali ulotki i biuletyny strajkowe. W pamięci utkwił mu szczególnie 16 sierpnia – „najważniejszy, najbardziej dramatyczny moment Sierpnia” - kiedy to dyrektor stoczni Klemens Gniech zgodził się na spełnienie początkowych postulatów robotników: przywrócenie do pracy Anny Walentynowicz i Lecha Wałęsy, podwyżkę płac dla każdego zatrudnionego, budowę pomnika ofiar grudnia 1970 r. i gwarancje nietykalności dla strajkujących.
„Wałęsa ogłosił koniec strajku, stoczniowcy zaczęli wychodzić. W tym momencie Alina Pieńkowska i Anna Walentynowicz zaczęły zatrzymywać wychodzących, tłumacząc, że nie powinni kończyć strajku w momencie, gdy zostały zaspokojone tylko ich żądania, ale nie postulaty innych zakładów. Wtedy właśnie zaczął się strajk solidarnościowy” - wspominał. „Ja także chodziłem po różnych zakładach pracy, byłem m.in. w porcie i tłumaczyłem, że stocznia stoi, że jest to strajk solidarnościowy” - dodał.
23 sierpnia został aresztowany, gdy na chwilę wyszedł poza bramę Stoczni. Zwolniono go z aresztu, gdy zostały podpisane Porozumienia Sierpniowe. Dzięki nim ponownie dostał pracę w Instytucie Badań Jądrowych. Wszedł w skład komisji ds. dostępu „Solidarności” do środków masowego przekazu. Organizował ruch wydawniczy Regionu Mazowsze NSZZ „Solidarność”.
Nie od początku zdawał sobie sprawę ze znaczenia wydarzeń w stoczni. „Po 30 latach dopiero widać tak naprawdę, jakie to wszystko było ważne. Wstąpienie Polski do Unii Europejskiej, do NATO to w pewnym sensie owoce tamtego strajku, tamtego sierpniowego zrywu” – mówił PAP Mirosław Chojecki w 2010 roku.
Jesienią 1981 r. Chojecki pojechał do Frankfurtu nad Menem, by zaprezentować polski niezależny ruch wydawniczy na największych w Europie targach książki. „Ekspozycja wydawnictw podziemnych robiła duże wrażenie” – wspominał. Stan wojenny uniemożliwił mu powrót. W latach 1982-89 był współpracownikiem Biura Zagranicznego „Solidarności” w Brukseli odpowiedzialnym za wysyłkę do kraju sprzętu poligraficznego, wydawał też w Paryżu miesięcznik „Kontakt”. Założył też firmę „Video-Kontakt” produkującą materiały dokumentalne poświęcone działaniom „Solidarności” i rozprowadzającą kasety wideo z cenzurowanymi przez komunę filmami, m.in. „Przesłuchaniem” Ryszarda Bugajskiego.
Do Polski wrócił w 1990 roku. Współtworzył pierwszą komercyjną stację telewizyjną NTW, założył też Grupę Filmową „Kontakt” – jest producentem i scenarzystą kilkuset filmów dokumentalnych o najnowszej historii Polski. W 2003 roku zainicjował powstanie Stowarzyszenia Wolnego Słowa - został jego prezesem honorowym.
W 2022 r. prezydent Andrzej Duda odznaczył go Orderem Orła Białego.
Według Chojeckiego nie ma nic złego ani zadziwiającego w obecnych podziałach środowisk odwołujących się do etosu Solidarności. „Obecnie to środowisko dzieli się na wiele różnych struktur - jest tu i związek zawodowy Solidarność, i partia PiS, ale także partia PO. W roku 80 Solidarność była ogromnym ruchem społecznym na rzecz demokracji. Dzisiaj jesteśmy krajem demokratycznym i dlatego różni ludzie poszli w różne strony, co jest naturalne i normalne. Wówczas mieliśmy potężnego przeciwnika, brakowało chleba, wolności, niepodległości - wokół tych głównych celów społeczeństwo się jednoczyło, ale dziś nie ma takiej konieczności. Dziś różnimy się między sobą i dobrze, że się różnimy. Kiedyś już mieliśmy moralno-polityczno-społeczną jedność pod sztandarem partii komunistycznej i bardzo dobrze, że to się skończyło” – powiedział PAP Mirosław Chojecki.
„Z upływem lat coraz bardziej doceniam znaczenie Sierpnia, bo widzę, że jesteśmy krajem demokratycznym, europejskim, nie azjatyckim, że będąc członkami UE, chyba dość dobrze dajemy sobie radę” - dodał.
W jego ocenie „najważniejsze jest przełamywanie sowietyzacji”. „Sowietyzacja to jest akceptacja własnej niemocy – pogodzenie się z tym, że nie ma wyjścia” – wyjaśnił. „Przykładem takiej postawy jest niska frekwencja wyborcza” – podkreślił.
Mirosław Chojecki nie pozostaje obojętny wobec polskiej rzeczywistości. „Premier Donald Tusk przed objęciem funkcji kilkakrotnie zapowiadał `siłowe` obejmowanie urzędów przez nową koalicję. Już te wzmianki niezmiernie mnie niepokoiły, gdyż nawet w zapale walki wyborczej politycy państwa demokratycznego nie powinni nigdy `obiecywać` swojemu elektoratowi działań o natychmiastowej skuteczności, z pominięciem wymaganych procedur prawnych. Przyznaję, że brzmi to efektownie, ale nie pasuje to do demokratycznego kraju w sercu Europy” – napisał w artykule pt. „Niedobra lekcja dla społeczeństwa” opublikowanym w „Rzeczpospolitej” 10 stycznia 2024 roku.
„Byłem członkiem Komitetu Obrony Robotników, współorganizatorem Niezależnej Oficyny Wydawniczej, która w podziemiu wydała ponad 500 tytułów książek. Nazywaliśmy się zawsze opozycją demokratyczną. Toteż ja i spora część mojego środowiska jesteśmy przywiązani zarówno do ideałów niepodległości naszego kraju, jak i do demokracji, która równoznaczna jest z państwem prawa” - przypomniał. „Tocząca się u naszych granic wojna z Rosją absolutnie wyklucza takie osłabiające Polskę działania. Także mianowanie na wysokie stanowiska ludzi współpracujących w przeszłości z FSB jest posunięciem bardzo ryzykownym. Podkreślę, że spadkobierczyni KGB, obecna FSB, jest służbą rosyjską wrogą Polsce i nastawioną na jej osłabianie. Toteż powrót tych skompromitowanych ludzi na wysokie stanowiska budzi najwyższy niepokój i wzmaga chaos wewnętrzny w Polsce” – dodał.
„Rozumiem, że nowe władze chcą swoimi ludźmi obsadzić wiele stanowisk. Podobna jest praktyka w wielu krajach. Jednak nie powinno się do tego używać `silnych ludzi` zamiast przepisów prawa” – ocenił Mirosław Chojecki.
Paweł Tomczyk (PAP)
top/ wus/