Kilkuset miłośników ortografii z różnych części kraju napisało w sobotę w Katowicach ogólnopolskie Dyktando. Osoba, która popełniła w nim najmniej błędów zostanie Mistrzem Ortografii Polskiej 2024. Wyniki będą ogłoszone po południu.
Organizatorzy opublikowali na swojej stronie internetowej tekst pt. „Fantazmaty polonisty”, z którym zmagali się uczestnicy konkursu. Autorkami są prof. dr hab. Anna Dąbrowska oraz prof. dr hab. Ewa Kołodziejek.
„Rozmarzony, choć co nieco znużony polonista w kobaltowoniebieskim T-shircie z naręczem lilii, szałwii, młodych marchwi i cukinii, z wolna przedzierał się przez burzany i bażyny w kierunku Starej Łomży przy Szosie w kotlinie Narwi.
Lejtmotywem jego rozważań był enchirydion lingwistyczny, w którym chciał umieścić apoftegmaty swoich mistrzów: Noama Chomsky’ego/Chomskiego czy Ferdynanda/Ferdinanda de Saussure’a. Ileżby dał, by w późnowieczornej dyspucie móc poobcować z tak tęgimi umysłami! Ale cóżby on, niebożątko, mało zamożny nauczyciel polonista mógł rzec, siedząc vis-a-vis takiego, dajmy na to, Baudouina de Courtenay! I jaką wybrać formę? Pluralis maiestaticus? Megapomysł! Zagrałby va banque i podjął dyskusję o języku średnio-dolno-niemieckim albo o nie najnowszych, choć trudno akceptowalnych tych wszystkich outsourcingach, overdrive’ach, copywriterach. Poniewczasie pojął jednak, że to mrzonki, że może co najwyżej spisać bon moty owych koryfeuszy lingwistyki i wydać w Wydawnictwie Naukowym PWN.
Znienacka nad jego głową coś zahurgotało i zacharchotało. Zrazu pomyślał, że to niby-śpiew dziwożony nęcącej młodzieńców niczym mszywioły w sadzawce. Zastanawiał się, czy przypomina kobietę-rybę, czy raczej kobietę wampira. Gdyby wiedział, toby stworzył jej portret techniką decoupage’u/dekupażu i powiesił na dędze u wierzei wiejskiego domostwa. Upojony rzegotem rzekotki szedł przez chaszcze nieostrożnie. Nieomal rozdeptał żarłocznego gnatarza rzepakowca, dotknął groźnego bielunia dziędzierzawę, potrącił zbłąkaną dieffenbachię/diffenbachię, pokłuł się kolcami ostrężyny.
Naraz usłyszał huk i chrzęst, a na leśnej drodze pojawił się rozklekotany citro?n, na oko mało sprawny rzęch z wysokoobrotowym silnikiem. Siedział w nim dawno niewidziany koleżka, który jechał do Wnor-Pażoch w Podlaskiem i zapraszał na foie gras i beaujolais. Zawahał się, ale ponaddwudziestoletnia przyjaźń zobowiązuje. Miał trochę hajsu na rozkurz, więc pół zmartwiony, pół szczęśliwy porzucił lingwistyczne miraże i pojechał grać z kumplem w drużbarta. Notabene, pomyślał, nie dobrze, ale wspaniale mieć takiego druha”.(PAP)
kon/ lm/