
Moim głównym odkryciem podczas przygotowywania wystawy „Has na nowo” było to, że do Hasa trzeba dojrzeć i znaleźć w sobie taki spokój, żeby wejść w jego świat, który wcale nie jest światem łatwym – powiedział PAP artysta grafik i autor plakatów Andrzej Pągowski.
W Galerii Plenerowej Muzeum Łazienki Królewskie w Warszawie od poniedziałku można oglądać wystawę „Has na nowo”. To podróż przez filmowe uniwersum Wojciecha Jerzego Hasa oczami Andrzeja Pągowskiego. Filmografia Wojciecha Jerzego Hasa to łącznie 25 filmów, w tym 10 krótkometrażowych. Na potrzeby ekspozycji powstało 30 plakatów, które będą dostępne dla odwiedzających do 31 sierpnia. „Has na nowo” to czwarta odsłona cyklu Pągowskiego. Wcześniejszymi bohaterami projektu byli Krzysztof Kieślowski, Andrzej Wajda oraz Janusz Morgenstern.
Polska Agencja Prasowa: W latach 80. stworzyłeś dwa plakaty dla Wojciecha Jerzego Hasa - do filmów „Pismak” oraz „Niezwykła podróż Baltazara Kobera”. Czy praca nad plakatami do filmów Hasa dzisiaj różniła się od tej kilka dekad temu?
Andrzej Pągowski: „Has na nowo” pokazał mi całą wielkość jego kinematografii. Kiedy robiłem te dwa pierwsze projekty, skupiałem się głównie na filmie, a nie na takich elementach, jak gra aktorska, muzyka i scenografia.
"Wróciłem do czasów, kiedy tworzyłem dla największych reżyserów i bawiłem się malarstwem. Powrót do tych starszych technik był też w pewnym sensie wymuszony poprzez ponowne zetknięcie z twórczością Hasa."
Moim głównym odkryciem teraz był fakt, że do Hasa trzeba trochę dojrzeć i znaleźć w sobie taki spokój, żeby wejść w świat Hasa, który wcale nie jest światem łatwym. Szczególnie jego ostatnie filmy, jak „Sanatorium pod klepsydrą”, czy „Osobisty pamiętnik grzesznika przez niego samego spisany”, są pełne odniesień i trudne w odbiorze. Rozmowy z Hasem nie były też tak długie, jak z Krzysiem Kieślowskim i nie były plastyczno-artystycznym starciem, jak te z Andrzejem Wajdą. Do pewnych rzeczy grafik też powinien dojrzeć. Zupełnie inaczej myśli dojrzały twórca z doświadczeniem, przeżyciami i wiedzą o ikonografii.
PAP: Jak podszedłeś do interpretacji twórczości Hasa tym razem?
A.G.: Często zaznaczam, że nie mierzę się tylko z filmem i upływem czasu, ale też ze wspaniałymi artystami. Wówczas do dyspozycji reżyserów były głównie nazwiska z Polskiej Szkoły Plakatu. Kiedy przeglądam archiwalne plakaty filmowe, niektóre okazują się wyzwaniem, ale zdarzają się też projekty stworzone na szybko, które nie podtrzymały historycznie swojej rangi. Tak było m.in. z plakatem do kultowego filmu Hasa „Rękopis znaleziony w Saragossie”, do którego przymierzałem się teraz bardzo długo. Poprzedni to zdjęciowy projekt, który dzisiaj nazwalibyśmy komercyjnym. Nie sprawiał on takiej przyjemności wizualnej, jak chociażby plakat Franciszka Starowieyskiego do „Sanatorium pod klepsydrą”. W każdej odsłonie projektu „Od nowa” – od Kieślowskiego do Hasa – pierwszej wizualizacji w formie plakatu doczekały się też dokumenty i etiudy. Wcześniej ich po prostu nie robiono.
PAP: Tworząc te plakaty, kierowałeś się estetyką lat 80. Skąd decyzja o pozostaniu wiernym tradycyjnym technikom graficznym?
A.P.: Wiele osób prosiło mnie, żebym wrócił do dawnego sposobu pracy, ale przy dzisiejszych zleceniach jest to trudne. Czasami mam wrażenie, że żeby współczesny widz zrozumiał anegdotę graficzną, musiałbym użyć emotikonu. Natomiast tutaj nikt mi niczego nie zabraniał. Pomyślałem sobie, że to jest projekt, w którym nie będę podlizywać się publiczności. Zrobiłem to po swojemu i tak, jak robiłem kiedyś. Zacząłem eksperymentować ze stylistykami, których używałem w latach 70., 80. i 90. Wróciłem do czasów, kiedy tworzyłem dla największych reżyserów i bawiłem się malarstwem. Powrót do tych starszych technik był też w pewnym sensie wymuszony poprzez ponowne zetknięcie z twórczością Hasa. Jego filmy, szczególnie te ostatnie, były bardzo plastyczne, a ja nie próbowałem ich upraszczać. Dlatego plakaty na wystawie są literackie i jest w nich dużo do odczytania.
PAP: Jesteś jednym z przedstawicieli Polskiej Szkoły Plakatu. Czym ona jest i jak stałeś się jej częścią?
A.P.: Była to konsekwencja tego, że znaleźliśmy się za tą słynną żelazną kurtyną. Trafiały do nas filmy Kurosawy, Felliniego, Bergmana, Scorsese, które miały swoje plakaty po tamtej stronie, natomiast u nas były one zupełnie inne. Kurtyna spowodowała, że twórcy, którzy dostawali zlecenia na plakaty, nie mieli nic wspólnego z reklamą i projektowaniem graficznym, byli po prostu malarzami lub ilustratorami. Kiedy nagle dostali możliwość robienia plakatów, zaczęli je robić po swojemu. Głównie bawili się malarską formą graficzną i skojarzeniami, podchodzili do tego z wielkim luzem. Może dlatego polski plakat stał się sztuką poszukiwaną na świecie. Plakaty komercyjne na świecie nie miały w sobie tego pierwiastka sztuki.
Nikt nie zwracał uwagi na to, że to ma cokolwiek reklamować. One były literackie, właśnie były do czytania i doceniały inteligencję widza. Kiedyś Franciszek Starowieyski powiedział mi, że grafik ma zadanie zatrzymać widza na sekundę i zainteresować go skorzystaniem z oferty, jaką plakat proponuje. Natomiast wychodząc z kina, teatru czy z koncertu, patrząc ponownie na ten plakat, powinien być w stanie rozszyfrować graficzną anegdotę i westchnąć ze zrozumieniem.
PAP: Czy można uznać, że Polska Szkoła Plakatu była zjawiskiem, które przeminęło?
A.P.: Tak i właśnie dlatego była zjawiskowa. Te plakaty były pozbawione wszystkiego, co wpływało na sprzedawalność, nie miały w sobie elementów reklamy i marketingu. Martin Scorsese, który jest wielkim miłośnikiem polskiego plakatu, w jednym z wywiadów powiedział, że są one genialne, ale żaden z nich nie sprzedałby filmu w Stanach Zjednoczonych. Gdy robiłem mój pierwszy plakat do spektaklu, Adam Hanuszkiewicz kazał mi usunąć z niego nazwę „Teatr Narodowy”. Mimo to wszyscy wiedzieli, że spektakl „Mąż i żona” Aleksandra Fredry jest grany w Narodowym. To były takie absurdy PRL-u. Więc na pewno Polska Szkoła Plakatu była zjawiskowa i jedyna na świecie.
PAP: Jak wygląda to dzisiaj?
A.P.: Jest wielu świetnych, młodych twórców, którzy nie mają takiego przebicia, bo plakatu nie ma na ulicy, która nam gwarantowała popularność i rozpoznawalność na rynku. Idąc ulicą, natychmiast rozpoznawało się plakaty Stanisława Młodożeńca, Franciszka Starowieyskiego, Henryka Tomaszewskiego czy Jana Lenicy. Ludzie je kolekcjonowali i o nich dyskutowali. Teraz przez używanie podobnych narzędzi i trochę też przez grafikę wektorową – która ułatwiła pracę graficzną – ta twórczość się ujednoliciła i zatraciła charakter. Zamówień mam cały czas dużo i jestem bardzo spełnionym grafikiem, natomiast od czasu do czasu właśnie robię te projekty „Na nowo”, żeby też pokazać, że nadal jest zainteresowanie polskim plakatem.
PAP: Pracowałeś m.in. z Hasem, Kieślowskim i Wajdą, a o autograf poprosił cię kiedyś sam Robert De Niro. Co sprawia, że ludzie filmu tak doceniają pana twórczość?
A.P.: Wielokrotnie o tym z nimi rozmawiałem. Oni mają stuprocentowe przekonanie, że ja to robię dla nich. Po prostu wchodzę w buty reżysera i producenta. Mam takie słynne pytanie, o którym wie środowisko: „po co zrobiłeś film?”. Reżyser często sam sobie go nie zadaje i przez to trudno mu znaleźć na nie odpowiedź. Pamiętam dokładnie, jak pierwszy raz spytałem o to Krzysia Kieślowskiego i on się uniósł. Później przyznał, że to bardzo ważne pytanie i że kiedy tylko wiedział, że zadzwonię, to przygotował się, żeby mi na nie odpowiedzieć. Grafik ogląda film tak, jak widz, a plakat nie może być zrobiony z perspektywy widza. Plakat musi być zrobiony z perspektywy twórcy.
Rozmawiała Maria Kuliś (PAP)
Andrzej Pągowski jest autorem ponad 1000 plakatów wydanych drukiem od 1977 roku w Polsce i za granicą. Znany szczególnie ze swoich plakatów filmowych i teatralnych. Stworzył plakaty m.in. do filmów: „Zielona granica”, „Kler”, „Miś” oraz „Sztuka kochania”. Jego dzieła znajdują się m.in. w Muzeum Sztuki Nowoczesnej w Nowym Jorku i San Francisco, w Centrum Pompidou w Paryżu. Plakat jego autorstwa „Uśmiech wilka” został umieszczony wśród 100 najważniejszych dzieł sztuki nowoczesnej w zbiorach Metropolitan Museum of Modern Art.(PAP)
maku/ aszw/