
Pracowałem na planie tak jak stolarz przy składaniu mebli. Potem dopiero się okazywało, że nasz film został uznany za arcydzieło - mówił Jerzy Wójcik. Operator filmowy, współtwórca Polskiej Szkoły Filmowej, „filozof światła”, urodził się 12 września 1930 roku.
„Jest autorem najsłynniejszych kadrów w historii polskiego kina. To on pokazał śmierć Maćka Chełmickiego w »Popiele i diamencie« i pożar Wołmontowicz w »Potopie«. Uwodził rozmachem »Faraona« i precyzją formy w »Matce Joannie od Aniołów«” – napisał Bartosz Staszczyszyn, filmoznawca, krytyk filmowy i literacki, scenarzysta („culture.pl, 2018). Nazwał Wójcika „filozofem światła”.
W powszechnym odbiorze ważne filmy są dziełem i co za tym idzie „własnością” reżyserów. Operatorzy, autorzy zdjęć - podobnie jak scenarzyści i inni twórcy istotni dla produkcji - pozostają w ich cieniu. Zwykle przypominają o sobie dopiero umierając.
„Wiedział wszystko o świetle dla filmu, o robieniu zdjęć. Był pod tym względem nie do zastąpienia” – powiedział Grzegorzowi Janikowskiemu z PAP po śmierci Wójcika teoretyk i historyk filmu prof. Tadeusz Lubelski.
„Odszedł gigant sztuki operatorskiej, a przy tym fantastyczny pedagog, wychowawca całej plejady świetnych artystów obrazu” – napisał Jerzy Armata („Magazyn filmowy”, 2019).
„Fantastyczny operator i niezwykle nowoczesny twórca jak na moment, kiedy rozpoczął swoją karierę” – ocenił wówczas Paweł Edelman. „Niewątpliwie najistotniejszym dziełem, w którego powstawaniu brał udział, był »Popiół i diament«. Wójcik nakręcił go, będąc bardzo młodym człowiekiem. To był film pełen fantastycznych rozwiązań fotograficznych i filmowych. Jest w nim genialne światło" - podkreślił.
Jerzy Wójcik urodził się 12 września 1930 r. w Nowym Sączu jako syn Michała i Marii z domu Paruch. Tam ukończył szkołę powszechną. Ojciec, oficer 1 Pułku Strzelców Podhalańskich, po wybuchu wojny dostał się do niewoli i okupację przeżył w obozie jenieckim. Matka i starszy brat Marian byli żołnierzami AK, Jerzy - łącznikiem. Po wojnie i powrocie ojca z obozu rodzina musiała uciekać przed UB na Ziemie Zachodnie - osiedli w Boguszowie, koło Wałbrzycha. Tam, uczęszczając do liceum, zobaczył w kinie film Orsona Wellesa „Obywatel Kane”, który zrobił na nim ogromne wrażenie. Zdecydował wówczas, że zostanie operatorem filmowym.
„Nie masz żadnych zdjęć? – Nie mam. – Czy potrafisz robić zdjęcia? – Nie. Nigdy nie robiłem zdjęć. Nie miałem aparatu… Mam rysunki… I przedłożyłem komisji egzaminacyjnej kilka rysunków ołówkiem, jakieś akwarelki… Był rok 1950. Zdawałem do Szkoły Filmowej. Komisja egzaminacyjna przyglądała się skromnym pracom. Na papierze narysowany był dom z płotem, rozbita kładka nad stawem… Bohdziewicz, Wohl, Cękalski. Rysunki przechodziły z rąk do rąk. Ważyły się moje losy” – wspominał Wójcik w książce „Labirynt światła” (2006).
Wydział Operatorski łódzkiej Filmówki ukończył w 1955 roku. Karierę zawodową rozpoczął w 1956 r. na planie „Kanału” w reż. Andrzeja Wajdy i „Końca nocy” (reżyseria zbiorowa), gdzie pracował jako szwenkier (operator kamery) pod kierunkiem Jerzego Lipmana (1922-83). Jako samodzielny operator zadebiutował w 1957 r. podczas realizacji „Eroiki” w reżyserii Andrzeja Munka.
„Debiutujący Wójcik miał spore ambicje” – przypomniał Staszczyszyn. „Zainspirowany »Obywatelem Kanem« postanowił wprowadzić do polskiego kina dotąd nieużywany w nim format wide screen, ekran kaszetowany o formacie 1:1,66. Żeby uzyskać właściwy efekt, operator wraz z technikami przerabiał klasyczne kamery, wklejając w nie… żyletki. Umieszone u góry i dołu kadru miały przysłaniać część światła wpadającego przez obiektyw kamery i ograniczać jej pole widzenia” - napisał. „Eksperymenty Wójcika budziły niepokój kierownictwa Zespołu Kadr, a sam operator usłyszał, że jeśli ta nowatorska forma zaprzepaści szanse filmu na komercyjny sukces, młody artysta poniesie finansowe konsekwencje swojej decyzji” - przypomniał. „Wójcika to jednak nie przestraszyło, a opowieść o Dzidziusiu Górkiewiczu – także za jego sprawą – stała się jednym z największych filmów Szkoły Polskiej” – podkreślił.
Kolejnym filmem młodego twórcy ruchomych obrazów był „Popiół i diament” (1958) wyreżyserowany przez Andrzeja Wajdę.
„W historii Maćka Chełmickiego Wójcik odnajdował osobisty ton. Wracał do wspomnień okresu wojny i pierwszych miesięcy po jej zakończeniu. W czasie II wojny światowej najbliżsi Wójcika uczestniczyli w AK na Podhalu, a on sam, wówczas, 14-letni, był gońcem w I Pułku Strzelców Podhalańskich” – przypomniał Bartosz Staszczyszyn. „Zdjęcia Wójcika zachwycały nowoczesnością. Młody operator z jednej strony nawiązywał do największych osiągnięć ówczesnego kina – »Trzeciego człowieka« i »Niepotrzebni mogą odejść« Carola Reeda – z drugiej zaś ożywiał na ekranie wielkie polskie malarstwo” - napisał. „Ujęcie świeżo zaoranego pola przywoływało obraz Ferdynanda Ruszczyca, a w scenie śmierci Maćka Chełmickiego widoczne były inspiracje malarstwem Andrzeja Wróblewskiego” – wyjaśnił filmoznawca.
To samo można w zasadzie powiedzieć o następnych filmach ze zdjęciami Wójcika – „Krzyżu Walecznych” (1960) i „Nikt nie woła” (1961) wyreżyserowanych przez Kazimierza Kutza.
„Dla niego świat składa się właśnie z mniej lub bardziej atrakcyjnych powierzchni, z których skóra ludzka nie ma u niego wysokich notowań. Kino dla niego to romans uporządkowanej materii ze światłem. Dramat ludzki – mniej go interesuje” – ocenił Kazimierz Kutz w swoim alfabecie filmowym zatytułowanym „Klapsy i ścinki” (1999).
W 1959 roku Wójcik poślubił Magdę Teresę z domu Dąbrowską (1934-2011), późniejszą założycielkę Teatru Adekwatnego, reżyser teatralną oraz aktorkę pamiętną z wielu filmowych ról – m.in. montażystki w „Człowieku z marmuru” (1976) Andrzeja Wajdy i tytułowej „Matki Królów” (1982) Janusza Zaorskiego.
Kolejnym ważnym filmem „sfotografowanym” przez Wójcika była „Matka Joanna od aniołów” (1961) wyreżyserowana przez Jerzego Kawalerowicza.
„Ekran podzielony był idealnie na cztery części. Postacie występują centralnie. Ruchy kamery zostały sprowadzone do poziomych lub pionowych, z wyłączeniem pośrednich” – napisał Kawalerowicz w książce pt. „Więcej niż kino” (2001). „Oszczędność inscenizacji i prostota kompozycji dały w rezultacie surowość. Bogactwo plastyczne czerni, bieli i szarości, które zastosował Jerzy Wójcik (…) dało efekt wzniosłości” – wyjaśnił.
Z Kawalerowiczem pracował też przy „Faraonie” (1965).
„Pojęcie redukcji było obecne we mnie. Nie dodawałem, lecz zdejmowałem przedmioty z planu. Film jest rodzajem domniemania o kulturze egipskiej” - opowiadał Wójcik Sewerynowi Kuśmierczykowi („Księga KADRU. O zespole filmowym Jerzego Kawalerowicza”, 2002) „Przynosił pewną propozycję rozumienia tej kultury. Operowaliśmy pięknem, czystością, subtelnością, a równocześnie siłą energii, którą zawierał obraz” - wyjaśnił.
W tym samym roku zrobił zdjęcia do „Potem nastąpi cisza”, filmu wyreżyserowanego przez Janusza Morgensterna. Rok później do „Westerplatte” Stanisława Różewicza - czarno-biały film stał się ikoną polskiego oporu wobec Niemców we wrześniu 1939 roku. Z tym reżyserem zrobił najwięcej filmów – dziewięć.
„Światło jego zdjęć wydobywało z ludzi i rzeczy efekty niekiedy zaskakujące, sprawy ukryte, nienazwane w słowach. Nie traciliśmy czasu na długie rozmowy na temat charakteru zdjęć. Na wiele zjawisk patrzyliśmy podobnie. Niech mówi obraz” – napisał Stanisław Różewicz w książce pt. „Było, minęło… w kuchni i na salonach X Muzy” („Iskry”, 2012).
Jako człowiek głęboko religijny Wójcik szczególnie przeżył scenę w „Potopie” w której jasnogórscy pielgrzymi oglądają obraz Czarnej Madonny. Na specjalną prośbę Wójcika w filmie wykorzystano oryginał, a nie kopię obrazu, a zgodę na to musiał wyrazić sam Kardynał Wyszyński
W 1973 roku Wójcik zrealizował zdjęcia do „Potopu” wyreżyserowanego przez Jerzego Hoffmana. „Zdawałem sobie sprawę, że »Potop« będzie oglądało wiele milionów młodych widzów, i to, w jaki sposób zostanie ten film zrealizowany, wpłynie na formowanie ich wyobraźni” – powiedział wówczas Wójcik „Trybunie Ludu”. „Nie chciałem, żeby to był jeszcze jeden film historyczny – kolorowy, który jaśnieje efektownym blaskiem jedynie na czas trzygodzinnej projekcji; pragnąłem, żeby ten świat ekranowej wizji przeszłości utrwalił się w pamięci widzów na czas znacznie dłuższy” - wyjaśnił.
„Jako człowiek głęboko religijny Wójcik szczególnie przeżył scenę, w której jasnogórscy pielgrzymi oglądają obraz Czarnej Madonny. Na specjalną prośbę Wójcika w filmie wykorzystano oryginał, a nie kopię obrazu, a zgodę na to musiał wyrazić sam Kardynał Wyszyński” – przypomniał Bartosz Staszczyszyn.
„Podstawowymi elementami w pracy operatora są elementy czasu, przestrzeni i element - nazwałbym go - materialny, istniejący w przestrzeni” - mówił Wójcik Stanisławowi Janickiemu w rozmowie opublikowanej w „Filmie” (1961). „Dla mnie najważniejsze są właśnie obserwacje zmian materii w czasie. Istotne jest, jak te zmiany przebiegają, jak zmienia się człowiek, jego charakter czy postawa wobec najrozmaitszych spraw. Nie obchodzi mnie, co aktor myśli - muszę zobaczyć materialność tego, co on demonstruje, żeby oddać zmiany, które zachodzą w określonym czasie w określonej przestrzeni” – wyjaśnił.
Aleksander Ledóchowski w „Kinie” (1969) ocenił, że „Wójcik obserwuje człowieka chłodno, badawczo, obiektywnie; wie, że to, co go zasadniczo charakteryzuje, nie wyraża się słowem czy gestem, lecz jest zawarte w związku między człowiekiem a otoczeniem, w krótkotrwałych uzewnętrznieniach, których nie wolno stracić, jeśli chce się dotrzeć do sedna”. Po latach sam Wójcik powiedział Sewerynowi Kuśmierczykowi („Kwartalnik Filmowy”, 2003), że „najbardziej fantastyczne w kinie jest to, że można sfotografować przemianę”. „To jest istota kina. Dotyczy to zarówno przemiany w świecie duchowym, jak i przemiany w przyrodzie” – wyjaśnił.
W latach 70. zajął się też reżyserią spektakli Teatru Telewizji, później także filmów fabularnych – „Skargi” (1991) i „Wrót Europy” (1999).
Od 1984 r. był wykładowcą Wydziału Operatorskiej łódzkiej Filmówki. „Nakręcił fantastyczne filmy i wychował legiony studentów w szkole filmowej. Był bardzo dobrym człowiekiem. Serdeczny, otwarty, ciepły dla swoich studentów i współpracowników” – wspominał Paweł Edelman.
„Profesor Wójcik był opiekunem mojego dyplomu” – opowiadał operator Jan Prosiński, cytowany na stronie Towarzystwa Przyjaciół Podkowy Leśnej (2023). „Miał niezwykłą zdolność dalekosiężnego spojrzenia – potrafił przewidzieć, jakie błędy popełni młody, niedoświadczony człowiek, na jakie trudności się natknie – a po jakimś czasie się okazywało, że miał rację” - wyjaśnił. „Dobrze wiedział, że ta wiedza, te doświadczenia, które przekazuje młodym ludziom, w pewnym momencie ich drogi zawodowej, czy nawet drogi życiowej, rozkwitną i zaowocują” – ocenił.
W latach 2000-03 Wójcik prowadził na wydziale polonistyki Uniwersytetu Warszawskiego cykl wykładów „Sztuka filmowa” – wydanych później w książce pod tym samym tytułem (opracowanej przez Seweryna Kuśmierczyka). W 2006 roku ukazał się „Labirynt światła”. „Znakomita książka - trudno się z nią rozstać” - powiedział Grzegorzowi Janikowskiemu krytyk filmowy dr Andrzej Kołodyński (2019), podkreślając, że jej autor „to chyba był nasz najwybitniejszy operator”.
W 1994 r. Jerzy Wójcik został pierwszym przewodniczącym, a następnie Honorowym Przewodniczącym Stowarzyszenia Twórców Obrazu Filmu Fabularnego (PSC). Był laureatem najważniejszych polskich nagród filmowych: „Orła” za osiągnięcia życia (2009), „Platynowych Lwów” w Gdyni (2012), Nagrody Specjalnej PSC za wybitne osiągnięcia w dziedzinie sztuki filmowej (2013), Nagrody SFP za wybitne osiągnięcia artystyczne (2018). W 2018 r. otrzymał tytuł doktora honoris causa Państwowej Wyższej Szkoły Teatralnej Telewizyjnej i Filmowej w Łodzi”.
W 2013 r. w Polskim Radiu ocenił, że na planie pracował jak „stolarz przy składaniu mebli”. „Potem dopiero się okazywało, że nasz film został uznany za arcydzieło” - powiedział. „To było dla mnie pewnym nakazem, żeby zostawić ślad, żeby mówić nie o wielkich poglądach i mitach, ale o tym jednostkowym cierpieniu. Staraliśmy się opowiedzieć o losie, o tym, co jest cierpieniem codziennego dnia. Może dlatego te filmy były bliskie zwykłym ludziom i rozumiane na całym świecie” – mówił wówczas o współpracy z Wajdą, Kawalerowiczem, Munkiem, Kutzem i Hofmanem.
Jerzy Wójcik zmarł 3 kwietnia 2019 roku, w wieku 88 lat. Jest pochowany na cmentarzu w Podkowie Leśnej.
Paweł Tomczyk (PAP)
gj/ top/ dki/