
„Książę niezłomny”, „Redaktor” - tak nazywano jedną z najważniejszych postaci polskiej historii XX wieku, Jerzego Giedroycia, założyciela i redaktora paryskiej „Kultury”. 14 września mija 25 lat od jego śmierci. „Wszystko mu zawdzięczam” - ocenił Stefan Kisielewski „Kisiel”.
„Znam ponad 50 lat, u niego zacząłem pisać w »Buncie Młodych«, potem w »Polityce«. U niego wydałem szereg książek. Książę podobno. Urodzony chyba w Moskwie, a gimnazjum kończył w Mińsku. Ciągle tylko myśli o Wschodzie, o wolnej Ukrainie, o rozbiciu Rosji i to są jego idee” - napisał Stefan Kisielewski w swoim „Abecadle” w 1990 roku. „Wspaniały człowiek, szalonej pracowitości, który właściwie wolałby być politykiem niż redaktorem i dyrektorem wydawnictwa, ale mu się to nie złożyło. Ja całe życie z nim się właściwie kłócę, ale mu wszystko zawdzięczam. Jest urodzony w 1906 - w tej chwili ile ma lat? Dużo. No, ale pracuje ciągle jak koń. Powiedział, że po jego śmierci »Kultura« już nie powinna wychodzić, a książki to inna sprawa” - dodał. „»Kultura« bez niego nie mogłaby wychodzić, bo on tam wynalazł jakichś starych Litwinów, Ukraińców, którzy pisują. Tego nikt z młodych nie będzie kontynuował. Nie potrafią” - podsumował Kisiel.
Sportretował go w powieści „Sprzysiężenie” (1946) jako radcę Gieysztora. „Kochał się w dyplomacji, w tajnych posunięciach, w maskowaniu się i odgrywaniu swej roli z ukrycia, w tajemniczej korespondencji, w ważnych poufnych informacjach - napisał. „Pod tymi upodobaniami Zygmunt wyczuwał w nim jednak obecność głębszej i istotniejszej pasji: żądzę działania, namiętny kult energii i czynu, pragnienie wpływania na bieg wydarzeń i kształtowania losów społeczeństwa - dodał.
Giedroyciowi się to nie spodobało. „Jego poglądy były mi z gruntu obce. A zarazem miałem do niego dużą słabość za jego wielką odwagę. I za jego przekorę. To są cechy, które bardzo lubię i bardzo cenię” - wspominał Kisielewskiego w „Autobiografii na cztery ręce” (2006), przy okazji zdecydowanie źle oceniając jego twórczość beletrystyczną. „Powinien był przez całe życie pisać wyłącznie felietony miast porywać się na powieści i na politykę. Był doskonałym felietonistą, a felieton był formą, w której wyraził się najpełniej” - podkreślił „Redaktor”.
„Utożsamił się ze swoją pracą do tego stopnia, że nie sposób wyobrazić go sobie bez niej. Bo też jest ona czymś więcej niż pracą. Bycie redaktorem jest dla Giedroycia sposobem istnienia i działania, postawą wobec Polski i wobec świata” - tak charakteryzował Giedroycia jego przyjaciel i współpracownik Krzysztof Pomian.
„Jakoż Giedroyc redaguje nie tylko teksty napływające do »Kultury«, usiłuje też redagować Polaków w ogóle, w szczególności zaś inteligentów polskich, którzy irytują go w stopniu najwyższym. Jego lista zarzutów wobec nich jest tak długa, że nie zdołam jej tu wyczerpać. Sam bezinteresowny i wyzuty z egocentryzmu, nie znosi: zadęcia, prywaty, wyłącznej dbałości o własną korzyść, przypisywania sobie urojonych zasług, kombatanctwa, celebry” - pisał Pomian we wstępie do „Autobiografii na cztery ręce”.
Jerzy Giedroyc urodził się 27 lipca 1906 roku w Mińsku Litewskim - tam uczęszczał do szkoły średniej Polskiej Macierzy Szkolnej. Był naocznym świadkiem wybuchu rewolucji w Rosji i jako 11-letni chłopiec samotnie odbył podróż przez ogarnięty zamętem kraj z Moskwy do Mińska. Palił już wtedy papierosy. Zafascynowany Witkacym eksperymentował z narkotykami („po opium chorowałem, ale kokaina robiła na mnie wrażenie” - opowiadał Ewie Berberyusz). Jego żona, Rosjanka z białej emigracji, uchodziła za jedną z najpiękniejszych kobiet przedwojennej Warszawy” - napisał Marek Żebrowski w książce pt. „Życie przed »Kulturą«” (2012).
Ciekawa jest, przedstawiona przez Żebrowskiego, przedwojenna droga ideowa redaktora „Kultury”. W 1924 roku absolwent stołecznego liceum im. Zamoyskiego, podjął na Uniwersytecie Warszawskim studia prawnicze i od razu wstąpił do korporacji studenckiej „Patria”, której założycielem był Janusz Rabski, pełniący już wówczas funkcje prezesa Młodzieży Wszechpolskiej. „Patria” była korporacją grupującą studentów o poglądach narodowych, krytycznie odnoszących się do działalności Piłsudskiego. Już w tamtych czasach widać było, że słusznie mawia o sobie: „Jestem zwierzęciem politycznym, polityka kulturalna jest dla mnie także formą polityki”.
12 maja 1926 roku, podczas zamachu majowego, Giedroyc razem ze współkorporantami, opowiedział się po stronie Witosa. Wraz z innymi studentami udał się do Belwederu, aby bronić demokracji. Wspominał po latach: „dano mi jakiś karabin i kazano stać na warcie od strony Łazienek. A Stanisław Grabski chodził od jednego z nas do drugiego i powtarzał: »Przecież to jest bez sensu, my nie możemy się tu utrzymać«. I mówił to szczeniakom, studentom. Zrobił na mnie takie wrażenie, że nazajutrz wróciłem do domu. Wyleczyło mnie to zupełnie z parlamentaryzmu, pogłębiło nastawienie propiłsudczykowskie i przekonania o konieczności rządów autorytarnych” - pisał Giedroyc w „Autobiografii na cztery ręce”.
Tymczasem „Patria” stopniowo radykalizowała się i to w zupełnie przeciwnym niż Giedroyc kierunku, wydając w końcu swoim członkom zakaz przynależenia do jakichkolwiek organizacji prosanacyjnych. Giedroyc, który od 1928 roku należał do organizacji Myśl Mocarstwowa, został z „Patrii” wydalony. Myśl Mocarstwowa zrzeszała młodych konserwatystów i popierała sanację. Członkowie tego ugrupowania dążyli do przekształcenia Polski w europejskie mocarstwo, a w programie było odrzucenie „zgniłego parlamentaryzmu”, wprowadzenie silnej, autorytarnej władzy wykonawczej, zabieganie o kolonie zamorskie dla Polski, a także „rozprucie Związku Sowieckiego wzdłuż szwów narodowościowych” i skupienie narodów słowiańskich wokół Polski. Jerzy Giedroyc działał w ruchu konserwatywnym i przez wielu był uważany za jego nadzieję.
Od 1931 roku Giedroyc redagował pismo „Dzień Akademicki”, dodatek do ukazującego się w stolicy konserwatywnego „Dnia Polskiego”. „Dzień Akademicki” został wkrótce przemianowany na „Bunt Młodych”, a pismo z dwukolumnowego dodatku stało się samodzielnym dwutygodnikiem stopniowo sterując w stronę poparcia dla sanacji, choć broniąc wartości konserwatywnych. Stałym obiektem ataków "„Buntu…” były „Wiadomości Literackie” które publicysta Adolf Bocheński określał jako organ „agitacji żydowskiej i liberalnej”. Giedroyc w tym okresie popierał utworzenie obozu w Berezie Kartuskiej i wytoczone przywódcom opozycji procesy brzeskie.
Po wybuchu II wojny światowej przedostał się do Rumunii, był kierownikiem wydziału polskiego przy poselstwie chilijskim w Bukareszcie. W marcu 1941 r. zgłosił się do służby wojskowej i wyjechał do Palestyny, walczył w Samodzielnej Brygadzie Strzelców Karpackich, uczestniczył w kampanii libijskiej i walkach w Tobruku.
W marcu 1946 r. wraz z Józefem Czapskim, Gustawem Herlingiem-Grudzińskim oraz Zofią i Zygmuntem Hertzami założył w Rzymie Instytut Literacki. W lipcu 1947 r. opublikowali pierwszy numer „Kultury”, wówczas kwartalnika. W październiku tego samego roku Instytut Literacki przeniósł swoją siedzibę pod Paryż, do Maisons-Laffitte. W okresie PRL ośrodek pełnił funkcję nieoficjalnej ambasady niepodległej Polski. Z „Kulturą” współpracowali wybitni polscy publicyści i pisarze emigracyjni, m.in. Józef Czapski, Jerzy Stempowski, Konstanty Jeleński, Juliusz Mieroszewski, Czesław Miłosz, Witold Gombrowicz, Gustaw Herling-Grudziński.
Giedroyc już w 1949 roku razem ze swym zespołem wysunął koncepcję ułożenia sobie przez Polskę dobrych stosunków z bezpośrednimi sąsiadami na Wschodzie, bez roszczeń terytorialnych i bez prób - w razie zmiany sytuacji - dogadania się z Kremlem ponad głowami Litwinów, Ukraińców i Białorusinów.
„Środowisko »Kultury« słusznie kojarzone jest z »programem ULB« (Ukraina, Litwa, Białoruś) zdefiniowanym przez Juliusza Mieroszewskiego. Polegał on na uznaniu podmiotowości, a w przyszłości i suwerenności tych trzech państw, spadkobierców I Rzeczypospolitej, z jednoczesnym budowaniem na tej płaszczyźnie »szczególnych więzów« łączących Warszawę, Wilno, Mińsk i Kijów. Nieraz mówimy o Giedroyciu jako o spadkobiercy idei prometejskiej, czyli tej bardzo zgrabnej, ale i nieco dywersyjnej koncepcji politycznej kręgu Piłsudskiego, w myśl której wspieranie aktywności narodów zniewolonych przez Moskwę mogłoby doprowadzić do osłabienia, a ostatecznie dezintegracji Związku Sowieckiego” - powiedział PAP (2024) historyk i publicysta Wojciech Stanisławski. „Tyle że w przypadku Giedroycia jego życzliwość dla wszelkich ruchów, które miały na celu utrzymanie bądź rozszerzanie autonomii zniewolonych narodów, niekoniecznie prowadziła do jego antyrosyjskości. Jerzy Giedroyc był wychowany w kulturze rosyjskiej i był w niej głęboko zakorzeniony, szczególnie w kulturze tzw. srebrnego wieku, a więc schyłku imperium rosyjskiego. Zaryzykowałbym więc tezę, że o ile politycznie bliska mu była idea odrodzenia narodowego Białorusi czy Ukrainy, o tyle na poziomie emocjonalnym bliższa była mu kultura rosyjska: ją znał lepiej, język rosyjski znał doskonale” - przypomniał.
„I na tym tle Giedroyc próbował znaleźć wspólny język z Rosjanami. Oczywiście z tymi, którzy gotowi byli rozmawiać z Polską i innymi spadkobiercami tradycji I Rzeczypospolitej takimi jak Ukraina” - dodał Stanisławski.
Słynny był dystans, jaki „książę niezłomny” wytwarzał między sobą a otoczeniem; nawet z bliskimi sobie ludźmi na „ty” przechodził po latach znajomości. Przy drzwiach jego gabinetu wisiała tabliczka z wygrawerowaną łacińską sentencją „Cave hominem”, czyli „Strzeż się ludzi”. Giedroyc zachowywał swoje życie osobiste dla siebie. Publicznie twierdził nawet, że żadnego życia osobistego nie posiada.
Latem 1957 roku do Maisons-Laffitte dotarła Agnieszka Osiecka - autostopem z południa Francji, gdzie z grupą studentów pracowała przy winobraniu. Miała dostarczyć przemycony przez granicę rękopis „Cmentarzy” Marka Hłaski. Mieszkańcy domu zachwycili się nią, bezdzietni Hertzowie bardzo szybko zaczęli traktować ją jak córkę. Ale najgorętszy zachwyt, bynajmniej nie ojcowski, Osiecka wzbudziła w Jerzym Giedroyciu.
Z jej „Dzienników” (2021) poznajemy obraz kilka dni w Londynie, które poetka, po pobycie w Maisons-Laffitte, spędzała u ciotki. 31 października 1957 roku Jerzy Giedroyc po raz pierwszy i ostatni w życiu przekroczył kanał La Manche – żeby się z nią zobaczyć. „Jego pierwsze zdanie zaczęło się od - »nareszcie«” – opisała Osiecka spotkanie w hotelowej restauracji. „Pan Jerzy wyglądał tak, jakby przed chwilą wstał od biurka w Lafficie” - wspominała. „Był prawie zakłopotany, szczeniacki, lubię go za tę minę” – dodała, wspominając chwilę, gdy prosił ją o kolejne spotkanie, nazajutrz.
Dostała wtedy od niego „cztery bukieciki smutnych, londyńskich fiołków” - poza tym Giedroycia okradziono, kiepsko też radził sobie z angielskim i czuł się kompletnie zagubiony w londyńskim deszczu. Rozmawiali m.in. o przyjemności patrzenia na siebie nawzajem, „panice śmierci i panice straconego czasu”. „Gapiłam się na niego bezwstydnie, zachwycona jak cielę” – wspominała.
Jak poważne było uczucie między nią i o 30 lat starszym redaktorem „Kultury” można się przekonać z tekstu: „Moją najtrudniejsza decyzją był powrót do kraju w grudniu 1957 roku” - napisanego do szuflady wiosną 1959 roku. „Tamten człowiek nie wiedział, że go kocham. Zatem nie działał. Nie prosił, nie tłumaczył, nie szkodził ani też nie pomagał. Byłam sama, naradzałam się ze sobą” - wspominała Osiecka. „Ten człowiek był bardzo samotny. Był przyzwyczajony do samotności na tyle, na ile można się przyzwyczaić. Przestał umieć porozumiewać się z ludźmi. Chował się. Bał się ludzi. Był nieufny. Dokonałam w tym jakiegoś wyłomu. Mówił do mnie i wiedział, że rozumiem, o co chodzi. Pokochał mnie (nie należy do rzeczy opowiadanie skąd i jak się o tym dowiedziałam. Wiedziałam - to wszystko), ale nie mówiliśmy o tym” - opisywała. „Chyba zależało mu na tym, żebym decydowała sama” - oceniła. „Do ostatka nie przestaliśmy do siebie mówić »Pan« i »Pani«, chyba myślałam o nim nawet per »pan«, z tym dystansem, jaki stwarzała między nami sytuacja” - napisała poetka.
Giedroyc prawdopodobnie zwątpił w możliwość związku z Osiecką, gdy zobaczył ją wśród rówieśników z STS-u. Obiecywali sobie wiele wyjaśnić w listach – i na listach ta znajomość się zakończyła. Pisali je przez następne kilkadziesiąt lat, większość z tej korespondencji została zniszczona. Giedroyc nazywał ją Kikimorą – uwodzicielskim demonem z mitologii ludowej, a ona bardzo to metaforyczne określenie polubiła. Po powrocie do Polski Osiecka nie dostawała paszportu przez kolejnych siedem lat. Nie spotkali się już nigdy. W ostatnim numerze „Kultury”, który ukazał się po śmierci Giedroycia, zgodnie z jego wolą wydrukowano wiersz Osieckiej, kończący się słowami: „Przywilejem takich jak Pan – jest miejsce w historii i wieczny szacunek. I zazna Pan tego”.
W serialu „Osiecka” (2020) w postać Giedroyca wcielił się Mariusz Bonaszewski. W filmie „Czarny sufit” (2022) wyreżyserowanym przez Arkadiusza Biedrzyckiego, zrealizowanym przez Instytut Pamięci Narodowej na okoliczność 120-lecia urodzin Józefa Mackiewicza, Jerzego Giedroyca zagrał Krzysztof Stroiński.
Po 1989 r. mimo zaproszeń, Jerzy Giedroyc nie przyjechał do Polski. W okresie przełomu 1998/89 krytykował odbywające się w Warszawie rozmowy okrągłego stołu z pozycji radykalnego antykomunizmu. Jednak po 1989 roku jego linia polityczna ewoluowała. Za największe zagrożenia dla Polski uznał nacjonalizm i klerykalizm, a nie spadkobierców PZPR.
„W jednej z nieustannych kłótni, jakie wiódł z nim Stefan Kisielewski, Giedroyc stwierdził, że do Polski - nawet wolnej - nigdy nie wróci, bo jeśli będzie wolna to będzie endecka” - napisała Magdalena Grochowska w książce „Jerzy Giedroyc. Do Polski ze snu” (2009).
Zmarł na zawał serca w nocy z 14 na 15 września 2000 roku. Miał 94 lata. Został pochowany na cmentarzu w Le Mesnil-le-Roi.(PAP)
Agata Szwedowicz, Paweł Tomczyk
aszw/ top/ dki/