
28 lutego 1955 r. Stanisław Borodzicz "Wara", żołnierz Narodowych Sił Zbrojnych, został zwolniony z zakładu karnego we Wronkach. Przy wzroście 179 cm ważył 45 kg. Wykonane w więzieniu zdjęcie rentgenowskie ujawniło trzy dziury w jego płucach.
"Narodowe Siły Zbrojne to potężna organizacja, bardzo ideowa i niebywale skrzywdzona. Formacja, której przypisano tzw. gębę współudziału z Niemcami, co jest kompletnie nieprawdziwe. NSZ bił się z Niemcami dzielnie, bił się znakomicie, krwawo" - ocenił historyk prof. Paweł Wieczorkiewicz w Polskim Radiu w 2004 roku.
Ukończywszy w 1937 roku gimnazjum im. Zygmunta Krasińskiego w Ciechanowie, Stanisław Borodzicz rozpoczął studia na Wydziale Matematyki i Astronomii Uniwersytetu Warszawskiego. We wrześniu 1939 walczył w obronie Warszawy (Fort Wolski) w 5 Baterii Artylerii Lekkiej - został odznaczony Krzyżem Srebrnym Orderu Virtuti Militari. Od lutego 1940 roku był członkiem Polskiego Obozu Narodowo-Syndykalistycznego scalonego w 1942 r. z Narodowymi Siłami Zbrojnymi. W połowie 1944 r., po połączeniu NSZ z Armią Krajową, został szefem Kedywu w Inspektoracie Ciechanów. Po wejściu Sowietów był świadkiem aresztowań, deportacji i morderstw dokonywanych przez NKWD na uczestnikach konspiracji. 1 maja 1945 roku w Krasnosielcu zorganizował akcję uwolnienia żołnierzy NSZ i AK przetrzymywanych w ubeckim więzieniu w Krasnosielcu, pokazaną w filmie Jerzego Zalewskiego "Historia Roja, czyli w ziemi lepiej słychać" (2010).
"Wielu z nas ginęło na placu boju dlatego tylko, że chcieliśmy być wolnym narodem, chcieliśmy żyć i pracować dla wolnej Ojczyzny. (...) Takimi pozostaniemy do końca naszych dni."
Podjąwszy studia na wydziale architektury Politechniki Warszawskiej, w styczniu 1947 roku otrzymał od ówczesnego premiera Rządu Tymczasowego "Zaświadczenie". "Stwierdzam, że Borodzicz Stanisław syn Stanisława i Marii z Kowalskich, kawaler, urodzony dnia 19.XI.1917 roku w Widzewie pow. Łask, student Politechniki Warszawskiej, (…) zgłosił się w dniu dzisiejszym do mnie, oświadczając, że od sierpnia 1945 r. w żadnych organizacjach nielegalnych udziału nie bierze i żadnych kontaktów z podziemnymi czynnikami nie utrzymuje. Ujawniony Borodzicz złożył zapewnienie, że lojalnie będzie brał udział w pracach społeczeństwa dla odbudowy Kraju i jak najpozytywniej ustosunkowuje się do nowej rzeczywistości polskiej. Wszelkie władze bezpieczeństwa obowiązane są do wzięcia pod uwagę niniejszego zaświadczenia i do nieczynienia Borodziczowi przeszkód w jego studiach na Politechnice" - napisał Edward Osóbka-Morawski.
22 lutego 1947 r. wybrany miesiąc wcześniej - w sfałszowanych przez Polską Partię Robotniczą wyborach - Sejm Ustawodawczy uchwalił amnestię dla żołnierzy i działaczy podziemia antykomunistycznego. Już 5 marca Stanisław Borodzicz "ujawnił się" przed komisją w Wojewódzkim Urzędzie Bezpieczeństwa Publicznego, informując o swej działalności konspiracyjnej podczas niemieckiej okupacji i bezpośrednio po niej.
"W komunistycznej Polsce przez lata przyznanie się do członkostwa w NSZ oznaczało niemal automatycznie wyrok więzienia" - przypomniał prof. Wieczorkiewicz.
"List żelazny" od premiera Rządu Tymczasowego okazał się również "tymczasowy". 20 października 1948 roku Borodzicz został aresztowany i poddany brutalnemu śledztwu w więzieniu karno-śledczym Warszawa III - znanym powszechnie jako "Toledo". Jak opowiadał w filmie pt. "Bandyci. Historie żołnierzy wyklętych" (Video Studio Gdańsk, 2000) był m.in. sadzany na odwróconym stołku, podtapiany w lodowatej wodzie. Przesłuchiwali go prokurator Eugeniusz Landsberg i podporucznik Henryk Świerczyński.
11 sierpnia 1949 r. Stanisław Borodzicz został skazany w "procesie kiblowym". Sędzią był, przeszkolony na dwutygodniowym kursie w Łodzi, przedwojenny kapral Wojska Polskiego o nazwisku Szczepański, który - jak wspominał Borodzicz - po rozprawie zapytał śledczego, jaki ma wydać wyrok. 15 lat - odpowiedział Świerczyński. I tak się stało.
"W latach 60. byłam małą dziewczynką. Spacerując ulicą Madalińskiego na Mokotowie, spotykaliśmy czasem jakiegoś starszego pana, który widząc ojca, nerwowo sięgał do kieszeni. Boi się, sk..., to dobrze - skomentował za którymś razem tata" - mówi PAP Ewa Borodzicz. Był to Świerczyński.
Co prawda nie usłyszała nigdy, że jest "córką bandyty", ale na początku szkoły podstawowej miała pewną traumę. "Wiedziałam, że w więzieniach siedzą przestępcy, a przecież mój ojciec też był w więzieniu. Co będzie, jak się inne dzieci o tym dowiedzą" - wspomina Ewa Borodzicz.
"Więzień Borodzicz Stanisław, s. Stanisława, przebywając w tut. więzieniu od dnia 29.X.48 r., wykazywał i wykazuje wrogość do Polski Ludowej. W celi przeprowadza wrogą propagandę. Na każdym kroku stara się utrudniać zarządowi więzienia pracę. Podkreśla swoje przestępstwo jako bohaterskie i służące sprawie Polski. Za niepoprawne zachowanie się karany był 6-ść razy dyscyplinarnie i nadal nie wykazuje poprawy" - ocenił w "Opinii" wydanej 22 sierpnia 1950 r. naczelnik więzienia karno-śledczego nr III w Warszawie, przed przewiezieniem skazanego do Rawicza.
Borodzicz spędził tam trzy lata w sześcioosobowej celi o powierzchni 5 m kw. Jego współwięźniem był m.in. Antoni Heda "Szary" (1916-2008), wsławiony rozbiciem ubeckiego więzienia w Kielcach 5 sierpnia 1945 roku. W innych celach rawickiego więzienia przebywali wówczas m.in. Wiesław Chrzanowski i Stanisław Skalski.
Warunki pobytu - zapluskwione, przepełnione cele i głód "zaspokajany" zapleśniałą, zarobaczoną kaszą - sprawiły, że Borodzicz zaczął pluć krwią. Pierwszy "lekarz", do którego go doprowadzono, był w rzeczywistości studentem po roku wydziału medycznego i "leczył" go przez miesiąc aspiryną. Na szczęście udało mu się w końcu trafić pod opiekę doświadczonego medyka, też więźnia, dr. Andrzeja Spyrki, który skierował go na prześwietlenie, co w warunkach więziennych nie było wcale takie proste, i odkrył trzy dziury w jego płucach. To on - jak wspominał Borodzicz po latach - uratował mu życie, konfliktując się nieraz w jego obronie z sadystycznymi strażnikami więziennymi.
"Lekarze opiekujący się więźniami byli stale wystawiani na próbę charakteru, z jednej strony ciążyła na nich zawodowa odpowiedzialność, z drugiej towarzyszyło im poczucie bezsilności wobec narzucanych ograniczeń" - napisała Anna Machcewicz w artykule pt. "Więzienni lekarze. Opieka lekarska w więzieniach stalinowskich w latach 1945–1956" (CEJSH, 2014). "W stalinowskim reżimie mieli być ogniwami systemu, w którym więzień był nieustannie represjonowany i inwigilowany. Z założenia opieka medyczna była ograniczona do minimum, a lekarze mieli pełnić określoną rolę w nadzorowaniu więźniów" - wyjaśniła. "W wielu wypadkach jednak wykraczali poza nią, łagodząc warunki odbywania kary, pomagając uwięzionym ludziom i w rezultacie rozszczelniając istniejący system" - dodała.
"Przebywający w tut. więzieniu od dnia 25.08.1950 r. W okresie odbywania kary karany dyscyplinarnie był 1 raz za aroganckie odnoszenie się do przełożonych" - napisał 20 czerwca 1952 r. naczelnik więzienia w Rawiczu w opinii o Borodziczu dla Wojskowego Sądu Rejonowego w Warszawie. "Do popełnionego przestępstwa przyznaje się tylko częściowo, wyrok uważa za surowy, skruchy u niego nie daje się zauważyć. Do przełożonych odnosi się lekceważąco, wszelkie polecenia wykonuje opieszale. Jest to więzień mało zdyscyplinowany. Obecnie z powodu choroby przebywa w szpitalu więziennym na leczeniu. Należy stwierdzić, że jest to więzień o dosyć wysokim poziomie intelektualnym, jednak nie zrozumiał on dotychczas swego błędu" - podsumował.
Mocą kolejnej amnestii wyrok Stanisława Borodzicza zmniejszono do siedmiu lat. Ostatecznie został zwolniony z zakładu karnego we Wronkach 28 lutego 1955 roku. Gdy siedział w więzieniu, umarli jego rodzice: Maria w 1952 roku i Stanisław w 1954 - trzy miesiące przed wyjściem syna z więzienia. Do końca życia Borodzicz nie mógł przeboleć, że tak mało zabrakło do ostatniego spotkania z ojcem.
"Zaczyna szukać pracy, lecz kadrowi żądają referencji z poprzedniego miejsca pracy i pytają go, dlaczego ma takie krótkie włosy. Po czym odprawiają z kwitkiem" - napisała Lucyna Janikowa w książce pt. Pułkownik "Wara" (2009). "Wie, że oficjalnie zakazano przyjmowania byłych więźniów na ukończenie studiów, lecz wierzy, że są jeszcze ludzie dobrej woli, uczciwi i prawi, na których można liczyć" - dodała.
"Z tą taty wiarą w ludzi to chyba lekka przesada" - komentuje Ewa Borodzicz, która zapamiętała opowieść ojca, jak to zdesperowany zrobił awanturę w urzędzie zatrudnienia, grożąc, że jak nie dostanie jakiejś pracy, to wróci do lasu i znów będzie strzelać do komunistów.
Dzięki pomocy prof. Witolda Plapisa (1905-68), ówczesnego dziekana Wydziału Architektury PW, Borodzicz podjął przerwane studia. Miał 38 lat - blisko dwa razy tyle co jego nowi koledzy. Studia ukończył w 1959 roku i dzięki rekomendacji znajomego architekta Czesława Cały (1920-93) zatrudniono go w warszawskim Biurze Projektów Budownictwa Przemysłowego. Później pracował m.in. w Biurze Projektów Fabryki Samochodów Osobowych. Również w 1959 roku został prezesem nowo powstałego Warszawskiego Oddziału Towarzystwa Miłośników Ziemi Ciechanowskiej.
Aż do 1989 roku "opiekowała się" nim w bardziej lub mniej dotkliwy sposób Służba Bezpieczeństwa - "spadkobierczyni" Urzędu Bezpieczeństwa Publicznego. Był inwigilowany i podsłuchiwany, kontrolowano i rejestrowano jego poczynania, kontakty i znajomości.
"Jak wynika z fragmentarycznych materiałów oraz z adnotacji na karcie E-15, przez cały czas po wyjściu z więzienia prowadził wrogą działalność propagandową (szczególnie w okresie istnienia "Solidarności") oraz utrzymywał kontakty z czł. NSZ i AK" - pisał o Borodziczu funkcjonariusz Henryk Zambrzycki, sporządzający 30 marca 1987 roku "Kwestionariusz osobowy na członka nielegalnej organizacji-bandy p.n. Narodowe Siły Zbrojne".
"Pamiętam wizyty smutnych panów, których tata dosyć bezceremonialnie, używając obelżywych słów, wyrzucał za drzwi" - mówi PAP Ewa Borodzicz. "Wiadomo, że ci funkcjonariusze nie bywali raczej mistrzami elegancji i dobrych manier, ale zwykle dosyć szybko się zbierali. Czuli widocznie, że stary żołnierz naprawdę nie żartuje" - podkreśla. Owszem, czasem żartował, ale inaczej. "Kiedy w 1986 roku obroniłam dyplom na wydziale Inżynierii Sanitarnej i Wodnej Politechniki Warszawskiej, tata skwitował to jednym zdaniem: no to teraz, córa, możesz iść siedzieć" - wspomina Ewa Borodzicz.
Po 1989 r. Stanisław Borodzicz zaangażował się w działalność kombatancką i polityczną, pełnił funkcje prezesa Okręgu Stołecznego Związku Żołnierzy Narodowych Sił Zbrojnych i Oddziału Warszawskiego Związku Więźniów Politycznych Okresu Stalinowskiego. Był również dyrektorem w Urzędzie ds. Kombatantów i Osób Represjonowanych. W 2006 roku otrzymał awans na stopień pułkownika.
Robił bardzo wiele dla upamiętnienia żołnierzy konspiracji niepodległościowej, m.in. "Pogody" i "Roja", czyli Romana i Mieczysława Dziemieszkiewiczów, którzy byli jego podkomendnymi. Stawiał tablice, pielęgnował groby. Z jego inicjatywy w ciechanowskim gimnazjum im. Zygmunta Krasińskiego odsłonięto tablicę ze 120 nazwiskami poległych i zamordowanych w okresie 1939-56 uczniów oraz nauczycieli tej szkoły. "Aż do śmierci ojciec nosił w sercu wielki ciężar, poczucie winy, że on żyje, gdy tylu kolegów, młodych, pięknych ludzi, zginęło" - wspomina jego córka.
"Tym ludziom nikt nigdy nie oddał sprawiedliwości" - przypomniał prof. Paweł Wieczorkiewicz. "Oskarżano ich natomiast o wszelkie przestępstwa - o mordowanie Żydów, mordowanie komunistów" - dodał.
Stanisław Borodzicz zmarł 7 lutego 2007 r. w Warszawie. Jego grób znajduje się na cmentarzu w Żmijewie Kościelnym.
"Wielu z nas ginęło na placu boju dlatego tylko, że chcieliśmy być wolnym narodem, chcieliśmy żyć i pracować dla wolnej Ojczyzny. Brzydziliśmy się zdrady i zakłamania, nie pójdziemy nigdy na usługi obcego mocarstwa, chcemy swoje rodziny widzieć szczęśliwe, a dzieci i wnuki nasze wychowywać w etyce katolickiej na dobrych Polaków. Takimi pozostaniemy do końca naszych dni" - te słowa płk. Borodzicza, "wybitnego oficera NSZ z północnego Mazowsza", zacytował 15 października 2021 roku "Majkel34" na portalu fanów FC Barcelona.
Paweł Tomczyk (PAP)
top/ miś/