
Żaden z uczestników antykomunistycznego ruchu nie określał siebie mianem żołnierza wyklętego – powiedział PAP dr Sławomir Poleszak, historyk i współautor książki „Niezłomni czy realiści? Polskie podziemie antykomunistyczne bez patosu”.
Polska Agencja Prasowa: Czy obchodzi Pan Narodowy Dzień Pamięci „Żołnierzy Wyklętych”?
Dr Sławomir Poleszak: Po pierwsze, nie podoba mi się to określenie „żołnierze wyklęci”, po drugie, będę obchodził to święto w specyficzny sposób, upamiętniając tych wszystkich, którzy nie godząc się na sowiecką dominację i komunistyczne rządy w Polsce, trwali w oporze po lipcu 1944 roku. W Muzeum Żołnierzy Wyklętych w Ostrołęce będziemy rozmawiać o książce, którą napisałem razem z Rafałem Wnukiem „Niezłomni czy realiści? Polskie podziemie antykomunistyczne bez patosu”.
PAP: Dlaczego nie podoba się Panu nazwa tego święta?
S.P.: Przede wszystkim jest to nazwa ahistoryczna, bo żaden z uczestników tego antykomunistycznego ruchu nie określał siebie mianem żołnierza wyklętego. Możemy mówić o różnych formacjach działających w ramach podziemia niepodległościowego w Polsce, ale czegoś takiego jak „żołnierze wyklęci” nie było. Dodatkowo pojęcie „żołnierzy wyklętych” bardzo zawęża krąg osób, które były uczestnikami tego ruchu, bo ogranicza się tylko do tych, którzy walczyli z bronią w ręku.
"(...)żaden z uczestników tego antykomunistycznego ruchu nie określał siebie mianem żołnierza wyklętego. Możemy mówić o różnych formacjach działających w ramach podziemia niepodległościowego w Polsce."
PAP: A kto jeszcze powinien być brany pod uwagę?
S.P.: W szczytowym okresie, czyli w połowie 1945 roku, tych, którzy walczyli z bronią w ręku było między 13 a 17 tysięcy, podczas gdy cały ruch liczył ponad 100 tysięcy osób.
PAP: Czym zajmowali się ci wszyscy ludzie?
S.P.: Bardzo różnymi rzeczami: wywiadem, propagandą czy upowszechnianiem niezależnej informacji. Zapewniali walczącym wikt i opierunek, a gdy było trzeba, opiekowali się rannymi i zapewniali zakwaterowanie.
PAP: W książce „Niezłomni czy realiści?” czytam: „Dla nas historia tej konspiracji to nade wszystko historia ludzi, którym przyszło wybierać w sytuacji, gdy każdy wybór był zły”. Co to znaczy?
S.P.: W tym geopolitycznym położeniu, w jakim znalazła się Polska po konferencjach w Jałcie i Poczdamie, ludzie, którzy podjęli walkę po 1944 roku, nie mieli wizji, że ten opór może zakończyć się powodzeniem. Oczywiście mówimy to z dzisiejszej perspektywy, znając historię i mając zdecydowanie większy zasób informacji niż osoby, które musiały podejmować te trudne decyzje. Natomiast decydując się na walkę, byli skazani na to, że ją przegrają: albo skończą z kulą w czasie obławy prowadzonej przez funkcjonariuszy Urzędu Bezpieczeństwa, żołnierzy Korpusu Bezpieczeństwa Wewnętrznego czy sowieckich jednostek NKWD, albo znajdą się w rękach sił represji i będą musieli odsiedzieć długie wyroki w więzieniach, albo zostaną straceni na mocy wyroków sądów komunistycznych. Ich sytuacja przypominała grecką tragedię, w której nie ma dobrych wyborów.
PAP: Jak nazwać to, co działo się w Polsce po wojnie: powstanie antykomunistyczne, wojna chłopska?
S.P.: W tej sprawie wśród historyków toczy się spór. Uważam, że będzie się on toczyć przez następne lata, a nawet, że będą go prowadzić kolejne pokolenia historyków, choć być może oni spojrzą na sytuację z większym dystansem. Albo dostarczą argumentów, które ostatecznie przeważą szalę za którymś z tych określeń, albo ukują zupełnie nowe pojęcie.
PAP: A jak Pan to widzi?
S.P.: W książce piszemy, że trudno nam przyjąć, że mieliśmy do czynienia z powstaniem antykomunistycznym. A to pojęcie jest przez niektórych publicystów, a nawet zawodowych historyków rozciągane na cały okres między 1944 a 1963 rokiem, gdy ma miejsce symboliczna śmierć sierżanta Józefa Franczaka „Lalusia”. Natomiast śledząc dokumentację najważniejszych powojennych organizacji antykomunistycznych, trudno się dopatrzeć sformułowań o trwającym powstaniu czy nawet nawoływania do jego rozpoczęcia. Znajdujemy wręcz coś przeciwnego. Przywódcy podziemia poakowskiego jak Stefan Korboński czy płk Jan Rzepecki wydawali odezwy do dowódców i żołnierzy, że to nie czas na walkę zbrojną, argumentując, że naród polski podniósł olbrzymie straty w czasie II wojny światowej i nowa walka zbrojna będzie wyłącznie pomnażać te straty. Uważali, że młodzi ludzie, którzy tkwili w oddziałach partyzanckich, powinni próbować zalegalizować się i przejść do normalnego życia: kształcić się i pracować.
Obaj z Rafałem Wnukiem przeprowadziliśmy przez lata wiele rozmów z żyjącymi jeszcze członkami podziemia niepodległościowego i nie przypominam sobie, żeby którykolwiek z nich mówił, że brał udział w powstaniu antykomunistycznym. Zdecydowanie częściej padały określenia odwołujące się do samoobrony, czyli że działalność podziemiu była reakcją na to, co działo się wokół: represje ze strony władz komunistycznych, pacyfikacje, groźby aresztowań. Nieprzypadkowo w latach 1945-1946 specjalnością oddziałów polskiego podziemia były ataki na więzienia, skąd uwalniano działaczy niepodległościowych. Ci ludzie następnie musieli więc uciekać, ukrywać się w lasach i organizować oddziały partyzanckie.
"W tym geopolitycznym położeniu, w jakim znalazła się Polska po konferencjach w Jałcie i Poczdamie, ludzie, którzy podjęli walkę po 1944 roku, nie mieli wizji, że ten opór może zakończyć się powodzeniem."
PAP: Myślenie w kategoriach samoobrony przypomina działalność Batalionów Chłopskich. W czasie niemieckiej okupacji tworzyły na terenach wiejskich oddziały, które nie miały wzniecać powstania, lecz były rodzajem milicji ludowej chroniącej własną lokalną społeczność.
S.P.: Patrząc na charakter powojennych działań zbrojnych, są to przede wszystkim próby sparaliżowania administracji komunistycznej, czyli rozbrajanie posterunków Milicji Obywatelskiej, likwidacja działaczy PPR i funkcjonariuszy UB, a także osób, które były posądzane lub udowodniono im donoszenie na miejscową ludność czy konspiratorów. Postępowanie z żołnierzami Wojska Polskiego czy KBW nie było tak jednoznaczne. Wielokrotnie zdarzało się tylko ich rozbrojono i rozmundurowano, a następnie puszczenie wolno.
PAP: Zatem określenie „wojna chłopska” ma swoje podstawy.
S.P.: Tak, powojenna partyzantka miała zdecydowanie wiejski charakter. To ją odróżnia od partyzantki z okresu okupacji niemieckiej, gdy silna konspiracja była również w miastach. Ale dla mnie najtrafniejszym pojęciem jest wojna bratobójcza, bo po obu stronach walki byli Polacy, którzy nawzajem do siebie strzelali. Nierzadko wręcz zdarzało się, że po przeciwnych stronach barykady stawali członkowie jednej rodziny czy też koledzy, którzy przed wojną chodzili do jednej klasy.
PAP: Kiedy i co doprowadziło do wyjścia partyzantów z lasu?
S.P.: Podziemie było najbardziej aktywne mniej więcej do końca 1946 roku. Kręgosłup podziemia niepodległościowego złamała amnestia z marca 1947 roku. Później w lesie zostało od 1200 do 1800 ludzi, a to już nie było żadne zagrożenie dla władzy komunistów. Problem podziemia został rozwiązany na początku lat 50. Ostatni kilkuosobowy oddział został rozbity w lipcu 1953 roku.
PAP: Kilka dni temu doktor Tomasz Łabuszewski, dyrektor warszawskiego oddziału IPN, podczas publicznej dyskusji, powiedział, że ostatnie czasy to klęska dla sprawy upamiętnienia partyzantów: „Osiem lat, przez które można było coś zrobić, zostało zmarnowanych. Nie było koncepcji, ale wydano kupę kasy na jałowe i bezsensowne inicjatywy, nad którymi nikt nie miał kontroli. Teraz budzimy się w 2025 roku bez żadnego filmu i z dogasającą historią festiwalu w Gdyni (Festiwal Niepokorni Niezłomni Wyklęci – PAP), z brakiem nowych publikacji, z obłożeniem tematu żołnierzy wyklętych anatemą i sytuacją w IPN, która w kalendarzu politycznym jest nie do końca pewna". Jak Pan to widzi?
S.P.: Jestem nieco zaskoczony tymi słowami, bo pan doktor Tomasz Łabuszewski jest aktywnym uczestnikiem działań, które mają na celu upamiętnienie ludzi związanych z podziemiem niepodległościowym. Odczytuję to jako pewnego rodzaju samokrytykę. Słowa doktora Łabuszewskiego są dowodem na to, że wypaliła się koncepcja budowania pewnej mitologii wokół określenia „żołnierzy wyklętych”. A czy podziemie niepodległościowe zostało obłożone anatemą? Absolutnie się z tym nie zgadzam. Jest to jeden z wielu tematów badawczych, którymi zajmują się historycy.
PAP: Co zatem warto robić w sprawie polskiego podziemia niepodległościowego?
S.P.: Warto ten temat badać i opisywać obiektywnie. Mnie w 2021 roku wyrzucono z IPN-u za napisanie krytycznego tekstu na temat sierżanta Józefa Franczaka, a przede wszystkim jego wojennych perypetii. Po moim przymusowym odejściu z IPN-u skupiłem się na pisaniu wspólnej książki z Rafałem Wnukiem, która w mojej ocenie jest próbą całościowego obrazu dziejów podziemia antykomunistycznego. Wydaje mi się, że to jest droga, którą warto podążać. Powinno powstawać jak najwięcej książek, które obejmują problem całościowo, a nie skupiają się na pisaniu kolejnych monografii pojedynczych oddziałów czy małych struktur lokalnych. Oczywiście prace o nich powinny powstawać, ale bardziej jako prace magisterskie czy doktorskie, aby później pomagały w powstawaniu takich całościowych syntez.
PAP: Dlaczego temat podziemia antykomunistycznego wzbudza tyle kontrowersji, skoro chociażby za ustanowieniem święta w 2011 roku głosowała niemal cała scena polityczna, zazwyczaj niezwykle podzielona?
S.P.: Wpłynęło na to wiele czynników, ale jednym z najważniejszych są moim zdaniem politycy. Zadaniem polityków powinno być ustanowienie takiego dnia pamięci, bo ono pozwala na przypominanie i edukowanie o tych trudnych czasach. Warto wspominać o czynach chwalebnych, bohaterstwie, poświęceniu i patriotyzmie tych ludzi, ale nie wolno zapominać i należy o tym pisać i uczyć, że zdarzały się też czarne karty w dziejach podziemia niepodległościowego. To była wojna bratobójcza. Trudno oczekiwać, aby wszyscy mieli jedno zdanie na ten temat. To trudny temat, a oliwy do ognia dolali politycy przede wszystkim ci ze Zjednoczonej Prawicy, którzy wzięli na sztandary „żołnierzy wyklętych” i postanowili przedstawiać ich jako mityczne postaci, którzy podjęli jedyną słuszną decyzję w walce z komunizmem. Zapomina się przy tym, że w tych latach dochodziło do wydarzeń, które są czarnymi kartami tej historii, jak wymordowanie wiosek zamieszkałych przez ludność ukraińską czy białoruską. Na mityngach politycznych, czy parapolitycznych dominował jeden przekaz: „żołnierze wyklęci” to byli niemalże herosi. Święto zostało zawłaszczone przez polityków prawicy, którzy chcieli budować na tym potencjał polityczny. Polskie podziemie niepodległościowe zasługuje na to, aby prowadzić na jego temat poważną i krytyczną debatę oraz działania edukacyjne, po to byśmy wiedzieli, z czym mieliśmy do czynienia w Polsce po 1944 roku. (PAP)
Dr Sławomir Poleszak - historyk, pracownik Instytutu Studiów Politycznych PAN oraz Instytutu Europy Środkowej w Lublinie, redaktor naczelny „Przeglądu Historyczno-Wojskowego” w Wojskowym Biurze Historycznym w Warszawie, badacz polskiego podziemia antykomunistycznego oraz komunistycznego aparatu represji w Polsce. Autor i współredaktor wielu książek, m.in. „Podziemie antykomunistyczne w Łomżyńskiem i Grajewskiem (1944–1957)”; „Atlas polskiego podziemia niepodległościowego 1944–1956” i wspólnie z Rafałem Wnukiem „Niezłomni czy realiści? Polskie podziemie antykomunistyczne bez patosu”. Współzałożyciel i współprowadzący internetowego portalu historycznego www.historiabezkitu.pl.
1 marca dr Sławomir Poleszak oraz prof. Rafał Wnuk będą gośćmi Muzeum Żołnierzy Wyklętych w Ostrołęce, ul. Traugutta 19. Początek o godz. 13.30. Po spotkaniu odbędzie się uroczystość przekazania pamiątek po płk. Łukaszu Cieplińskim „Pługu” i otwarcie wystawy „Krzyż nieść dzielnie… Wystawa pamiątek po Łukaszu Cieplińskim (1913-1951) »Pługu«”. (PAP)
Rozmawiał: Igor Rakowski-Kłos
jkrz/ aszw/