
Płonące kamienice, zniszczone budynki, Żydzi prowadzeni na Umschlagplatz znalazły się na jedynych kadrach powstania w getcie warszawskim, które nie zostały zrobione przez Niemców. O nich i ich autorze, polskim strażaku Zbigniewie Leszku Grzywaczewskim opowiada film "33 zdjęcia z getta".
"Mój ojciec urodził się w 1920 r. w Warszawie. Chodził do Liceum im. Stefana Batorego, był w klasie z bohaterami »Kamieni na szaniec«: Janem Bytnarem, Aleksym Dawidowskim, Tadeuszem Zawadzkim, z poetą Krzysztofem Kamilem Baczyńskim. Znalazłem nawet takie fantastyczne zdjęcie ich wszystkich z wyjazdu dwa dni przed maturą do Częstochowy w 1939 r." - opowiadał PAP Maciej Grzywaczewski, producent filmowy, działacz opozycji demokratycznej w okresie PRL-u, syn bohatera filmu.
Po wybuchu wojny jego ojciec chciał się dostać do Szkoły Podchorążych Marynarki Wojennej - morze zawsze było jego pasją - ale go nie przyjęli. "Dwa miesiące tułał się z dziadkiem po wschodzie, w końcu wrócili do Warszawy. Trochę zajmował się szkleniem okien, ok. 1941 r. przez znajomych załatwił sobie pracę w Warszawskiej Straży Ogniowej i kursy oficerskie na Żoliborzu. Dzięki temu poznał mamę, która mieszkała niedaleko, na ul. Gdańskiej" - relacjonował Maciej Grzywaczewski.
Całą strukturę Straży stanowili Polacy. "Ale oczywiście rządzili Niemcy, którzy po wybuchu powstania w getcie kazali im tam jeździć, by zapobiegali rozprzestrzenianiu się pożarów na stronę aryjską. Okazuje się, że ojciec zabierał ze sobą aparat. Zawsze lubił robić zdjęcia. W swoich dziennikach prowadzonych od 1938 do 1948 r. opisywał problemy z dostaniem kliszy, którą wtedy kupowano na metry i przycinano, czy z załadowaniem filmu, bo podczas wojny sam musiał zajmować się całą obróbką fotografii. Nikt z nas jednak nie wiedział, że robił zdjęcia także w getcie" - zaznaczył Grzywaczewski.
Wśród wykonanych z ukrycia w sumie 33 fotografii jest wiele ujęć strażaków i płonących budynków. "Na tych najbardziej dramatycznych, w części zrobionych ze Szpitala św. Zofii na rogu ul. Żelaznej i Nowolipie, widać Żydów prowadzonych przez Niemców w stronę Umschlagplatzu" - wymieniał.
Na kadrach z ul. Nowolipie są strażacy, a przed nimi Niemcy patrzący w górę płonącej kamienicy. "Na jednym ze zdjęć jest też sam ojciec, musiał komuś dać aparat. Co ciekawe, stoi tam też żołnierz niemiecki. Niemcy nie pozwalali Polakom robić zdjęć, więc musieli mu powiedzieć, że to jakaś dokumentacja. Widać, że jest niskiej rangi, ale to jednak wymagało odwagi" - mówił.
"Ojciec wstrząsająco pisał w dziennikach, że z reguły właściwie nie mogli nic zrobić. Na jednym z najbardziej dramatycznych zdjęć, ukazującym żydowską rodzinę tuż przed samobójczym skokiem z kamienicy, dopisał z tyłu: »nie pomogliśmy im, choć technicznie było to możliwe«. To wstrząsający opis pokazujący niesamowitą bezsilność tych ludzi" - zaakcentował Grzywaczewski.
Jego ojciec współpracował również z podziemną strukturą "Skała". Należał też do AK i kiedy wybuchło Powstanie Warszawskie, został zmobilizowany jako strażak. Tam walczył też dziadek Macieja Grzywaczewskiego, Stanisław. "Ojciec był ranny w Powstaniu, ale przetrwał, po wojnie udało im się odnaleźć z mamą, którą Niemcy wywieźli do Ravensbrück. Potem przenieśli się na stałe do Gdańska. Pracował w Straży Pożarnej i zaczął studia na Politechnice Gdańskiej na wydziale budownictwa okrętowego - w ten sposób na całe życie związał się z morzem” - powiedział.
Zbigniew Leszek Grzywaczewski dużo fotografował również po wojnie. "Zmarł 33 lata temu, mama - 21 lat później i dopiero po jej śmierci zabraliśmy się za większe porządki w ich gdańskim mieszkaniu. Część kartonów wzięła siostra, część ja, ale nie było w nas determinacji, żeby zrobić porządek ze zdjęciami. Wiedzieliśmy, że są tam fotografie rodziców, nasze wspólne i nie czuliśmy się jeszcze na siłach, by do nich wracać" - podkreślił syn bohatera.
"10 lat temu moja córka Marianna na przyjęciu spotkała Pawła Szypulskiego. Podczas rozmowy zapytał, czy Leszek Grzywaczewski to jej rodzina i czy wie, że jego zdjęcia z getta są w Muzeum Holokaustu w Waszyngtonie. Kiedy się o tym dowiedzieliśmy, zaczęliśmy sprawdzać, czy coś jeszcze znajdziemy w kartonach" - opowiadał.
"W międzyczasie odnaleźliśmy dzienniki ojca.
Wspomnienia z powstania w getcie spisał dopiero w drugiej połowie maja 1943 r., kiedy wrócił do domu. Daliśmy te w sumie siedem spisanych drobnym maczkiem zeszytów do przepisania. Wyszło 1000 stron tekstu, kawał wspomnień, głównie oczywiście prywatnych, ale to także ciekawy opis tamtych czasów i jego spostrzeżeń.
Potem na jakiś czas zawiesiliśmy temat" - powiedział Grzywaczewski.
Dwa i pół roku temu, kiedy Muzeum Polin szykowało się do wystawy z okazji 80. rocznicy powstania w getcie, jej kuratorka Zuzanna Schnepf-Kołacz zadzwoniła do niego z pytaniem, czy ma jakieś rzeczy związane ze zdjęciami z Waszyngtonu. "Powiedziała, że muzeum wypożycza te odbitki, żeby je pokazać na ekspozycji. Miałem kodaka mieszkowego po ojcu, którym, jak sądziłem, mógł robić te zdjęcia, i im go wysłałam. Pani Zuzanna jednak nie dała za wygraną i dzwoniła dalej z prośbą, żebyśmy jeszcze raz przeszukali kartony po ojcu” - relacjonował.
Podkreślił, że szukał więc głównie pod kątem klisz z tego kodaka, który miał specyficzny, szerszy format. "Nie było to łatwe, negatywy trzeba było przeglądać pod lampą. I dopiero w ostatnim kartonie znalazłem małe pudełeczko z klasycznymi trzydziestkamipiątkami. Zauważyłem tam ujęcia mamy i już je zacząłem zwijać, kiedy dostrzegłem jedno ze zdjęć, które są w Muzeum Holokaustu. Rozwinąłem więc całą taśmę i znalazłem te w sumie 33 zdjęcia z getta” - zaznaczył Grzywaczewski. Były zrobione innym aparatem.
"Nie jestem historykiem, ale miałem świadomość, jakiej wartości historycznej jest odkrycie oryginalnych negatywów sprzed 80 lat. Były oczywiście mocno zniszczone, z połamaną perforacją, przekazałem je więc w stały depozyt Muzeum Polin, gdzie odpowiednio zajęli się ich konserwacją i będą właściwie przechowywane" - zauważył.
Ponieważ są to jedyne znane zdjęcia z getta niezrobione przez Niemców, postanowił tropić ich historię. "Są nietypowe, półklatkowe, tzn. nie naświetlała się cała klatka, tylko pół. Dzięki temu można było na jednej kliszy zrobić więcej zdjęć, były jednak trochę gorszej jakości. Tak zrodził się też pomysł, żeby zrobić film o tej niezwykłej historii” - wspominał syn bohatera.
"33 zdjęcia z getta" - zwiastun
Film "33 zdjęcia z getta" przybliża losy Zbigniewa Leszka Grzywaczewskiego i powstania tych kadrów oraz tło historyczne. "Jednym z ważnych wątków jest fakt ukrywania przez ojca Żydów w mieszkaniu przy ul. Mokotowskiej 65. Wiedzieliśmy, że to miało miejsce, jednak niedawno poznaliśmy szczegóły. Ojciec wspominał o tym w sposób zawoalowany w swoich dziennikach, teraz udaje nam się właściwie zinterpretować te wpisy. Nie wiemy nadal niestety, skąd znał ukrywane osoby i jak do niego trafiły, być może miało to związek z jego działalnością w organizacji »Skała«” - wskazał.
Ukrywana była trzyosobowa rodzina Laksów. "Hilary był chemikiem, pracował w jakiejś fabryce i musiał być dobrym fachowcem, ponieważ mógł wchodzić i wychodzić z getta. Miał żonę Taube, nazywaną na podstawie »lewych« polskich papierów Janiną, i córkę Romanę, nazywaną Romą. Hilaremu udało się jakoś wyprowadzić żonę i córkę z getta. Ukrywali się w różnych miejscach. Na Mokotowskiej od 1942 lub 1943 r. Oprócz nich była jeszcze równolatka ojca Halina Hirszbajn z polskimi dokumentami Pelagii Bielawskiej, którą później Laksowie adoptowali. Ojciec im wszystkim pomagał i udało im się przeżyć wojnę" - podkreślił Grzywaczewski.
Przyznał, że zastanawiali się, jak zdjęcia jego ojca trafiły do Muzeum Holokaustu w Waszyngtonie. "Kiedy robiliśmy dokumentację do filmu, okazało się, że pięć odbitek jest w Archiwum ŻIH-u, przekazanych tam w 1946 r. Zdjęcia są opisane, jednak moim zdaniem nie jest to pismo ojca" - zaznaczył.
"Możliwe, że część odbitek dał Hilaremu Laksowi zaraz po wojnie, a może jeszcze w czasie wojny, i to on przekazał te zdjęcia do ŻIH-u. Hilary prawie do końca 1946 r. był w Polsce i chciał zostać, czuł się Polakiem, ale po pogromie żydowskim w Kielcach wyjechał z całą rodziną do Szwecji, potem do Stanów Zjednoczonych. Najprawdopodobniej ojciec przekazał te 12 odbitek, które są w Muzeum Holokaustu, Hilaremu Laksowi, kiedy na początku lat 60. w Anglii nadzorował budowę doku dla Stoczni Szczecińskiej" - mówił.
Z akt Muzeum Holokaustu wynika, że w 1992 r. zdjęcia przekazała im Roma Laks. "Było to po śmierci obu naszych ojców. Hilary Laks zmarł w 1991 r., Leszek Grzywaczewski w 1992 r. Fundacja Shoah nagrała z Romą w 1996 r. notacje, w których bardzo emocjonalnie opowiada o wojennych wydarzeniach. Teraz ma już prawie 92 lata. Pod koniec filmu jest z nią rozmowa, podczas której mówi: »Leszek saved my life«" - dodał Grzywaczewski.
"Przez kolejne sześć miesięcy film będzie prezentowany na festiwalach. Później zaplanowano premierę na platformie Max, w 19 krajach jednocześnie. Myślę, że to niesamowita historia młodego, odważnego chłopaka, który pomimo zagrożenia robił zdjęcia w getcie ze świadomością, jak są ważnym historycznym świadectwem dramatycznych wydarzeń, które tam miały miejsce” - podsumował syn bohatera.
Pokaz "33 zdjęć z getta", na który dostępne są bezpłatne wejściówki, odbędzie się we wtorek 15 kwietnia w Muzeum Historii Żydów Polskich "Polin". Film powstał w koprodukcji MWM Media, Warner Bros. Discovery, Państwowego Instytutu Sztuki Filmowej i Gdańskiego Funduszu Filmowego. Za scenariusz odpowiadają Carlotta Verny i Jan Czarlewski, który jest też reżyserem. (PAP)
Anna Kondek-Dyoniziak
akn/ miś/ lm/ irk/